niedziela, 2 marca 2014

Zgodnie z obietnicą...

 Obiecałam, więc jest...
niepoprawiany, na świeżo napisany i wstawiony dla was kochani...
a teraz idę się pakować, bo jutro lecę z powrotem do Anglii i do was kochani :)



Świąteczny pocałunek
..trwa ;)


Rozdział szósty

Za każdym razem, kiedy Parker mówił: musimy zamienić słowo; Darnell wiedział, że nie spodoba mu się ta rozmowa. Nie był więc wcale zdziwiony, kiedy jego brat najpierw przez pięć minut krążył mu po pokoju hotelowym, jakby musiał dobrze się zastanowić czego nie chce powiedzieć, a potem kolejne dziesięć układał rzeczowy i pouczający wykład, który wyjaśniał dlaczego Prudence Fox nie miała racji.
Darnell średnio był zainteresowany tym tematem i dosłownie było mu naprawdę wszystko jedno, o co chodziło tej kobiecie, ale nie śmiał przerywać bratu. Doskonale wiedział, że nie dlatego Parker chciał z nim rozmawiać, nie był jednak skłonny niczego mu ułatwiać. Jeśli coś miał mu do powiedzenia, zwłaszcza na temat jego pocałunku z Maddock’iem, sam musiał zainicjować konwersację.
W końcu sam nie miał pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Nie żeby jakoś szczególnie próbował. Pewność miał jedną i tu nie było nic do zastanawiania. A mianowicie nie dało się zaprzeczyć, że bardzo mu się podobało to co wzbudzał w nim młody sprinter i zdecydowanie był gotów na więcej. Po za tym Maddock intrygował go. Zaś to nie często mu się zdarzało ostatnimi czasy. Właściwie miał wrażenie, że już wszystko widział i nic go nie dziwiło, a każdy człowiek był do pewnego stopnia przewidywalny. Maddock jednak nie mieścił się w żadne ramki. A to nie było bez znaczenia w świecie gdzie każdy próbował się dopasować.
– Okej. Przejdziesz do rzeczy czy masz zamiar wychodzić dziurę w moim dywanie, zanim nazbierasz odwagi? – zapytał w końcu Darnell niezdolny dłużej wytrzymać nerwowego ciskania się swojego brata. Nawet on miał pewne granice. Wciągając swoją ulubioną, znoszoną niebieską bluzę i wciskając ją za pasek jeansów, z wystudiowaną niedbałością usiadł na fotelu, wolno popijając swoją zamówioną do lunchu kawę. Poddał się nie mając nadziei, że Maddock przyjmie jednak jego zaproszenie i postanowił zjeść w pokoju tracąc ochotę na wyjście. Teraz wodził oczami za wysoką sylwetką, próbując rozgryźć, o co tak naprawdę chodziło mężczyźnie, bo z Parkerem to nie do końca było czasem pewne wbrew pozorom.
– Wiesz jak wiele dla mnie znaczy to, że bierzesz udział w tej kampanii. – Tak, oczywiście, że Parker musiał zacząć z grubej rury, przyjmując protekcjonalny ton i drażniąc Darnella już na występie. Później nie było wcale lepiej. – Wiem, że zawsze mogę na ciebie liczyć...
– Do sedna Parker.
– Chodzi o to, że znam cię.
– To powinieneś wiedzieć, że takie owijanie w bawełnę mnie wkurza – wtrącił zirytowany już nie na żarty Darnell. – Mów, jeśli masz coś do powiedzenia, a jeśli nie, to pilnuj własnego nosa.
– Boję się, że wpakujesz się w jakiś skandal, a to na serio nie jest potrzebne naszej sprawie.
Robiąc wielkie oczy Darnell zakpił z brata, tym bardziej, że widział jego dyskomfort.
– A jakiż to skandal grozi kampanii na rzecz walki z homofobią, wśród długiej listy innych ważnych rzeczy takich jak równość, wolność i bezpieczeństwo… – rzucił sucho –  przy udziale dwóch mężczyzn? – dodał, wcale nie siląc się na udawanie, że nie ma pojęcia, o czym Parker do niego mówi. Nie mieli już po kilkanaście lat i nie musieli próbować się przechytrzyć, aby wyszło, który jest mądrzejszy i sprytniejszy.
– Jak już powiedziałem – powtórzył Parker z naciskiem, stając naprzeciwko wygodnie siedzącego Darnella, patrząc na niego z góry i zaplatając ręce na piersi. – Znam cię wystarczająco dobrze, aby poznać błysk w twoich oczach. Zawsze we wszystko pakujesz się bez zastanowienia, skacząc głową naprzód. Nigdy nie myślisz o konsekwencjach, bo albo z większości tarapatów zawsze udawało ci się wychodzić obronną ręką, albo traciłeś zainteresowanie zanim właściwie miałeś szansę władować się na dobre w jakieś kłopoty.
– To chyba raczej świadczy o moim szczęściu, a nie stwarza powód do martwienia.
– Pogrywanie ze sławnym sportowcem może się zakończyć zajebiście wielkimi kłopotami. Nawet ty musisz sobie zdawać z tego sprawę.
– Nie chwytam, co rozumiesz przez pojęcie „pogrywania sobie” – oświadczył Darnell cicho. W duszy jednak powtarzał rzucając nieme wyzwanie bratu: powiedz to, powiedz to, no dalej powiedz to na głos!
– Maddock Sheffield to nie nowa zabawka, która cię intryguje. To człowiek, który naprawdę może ci narobić kłopotów. Zrozum, że ta kampania opiera się na dobrej woli ludzi. Jeśli zrazisz go, obrazisz czy zwyczajnie zabawisz się jego kosztem, będzie to rzutowało na ciebie, na mnie i w konsekwencji na całą akcję. Obserwowałem cię…
– Dlaczego? – Darnell nie zamierzał się ugiąć. Wiedział, że jeśli nie przyciśnie do muru swojego brata, to nie dostanie ani jednej prostej, bezpośredniej odpowiedzi, tylko kolejny wykład o moralności, odpowiedzialności i obowiązkach. Zresztą bardzo był ciekawy odpowiedzi na to jedno pytanie.
Wytrącony ze swojej tyrady niespodziewaną zmianą tematu Parker, przez chwilę wpatrywał się w niego lekko przechylając głowę na bok, jakby próbując rozszyfrować podwójne dno pytania. Tylko, że tam nie było żadnych podtekstów, było wręcz boleśnie proste. Darnell poprawił się, wyciągając przed siebie długie nogi i krzyżując ręce na piersi. Bez problemu wytrzymał badawcze spojrzenie wymierzone w niego.
– Co, dlaczego? – zapytał w końcu jego brat, jakby próbując zyskać na czasie.
– Dlaczego mnie obserwowałeś? Jestem niezależnym finansowo i zawodowo, prawie trzydziestoletnim mężczyzną. Dlaczego czujesz się w obowiązku pilnować mnie jakbym był twoją siedmioletnią córką Marigold?
– Bo się o ciebie martwię! – wybuchnął zdenerwowany nagle mężczyzna. Przeczesując dłonią włosy, obrócił się na pięcie i ruszył do barku w kącie pokoju.
– Nie ma powodów. Po za moim jednym wyskokiem w wieku szesnastu lat, zawsze byłem rozsądny i odpowiedzialny. – Darnell naparł na brata, kładąc na każdym słowie nacisk i bez mrugnięcia powiekom śledząc każdy jego ruch.
– Nie oznacza to, że masz monopol na fuksa. Dla ciebie jak dla każdego innego lepiej jest unikać problemów niż szukać z nich później wyjścia – skontrował bankowiec marszcząc brwi z niezadowoleniem. Racjonalizm jego roztrzepanego zazwyczaj brata był dla niego niespodzianką, bo nie często miał miejsce.
– Zawsze ponoszę odpowiedzialność za swoje czyny. Nie rozumiem więc, skąd się wziął twój nagły niepokój? – Trochę już zdenerwowany i sfrustrowany tonem rozmowy, Darnell poprawił się, próbując wmówić samemu sobie, że nie ma powodów do irytacji. Jego brat mógł być wrzodem rozsądku na jego tyłku, ale był całkiem porządnym człowiekiem. Oczywiście błądził jak każdy, a Darnell był pierwszy, aby mu to bez ogródek uświadomić. – Czy jesteś pewien, że to o mnie się niepokoisz? Że to ja stwarzam problem? Może po prostu martwi cię, że przez przypadek pocałunek z Maddock’iem mógł mi się za bardzo spodobać? – To było uzasadnione pytanie, skoro jemu samemu kołatało się po głowie przez cały czas.
Palce Parkera zacisnęły się niespodziewanie na szklaneczce Burbona, którą sobie nalał, a na policzki wypłynęły mu lekkie rumieńce. Skoro sięgał po alkohol w porze lunchu, to oznaczało, że był bardziej wzburzony niż chciał to głośno przyznać, nawet przed sobą samym. Co prawda Darnell w ogóle mu się nie dziwił, biorąc pod uwagę presję, w jakiej ostatnio żył, ale nadal niepokoił go fakt, że najbliższa mu osoba może okazać się, kimś kogo w ogóle nie znał. Ostatnie dni i udział w nagraniach otwarły mu oczy na wiele spraw, co wkurzało go niejako. Nie chciał, aby wątpliwości zatruwały mu życie. Chciał mieć wszystko poukładane i pięknie popakowane w schludne szufladeczki, aby wiedzieć, czego się od życia jeszcze spodziewać. Jak to mówią jednak: gdyby życzenia były końmi…
– Mówisz jakby to był jakiś żart. Powód do drwin! – wycedził mężczyzna, ściągając rozmowę na całkiem nowy poziom „mówię śmiertelnie poważnie”. – To nie jest śmieszne.
Darnell’owi włosy zjeżyły się na całym ciele. Był skonfundowany, podniecony i podekscytowany. Gorzej, był nawet poniekąd wystraszony, ale zdecydowanie nie było mu do śmiechu.
– Mylisz się, jeśli uważasz, że traktuję to jak żart czy zabawę. – Wolno unosząc się z fotela, wyciągnął się na całą długość, próbując rozluźnić napięte jak postronki mięśnie. Kiedy stało się dla niego jasne, że nic nie pomoże, ruszył do swojego brata zdecydowany na ostateczną konfrontację.
Lata doświadczenia w „śmiertelnie poważnych” rozmowach, ostrzegło Parkera, że dialog między nimi właśnie przybrał nowy obrót. Odstawiając prawie nienapoczętą szklaneczkę alkoholu odwrócił się do Darnella przodem. W oczach miał ten swój upór, którego Darnell tak nie znosił. Upór, który zawsze sprawiał, że ścierali się jak dwa byki i w rezultacie każdy ostatecznie zostawał przy swoim, i tak czy inaczej obaj musieli z tym żyć.
– Czy w ten pokrętny sposób chcesz mi powiedzieć, że traktujesz Maddocka Sheffielda w sposób wykraczający po za sympatię między partnerami i współpracownikami? – Pozostawić to Parkerowi, żeby wszystko skomplikował, kiedy odpowiedź była bardzo prosta. Darnell nie miał oporów, aby stawić czoła swojej głupocie.
– Jeśli w ten zawiły sposób chcesz wiedzieć czy lecę na niego? To tak. Napaliłem się jak idiota. Czy to zaspokaja twoją ciekawość? Bo jeśli chciałeś usłyszeć coś przeciwnego, to przykro mi bardzo bracie, ale nie masz szczęścia. – Widząc jak oczy jego bratu wychodzą na wierzch, musiał zdławić śmiech i spróbować opanować sytuację zanim biedak wybuchnie. – Nie martw się. Nie uważam wcale, że to jest najmądrzejsze, co mi się mogło przydarzyć.
Po kilku głębokich wdechach i wielu nieudanych próbach wydobycia z siebie głosu, Parker niczym desperat chwycił się z powrotem swojej szklaneczki, którą wcześniej, najwyraźniej bardzo pochopnie odstawił. Ostatecznie spojrzał na Darnella jak dezaprobujący ojciec strofujący niepokorne dziecko.
– Wiem, że emocje unoszą się wysoko w sytuacjach takich jak ta – zaczął mentorskim tonem, który z miejsca posłał ciśnienie Darnella pod sam sufit. – Ludzie z natury łatwo ulegają panującemu uniesieniu i ekscytacji, kiedy znajdują się w tłumie. Zwłaszcza, jeśli ciśnienie jest duże i grupa ludzi poddawana jest pewnej presji przez dłuższy czas. – Kolejne wypowiedzi nie pomagały uspokoić się młodszemu Kimrey’owi, ale Parker wydawał się nie dostrzegać jego wciąż rosnącego ciśnienia i coraz mocniej zaciśniętych warg. – W tym wypadku uczucia są skumulowane, bo wielu osobom naprawdę zależy, aby zrobić wreszcie jakiś porządny, duży krok we właściwym kierunku. Każdy jest na psychiczny haju. Wszystko nagle wydaje się ciekawsze, bardziej podniecające i tysiąc różnych opcji wyskakuje przed człowiekiem znikąd. Nie trudno pomylić zaciekawienie z rzeczywistością. Nie sądziłem jednak, że i ty dasz się ponieść… –  dodał wyraźnie niedowierzając, że taka opcja stała się realna i musiał się z nią uporać.
Och, to się Parker zdziwi – pomyślał nie bez przekąsu Darnell nie mogąc już dłużej znieść jego bredzenia od rzeczy.
Nie napalił się, bo wszędzie byli całujący się ludzie, a każdy podświadomie myślał o seksie i chcąc czy nie chcąc, zastanawiał się co większość z tych występujących facetów czuła i czy im pały stawały z ekscytacji i podniecenia. On się napalił, bo Maddock zwykłym pocałunkiem właściwie rzucił go na kolana i kopnął w jądra, wzbudzając całkiem nowy zestaw pragnień, których nie miał zamiaru tak łatwo się wyrzec.
– Wierz mi, że doskonale wiem, co się dzieje – stwierdził cicho, bez ogródek wtrącając się w pół słowa bratu. Przekrzywiając na bok głowę przyjrzał się reakcji Parkera na swoje oświadczenie, aby nie przegapić żadnej emocji, która odbiła się w oczach starszego mężczyzny. Bardzo ważne było dla niego, aby się nie rozczarować. Chciał za wszelką cenę upewnić się, że jedna z dwóch najważniejszych osób w jego życiu dorasta do jego wyobrażeń i pragnień. On egoista? Nigdy… – Czy się tego spodziewałem? Nie. Czy zamierzam coś z tym zrobić? Zdecydowanie. Dlaczego tak jest? Nie wiem, nie mam zamiaru dręczyć się tym i ty jako organizator akcji mającej za zadanie wywalczyć dla wszystkich prawo wyboru z kim się wiążą nawet nie powinieneś pytać.  
Parker wyraźnie nie lubił odpowiedzi swojego brata, bo jego twarz poczerwieniała nagle i wyglądał jakby był na pograniczu wybuchu. Trwało jednak to zaledwie moment, bo już po kilku głębokich wdechach, wciągniętych z sykiem przez nos, z chłodnym opanowaniem zmierzył Darnella długim, taksującym spojrzeniem.
– Szczerze mówiąc nie wybrałbym dla ciebie takiej opcji, gdybym miał coś do gadania, jednocześnie jednak jestem realistą. Moja opinia się nie liczy i dobrze zdaję sobie z tego sprawę. Czy to lubię? Nie. Przełknę jednak, bo tak postępuje dorosły, inteligentny człowiek. – Chłód w jego głosie nie brzmiał prawdziwie i Darnell miał wrażenie, że chyba raczej miał służyć za przykrywkę dla całkiem sporych emocji, które nim targały, niż lodowatą wściekłość Parkera, nie zamierzał jednak naciskać. Spokojnie słuchał, choć serce waliło mu nieprzytomnie. – Jestem też szczerym człowiekiem i nie zamierzam ściemniać, i lukrować gorzkiej prawdy, żeby było łatwiej ją przełknąć. Kocham cię i jesteś dla mnie jedną z najważniejszych na świecie osób, więc dosadnie mówiąc w dupie mam, z kim się spotykasz czy z kim się zwiążesz, bo zawsze stanę po twojej stronie… – wycedził wolno Parker, bez drgnięcia powieką zbliżając się do swojego brata i z wyzwaniem patrząc mu w oczy. Tylko cudem udało się zdławić Darnell'owi westchnienie ulgi.  – O ile dorośniesz w końcu do tego, ażeby w ogóle się z kimś związać.
Cios był celny, szybki i bolesny, i Darnell tylko resztką siły woli nie pomasował swojej piersi, próbując złagodzić fantomowy ból. Parker potrafił mu dokopać jak nikt inny, znał go też jak żadna inna żywa osoba na świecie. Szkoda, że jednak czasem naprawdę nie dostrzegał oczywistych rzeczy. Życie ich obu byłoby o wiele prostsze. On nie miał problemu ze związkami. Problem miał z ludźmi, bo nikomu nie było można ufać, a do związku potrzeba było dwojga ludzi.
– Kiedy sam zaczniesz osiągać jakieś sukcesy na tym polu, wróć, to zgłębimy ten temat – odparł, w samoobronie zadając własny cios poniżej pasa. Zawsze lepiej było cierpieć grupowo, a on nigdy nie udawał, że nie był małostkowy. Wargi jego brata zacisnęły się tak mocno, że zbielały, a kamienny mur prawie z hukiem wyrosł wokół niego. Kiedy jednak wtykasz nos w czyjeś życie musisz liczyć się, że w konsekwencji i twoje własne może zostać ocenione. – Bądź również uspokojony, bo zapewniam cię, że cokolwiek stanie się między mną i Maddock'iem, będzie on w pełni dobrowolnym, chętnym i aktywnym uczestnikiem.
Wielka brawura przez niego przemawiała, gdy tak pochopnie zdeklarował swoje zamiary względem swojego partnera, ale przecież Parker nie musiał wiedzieć jak się sprawy miały na ten moment, i że to wcale nie było takie pewne, że Maddock da mu się choćby zbliżyć do siebie na odległość wystarczającą, aby mu dać kopa na zapęd jak go będzie odsyłał z kwitkiem.
Na szczęście dla rozdygotanego w środku Darnella głośne pukanie przerwało im dalszą rozmowę. Ktokolwiek to był zasługiwał dosłownie na pocałowanie, bo dalsza dyskusja braci znalazła się właśnie na równi pochyłej i wkrótce skończyłaby się w sposób, którego obaj by żałowali. Mierząc się jeszcze przez krótki moment chłodnym wzrokiem obaj mężczyźni rozstąpili się, a Darnell z nadzieją poszedł sprawdzić, kto go odwiedził.
Zanim zdołał dobrze otworzyć, mała kulka energii odziana w brokatem skąpaną kreację wpadła do środka, z piskiem rzucając mu się na nogi.
– Wujku! Jestem! – Marigold Kimrey oświadczyła swoje przybycie z emfazą i furkotem kokardek. Kiedy Darnell poderwał ją w objęcia, zachichotała wypełniając całe pomieszczenie radością. Twarze obu mężczyzn rozpromieniły się natychmiast.
– Widzę, że jesteś – przytaknął całując czubek jej blond czuprynki. Najwyraźniej jej atrakcja baseballem przeminęła i weszła w nową fazę, bycia księżniczką w zwiewnych sukienkach i lokach. Już dawano nauczył się nie zadawać małej kobietce pytań.
– Przepraszam panów. – Cichy głos niani Marigold, Very wyłonił się zza futryny wraz z niewysoką sylwetką starszej pani. – Marigold chciała się upewnić, że pamięta pan o obiecanym lunchu, który mieliście razem zjeść. – A obietnica to przecież była rzecz święta dla małej kobietki i nikt, a zwłaszcza jej tata i wujek nie mieli prawa, i dość odwagi, aby ją złamać. Opiekunka tylko pilnowała, aby wszyscy byli szczęśliwi i nikt nie miał kłopotów.
Parker z uśmiechem skinął głową kobiecie, wdzięczny za lata wspaniałej troski i opieki nad całą ich trójką.
Marigold zaciskając małe rączki na szyi Darnella przyjrzała mu się krytycznie.
– Już wszystko wygrałeś? – zapytała podejrzliwie. Zdezorientowany Darnell już miał spojrzeć na swojego brata w nadziei na weryfikację, gdy nagle go olśniło. Próbując opanować śmiech, odparł poważnie, nie ważąc się nie docenić swojej bratanicy.
– Jeszcze nie nagrałem wszystkiego. Mam jeszcze trochę pracy. – Zostawiając między dwoma palcami centymetr przerwy pokazał dziewczynce jak niewiele pracy mu zostało, aby ją uspokoić. – O dokładnie tyle. Dlaczego pytasz?
– Tylko sprawdzam czy skończysz przed świętami, bo nigdy cię nie ma jak pracujesz. – Marigold chciała się upewnić czy jej idealnie zaplanowane święta nadal będą idealne. Z dorosłymi, to przecież nigdy nie było wiadomo.
– Nic się nie martw. Twój tata już nas wszystkich przypilnuje, aby wszystko było skończone na czas. – Rzucił bratu spojrzenie, uśmiechając się kącikiem ust. W razie czego on był kryty.
– Tato powiedział, że twój partner, z którym pracujesz jest bardzo szybki, chyba więc już długo wam nie zajmie? – dopytywała się, aby już całkowicie rozwiać wszelkie wątpliwości.
– Powiedzmy, że kiedy biega to jest jak błyskawica. Jest więc prawdopodobne, że ze wszystkim jest taki prędki. – Darnell podzielał jej nadzieję, że Maddock jest szybki, tylko z absolutnie innych powodów niż ona. On miał absolutnie egoistyczne przesłania.
Parker jakby wyczuwając, że jego myśli zaczynają błądzić po niewłaściwych rejonach, odebrał mu dziecko, witając się z nią entuzjastycznie. Mała istotka jednak była dumną spadkobierczynią uporu rodziny Kimrey, bo wyglądając znad ramienia ojca nadal przepytywała wuja.
– Czy jest taki szybki, że jakbyś uciekał to by cię dogonił? – Najwyraźniej bardzo ją fascynowało czy ktoś jest w stanie pokonać jej dzielnego wuja. Parker prychnął pod nosem, ale w ostatnim momencie ugryzł się w język zanim palnął coś, za co Darnell musiałby mu wybić kilka ślicznych, białych ząbków.
– Nie mam pojęcia szczerze mówiąc, ale pewnie tak – odparł wujek poważnie, nie chcąc mieszać dziecku w głowie, tym bardziej, że znał ich małego szatanka i wiedział, że w jakiś sposób zmusiłaby go do tego, aby sprawdzili. Co oczywiście byłoby absolutnym upokorzeniem jego męskości, bo nie miałby szans z Maddock'iem, nawet w przedbiegach.
– A jakby chciał ci uciec, to złapałbyś go? – Niewyczerpana kopalnia pytań, to było drugie imię Marigold. Patrząc na dziewczynkę Darnell uśmiechnął się krzywo. Parker miał niezłego następcę.
– Mam nadzieję, że nie będzie chciał mi uciec – powiedział spokojnie z lekkim mrugnięciem oka. Pielęgnując w sercu szczerą i gorącą nadzieję, że się nie myli.
Mina Parkera była porażająca. Wyglądał jakby był rozdarty między chęcią wrzeszczenia z frustracji i napadem dzikiego śmiechu. Sytuację jednak rozładowało kolejne pukanie do drzwi, za co Darnell był tylko jeszcze bardziej wdzięczny. Sam nie wiedział co go napadło tego dnia. Nie miał pojęcia jak sobie poradzić z buntem emocjonalnym, który czuł i co powinien zrobić, aby nie wpakować się w szambo po uszy. Nie chciał też wykończyć psychicznie swojego wyraźnie nadopiekuńczego brata. W końcu mężczyźnie leżało na sercu jego dobro, a to raczej trudno było mieć mu to za złe.
Na wdechu, bez racjonalnego powodu przejęty, otwarł drzwi prawie zachłystując się na widok wyraźnie spiętego, rozczochranego Maddocka na swoim progu. W duszy spodziewał się, miał nadzieję, że to on, a jednak był zaskoczony. Może nawet trochę przestraszony, kiedy ten w końcu zjawił się.
Mężczyzna wyglądał jakby gnębiło go zbyt wiele problemów na raz i już praktycznie był na granicy wyczerpania psychicznego. Zdenerwowany i spięty zdawał się być skłonny do zerwania się do ucieczki w każdym momencie, choć z drugiej strony stał twardo, wspierając się dłonią o framugę i ze zdeterminowaną miną patrząc na Darnella, przyszpilając go do miejsca. Rozchełstana czarna koszula i wymiętoszone, tegoż samego koloru, spodnie dodawały mu tylko powabu. Dość, że oczy płonęły mu podejrzanie znajomym Darnell'owi płomieniem. On sam przecież czuł dokładnie ten sam żar w swoim wnętrzu.
– Myślałem już, że jednak odrzuciłeś moje zaproszenie… – wymamrotał przez zaschnięte usta. Nagle przełykał z trudem, a jego wnętrze zmieniło mu się w galaretkę. Czuł się idiotycznie, ale nie przeszkadzało mu to modlić się, aby Maddock nie czmychnął po raz kolejny. Chciał mieć szansę. Szansę, aby wreszcie zrozumieć samego siebie. Nie było to jednak łatwe, kiedy nie był pewien czy z ekscytacji będzie zdolny skonstruować choćby jedno normalnie brzmiące zdanie.
Maddock potrząsnął głową nie odrywając od niego swojego rozpalanego spojrzenia. Roztrzęsione dłonie wcisnął mocno w kieszenie spodni.
– Chciałem… – wyznał raczej drętwo, krzywiąc się przy tym lekko. Jego oczy na moment uciekły spojrzeniem w bok, ale już sekundę później znów zmierzyły się z praktycznie nie mrugającym Darnell’em. Oblizując spierzchnięte wargi, dodał cicho i nieustępliwie: – Nie jestem głodny, ale wygląda jednak na to, że na lunch będę miał ciebie.
Poruszając się jak błyskawica, wepchnął zaskoczonego Darnella do pokoju, w tym samym momencie wpijając się gwałtownie w jego usta. Przytrzymując mocno kark aktora, wbił palce w drgające mięśnie.
Zanim zdumiony Darnell miał szansę choćby pisnąć, już był przyparty plecami do drzwi z Maddock’iem ciasno przyciśniętym do jego ciała na całej długości. Długie, silne palce wplotły mu się we włosy i unieruchomiły jego głowę skutecznie. Co miał zrobić, jeśli jedyne czego pragnął, to poddać się?
Długi dreszcz rozkoszy wstrząsnął jego wnętrzem i jakikolwiek protest formujący mu się na końcu języka został połknięty przez głodne wargi Maddocka.
Słowa, jęki i westchnienia utknęły Darnell'owi w gardle, a racjonalne myśli rozpłynęły się bezpowrotnie. Obecność trzech zdębiałych osób w pokoju wyparowała mu nagle z głowy. Przestała się liczyć na tę chwilę. Wszystko, co czuł i o czym zdolny był myśleć, to gorący, śliski język Maddocka badający jego usta, liżący każdy zakamarek. Jego zapach, gorąc oddechu i silny uścisk ramion go oplatających jak bluszcz. Zagubił się w kontrastach. Siła Maddocka i delikatność oszołamiała go. Zatopił się w miękkim dotyku ust i twardych mięśniach skrytymi pod ubraniami, które teraz pragnął zedrzeć, aby nie stały na drodze jego dłoni. Objął szczupłe ciało i zdusił w ramionach nie mogąc nagle znaleźć się dostatecznie blisko, aby zaspokoić rozbudzone pragnienie.
Głośny chichot Marigold i kreatywna litania słów, których Parker używał zamiast przekleństw zadziałała jak chlust lodowatej wody. Wszystko wróciło z szybkością światła i otoczenie naparło na nich ze wszystkich stron.
Poczuł dosłownie, w którym momencie obecność jego gości dotarła do Maddocka, bo zesztywniał mu w ramionach i gwałtownie przerywając pocałunek, spojrzał na niego szeroko rozwartymi z przerażenia oczami. Wojna emocji rozegrała się w jego rozszerzonych źrenicach. Niedowierzenie, zażenowanie i zdumienie walczyło o lepsze miejsce na jego twarzy na raz.
Darnell czuł jednocześnie dumę i współczucie. Głownie jednak próbował opanować przyśpieszony oddech, szaleńczy puls krwi i nadal wielki wzwód wywołany seksownym, namiętnym pocałunkiem.
– O cholera – wyszeptał oszołomiony Maddock z rozpaczą wpatrując się w niego. Zaczerwieniony i rozdygotany wsparł czoło o czoło Darnella łudząc się nadzieją, że jak zamknie oczy i będzie wystarczająco mocno udawał, to okaże się, że jednak wcale nie ma tam świadków jego szaleństwa, a to tylko horror na jawie.
– Nie miałem szans cię ostrzec – wymamrotał Darnell nagle widząc zabawną stronę całego tego incydentu. Wolał jednak nie ryzykować kopniaka w jadra, uśmiechając się w nieodpowiednim momencie do zdenerwowanego przyjaciela. Mężczyzna mógłby w tym momencie nie docenić jego poczucia humoru, a już z całą pewnością nie dostrzegał komizmu sytuacji w tej chwili. No i po za tym nadal miał Maddocka przy sobie, ciasno przyciśniętego do piersi. Chętnego, choć może niezbyt zachwyconego tym faktem. Nad tym jednak mógł spokojnie popracować, o tym był przekonany i to dawało mu nadspodziewanie wiele radości.
– Pora na nas młoda damo – oświadczyła Vera głośno, usilnie walcząc z wybuchem wesołości, która wręcz rozświetlała jej oczy, zwracając tym na siebie całą uwagę. Zwłaszcza Maddock i Darnell odskoczyli od siebie dość gwałtownie.
Parker sztywny jak kołek z wargami ciasno zaciśniętymi skinął stojącym teraz obok siebie mężczyznom i stawiając córkę na podłodze, wsadził dłonie do kieszeni jakby wahając się czy wyjść, czy zostać i próbować odwieść brata od popełnienia jakiegoś szaleństwa.
Marigold, złote dziecko nieświadome napięcia w pomieszczeniu wręcz spływającego po ścianach, śmiejąc się w głos i tańcząc po pokoju, zaczęła śpiewać:
– Wujek ma chłopaka… na na na na! Ma chłopaka uuuuaaa…aaa… na na na na… Wujek ma chłopaka!
– Marigold! – Trzy oburzone i zaskoczone głosy zlały się w jedno, kiedy na policzki całkiem już upokorzonego Maddocka wypłynęły wielkie, gorące rumieńce. Vera nadal walcząc o zachowanie opanowania chwyciła dziewczynkę za rączkę, raczej zdecydowanie wiodąc ją do drzwi. Widać jednak było, że jej pomarszczone policzki lekko się trzęsą od hamowanego śmiechu. Darnell zagryzł wargi prawie do krwi, aby nie parsknąć w głos i nie pogłaskać po główce rezolutnego dziecka. Może mu odbiło już do końca, ale był bardziej niż gotów płynąć z prądem sytuacji. Po za tym Maddock onieśmielony i praktycznie oniemiały tworzył zachwycający widok.
– Panie Kimrey pora lunchu prawie minęła – dodała z naciskiem niania, widząc wyraźnie, że zatroskany ojciec nie zbiera się z nimi do wyjścia. Po twarzach młodych mężczyzn wnosząc, doszła do wniosku, że zdecydowanie woleliby zostać sami. – Marigold jest głodna. – Nie czekając na jego reakcję ruszyła do wyjścia, przekonana absolutnie, że bankowiec wie, co dla niego dobre i podąży za nimi bez protestu.
Marigold mając własne pomysły, stanęła nagle jak wryta w ziemię tuż przy drzwiach, wyciągając małą rączkę do stojącego jak słup soli Maddocka.
– Cześć, jestem ulubioną bratanicą wuja. Mam na imię Marigold – oświadczyła dziewczynka z szerokim szczerbatym uśmiechem ignorując niedżentelmeńskie parsknięcie Darnella i cichy jęk ojca.
Biegacz wyrwany nagle ze stuporu, zamrugał lekko, po czym otrząsnął się spiesznie i walcząc o zachowanie spokoju i równowagi, przyjął ofiarowaną dłoń. Kłaniając się elegancko przywitał małą kobietkę z rewerencją, na jaką zasługiwała.
– Witaj. Ja nazywam się Maddock Sheffield i bardzo miło mi cię poznać. Twoje imię jest prawie takie piękne jak ty – oświadczył z wielkim uśmiechem, trochę może naciąganym, ale za to pełnym dobrej woli, wywołując falę chichotu u dziewczynki i wielki aprobujący uśmiech u niani.
Darnell wcale nie był zdziwiony, że jego przyjaciel potrafił oczarować każdego. Sam przecież padł jego ofiarą, a facet nawet się nie starał.
– Marie to imię po mojej babci, a Gold, bo jestem skarbem taty, oczywiście… – odparło dziewczę z rezolutnym uśmiechem, bardzo zadowolone z siebie. Maddock spojrzał ponad głową sprytnego aniołka na jej ojca, ale mężczyzna tylko przewrócił oczami nie prostując tezy swojego dziecka.
– Oczywiście, że tak, skarbie. Wcale się nie dziwię – przyznał Maddock bez drgnięcia powieką.
– Marigold nie flirtuj z moim chłopakiem – wtrącił nagle Darnell, niezbyt szczęśliwy, że o nim zapomniano. Chciał też wrócić do tego, co zostało mu tak brutalnie przerwane. Zresztą drażnienie wszystkich i igranie z Maddock'iem miało urok samo w sobie. Głośne sapnięcie jego partnera i Parkera było jak nagroda za jego wysiłek. Szczerząc się do siebie nawzajem z dziewczynką, przybili sobie piątki chichocząc jak wariaci.  Łączyło ich porozumienie, które umykało reszcie zebranych, ale wuj i bratanica mieli to samo poczucie humoru. Co oczywiście nie cieszyło jej tatusia, już przewidującego jak często będzie musiał swoją pociechę wyciągać z tarapatów.
Nim ponownie wytrącony z równowagi sportowiec zdołał wydusić z siebie jakąkolwiek reakcję, Parker porwał swoją rozbawioną córkę i żegnając się raczej szybko wypadł z pokoju Darnella.
Krępująca cisza zapadła w momencie, w którym drzwi zamknęły się za ostatnią znikającą osobą. Napięcie i podniecenie opadło w trakcie tej niedługiej wymiany słownej i nagle wszystko, co pozostało, to zaskoczenie Darnella i zażenowanie Maddocka.

***

Próbując opanować drżące kolana, wywracające się wnętrzności i skołatane myśli, Maddock przeszedł na drugą stronę pokoju, aby stanąć koło okna i celowo dać sobie moment na uspokojenie. Przeczesując potargane włosy obiema dłońmi, zamknął oczy nie mogąc znieść rozpalonego, wszystko widzącego wzroku, milczącego jak nigdy Darnella. Te przeklęte niebieskie oczy wodziły za nim, pieściły go, więziły. Miał ochotę uciekać i nie oglądać się za siebie. Stał jednak jak wmurowany, niezdolny do ruchu. Ciskanie się po własnym pokoju, leżenie, kucanie, siadanie, co do tej pory robił, jakoś nieszczególnie mu pomogło, skoro w gruncie rzeczy i tak tu wylądował.
Co on do cholery sobie myślał przychodząc tutaj? Co on najlepszego wyprawiał? Chyba już całkiem zwariował. Nie, żeby kiedykolwiek uważał się za bystrzaka. Życie uwielbiało udowadniać mu, że się mylił, wciąż i na nowo.
Biczowanie się w myślach jednak nie pomagało wcale na mieszankę wybuchową, w jaką zmieniły się jego emocje, teraz buzujące mu w duszy. Wręcz jeszcze bardziej go to dołowało. Nie umiał poradzić sobie sam ze sobą, ani właściwie podjąć jakiejś konkretnej decyzji, której byłby w stanie się trzymać. Na przykład wyjść stąd i udawać, że nic się nie stało. Stał za to jak idiota i błagał w duszy Darnella, żeby powiedział coś, odezwał się… dotknął go.
Sam był bezradny jak dziecko, tak że miał ochotę kląć i walić się w czoło z rozpaczy nad własną głupotą.
Nadal nie mógł uwierzyć, że przyszedł tutaj. Gorzej, że napadł biedaka w drzwiach, pakując mu własny jęzor do gardła.
Atmosfera oczekiwania i niepewności zaciskała się na jego gardle z każdą mijającą sekundą i choć zdenerwowany, wiedział, że długo nie da się unikać konfrontacji, która wisiała w powietrzu. Tym bardziej, że Darnell wydawał się całkowicie wyluzowany i pogodzony ze sytuacją. Gorzej, po pierwszym zaskoczeniu, kiedy Maddock go pocałował, nie było już ani śladu, co dodatkowo go dobijało. Zazdrościł mężczyźnie żelaznych nerwów i stoickiego opanowania. On nadal krygował się ze wstydu. Jak kretyn dał się przyłapać, kiedy wręcz molestował aktora.
Chyba do końca już postradał zmysły. Darnell był… cóż… mężczyzną. I choć pociągającym jak cholera z tym swoim image’m niegrzecznego chłopca, to jednak mężczyzną i Maddock nie miał żadnego interesu w pozwalaniu własnemu szaleństwu, reagować na atrakcję, którą odczuwał.
Trąc kark dłonią i modląc się o jakiś cud, i cofnięcie czasu do momentu, kiedy stał pod drzwiami i zmagał się z własnym pragnieniem, aby zapanować nad sobą i nie zapukać, Maddock błagał w duszy, aby Darnell odezwał się wreszcie i złagodził napięcie. Żeby dał mu jakiś znak, wytyczną, czego powinien się spodziewać. Co robić dalej.
Po raz kolejny bez celu rozejrzał się po pokoju unikając wzroku wolno skradającego się do niego aktora. Żołądek chciał mu wyleźć gardłem, a serce… inną częścią ciała. Nie umiał jednak opanować rozgorączkowania. Z nerwów po prostu trząsł się jak osika. Miał tylko nadzieję, że tego nie było widać na zewnątrz.
– Nie mam pojęcia, co ja tutaj robię… – wymamrotał do siebie, ale nagle znajdujący się za nim Darnell doskonale go usłyszał.
– Kłamczuch – odparował mężczyzna cicho, długie ręce oplatając wokół szczupłego pasa sportowca i lekko, ale stanowczo go obracając do siebie.
– W ogóle nie powinienem przychodzić tutaj! – Maddock nie był gotów spojrzeć w oczy wyższego mężczyzny i czuł się jak roztrzęsiony kretyn. Nie wierzył, że znów zachowuje się jak nieporadny nastolatek. Gorzej, że jego partner ma na niego taki wpływ, że mózg mu stawał, a rozsądek wychodził z trzaskiem drzwi, zostawiając go na pastwę losu i jego hormonów.
– Cieszę się jednak, że przyszedłeś. – Chwytając w ciepłą dłoń odsłonięty kark Maddocka, Darnell zacieśnił objęcia, zmuszając go do spojrzenia do góry. Stali tak blisko, że bez trudu dało się wyczuć ekscytację aktora, który zresztą wcale nie ukrywał swojego podniecenia i pragnienia.
Łapiąc się nitki irytacji wzbudzonej przez dobijającą Maddocka pewność siebie jego partnera, biegacz chwycił jego bluzę na piersi zgniatając ją w pięściach. Prawie udało mu się go odepchnąć. Prawie. Z tym, że raczej przyciągnął go do siebie tylko jeszcze bardziej, cedząc przez ciasno zagryzione zęby.
– Wkurzasz mnie jak mało kto. Właściwie cię nie lubię! – oświadczył, nie kryjąc swojej irytacji i napięcia. Chyba to właśnie ta huśtawka uczuciowa zmiękczyła jego zdrowy rozsądek, bo nie poznawał samego siebie. Chciał jednocześnie zdzielić tę przystojną twarz i ją wycałować, aż by facetowi skarpetki spadły.
Śmiejąc się lekko, Darnell ujął twarz Maddocka w dłonie, spoglądając ma niego z niebezpiecznym błyskiem w oku.
– Dobrze, że nie przeszkadza ci to… całować mnie.
Cyniczne parsknięcie Maddocka utknęło mu w piersi, gdy wilgotne, szerokie wargi Darnella zamknęły mu usta intensywnym pocałunkiem. Chwytając łapczywy oddech, wchłonął męski, tożsamy tylko i wyłącznie z Darnell’em zapach, czując jak kolana mu się uginają od mieszaniny uczuć, które w nim budził. Ich brody otarły się o siebie i chrzęst zarostu wydawał się nagle bardzo głośny w ciszy, przerywanej tylko ich przyśpieszonymi oddechami. Szorstkość policzków Darnella sprawiła, że kark i pierś pokryta mu się gęsią skórką, a sutki stwardniały od nagłego pragnienia. Zaciskając oczy i pięści jeszcze mocniej niż do tej pory, odpowiedział na wolne, celowe pieszczoty badającego jego usta języka. Pod nieustępliwym naporem musiał ustąpić i je szerzej otworzyć.
Nie mógł uwierzyć, że to się działo naprawdę. Z każdym liźnięciem jednak, z każdym lekkim ugryzieniem, z coraz bardziej pogłębiającymi się pieszczotami ich języków, było mu coraz bardziej wszystko jedno. Chciał tylko zgnieść swojego partnera w objęciach, a najlepiej pchnąć na jakąś płaską powierzchnię i odkryć jak wiele sposobów jest na odebranie komuś rozumu. Tylko fair było, aby obaj zwariowali z tego samego powodu.
Jeśli stracić głowę, to przynajmniej z kretesem.
Sapiąc cicho i chwiejąc się, mocował się z swoim partnerem i ze sobą. Obejmowali się nagle jak szaleńcy tracący rozum. Ich ręce splątane razem wydawały się błądzić po ich ciasno przyciśniętych do siebie ciałach. Każdy mięsień brzucha wręcz płonął mu z wysiłku, tak bardzo spiął się od palącego go pożądania.
Brak jawnego oporu był wystarczającym bodźcem dla Darnella, aby zmienić zwykły pocałunek w namiętną batalię woli. Dłońmi zaczął błądzić po plecach i biodrach Maddocka uciskając napięte mięśnie, mocno je masując. Jego palce znały wszystkie czułe punkty i wbijały się precyzyjnie w każde zagłębienie, kryjące jego zakończenia nerwowe, dając mu nieziemską przyjemność. Zdawało się, że te pełne inwencji, sprytne ręce, były we wszystkich miejscach na raz badając jego ciało. Silne, muskularne udo dosłownie wdarło mu się między nogi. Każdy najmniejszy ruch sprawiał, że wielka, obrzmiała erekcja ocierała się to o jego biodro, to o jego pobudzone krocze. Nie był zdolny jednak myśleć o tym fakcie w tym momencie, bo przyjemność zwyczajnie przysłaniała mu wszystko inne. Coraz bardziej rozpalony złapał pośladki Darnella i wtulił się z całych sił, aby odnaleźć, choć odrobinę więcej tej cudownej rozkoszy, którą odczuwał przy każdym najmniejszym ruchu. Wibrował wewnątrz. Brakowało mu tchu, a jednak gonił za ustami mężczyzny ilekroć tamten zmniejszył nacisk swoich łapczywych, wygłodniałych ust.
Sprawnie i całkiem niespodziewanie dłonie Darnella wdarły mu się pod ubranie, i gładziły jego nagie plecy. Jęk i westchnienie zmieszały się razem, bo całym ciałem wstrząsnął mu długi dreszcz, przy pierwszym kontakcie jego rozpalonej skóry z wielkimi dłońmi. Dotyk był stanowczy i pewny siebie, całkiem inny do pieszczot miękkich, delikatnych rąk kobiet, do którego przywykł. Okazywało się, że jednak był niemniej przyjemny. Trochę oszołomiony spiął się, próbując posortować co czuł. Gdzieś tam kołatało mu się po głowie, że powinien zaprotestować, oburzyć się, może nawet wściec… jego mózg jednak nie mógł dojść do porozumienia z ciałem, które nie widziało żadnego wystarczająco dobrego argumentu na to, aby odmawiać sobie, umysł naginającej, rozkoszy.
Nie trwało to jednak długo, bo mężczyzna zwyczajnie wycałował z jego głowy wszelkie wątpliwości, gładząc uspakajająco jego ciało. Desperacko lgnąc do niego i cicho pojękując z zadowolenia, i rozkoszy nie ukrywał jak bardzo go pragnie, co samo w sobie dawało niezły odlot egu Maddocka. To było błogie uczucie. Miał ochotę łasić się do silnego ciała ciasno z nim splecionego. Zajęty jednak był błądzeniem ustami po pokrytej lekkim zarostem szyi mężczyzny, aby śledzić co robi i jakim cudem zdołał rozpiąć mu koszulę. Prawdę mówiąc i tak stała tylko na przeszkodzie. Lubił uczucie jakie wzbudzały w nim długie palce aktora badające każdy mięsień na jego piersi. Każde trącenie jego napiętego sutka sprawiało, że prężyły mu się plecy. Darnell jak na złość zdawał siebie sprawę z jego słabości, bo go dręczył lekkimi muśnięciami.
Wbijając zęby w obojczyk mężczyzny, Maddock zebrał resztkę sił i skupił rozszalałe myśli. Nie pomogło mu to jednak, bo odkrył, że chciałby zbadać idealnie zbudowane ciało aktora. Decyzja zajęła jedno uderzenie serca. Pierś rozpychało mu szaleńcze uczucie, miał wrażenie, że zwariuje, jeśli jakoś nie rozładuje skumulowanego głodu. Ciągnąc, chyba nawet zbyt mocno, wydarł bluzkę Darnella zza paska jego jeansów. Zdarłbym mu ją przez głowę, ale nie mógł rozplątać zaborczych, pieszczących go rąk mężczyzny. Wariackie, gwałtowne pocałunki również nie pomagały. Ich usta same do siebie wracały wciąż i na nowo. Ścierały się, ssały i gryzły. Miał jednak wreszcie okazję poczuć napinające się twarde mięśnie mężczyzny. Skóra gorąca i sprężysta pod jego palcami, okazała się być zdumiewająco delikatna. Wręcz miał ochotę całować ją, gładzić… poczuć na swoim nagim ciele. Nieznaczny zarost na muskularnej piersi wiódł w dół płaskiego, twardego jak deska brzucha, ginąc za paskiem.
Jakie uczucie by to było, gdyby potarł o niego policzkiem?
– Ogh… – wymamrotał zrozpaczony i zniechęcony. Pakując język do gardła Darnell'owi, ukarał go za własne chore, nieokiełznane pragnienia. Szkoda, że ta słodka kara sprawiła tylko tyle, że pięść rozkoszy zacisnęła się na jego ociekającym już członku. Wypchnął biodra, ścierając się z wielką erekcją swojego przyjaciela. Jądra skurczyły mu się, od fali błogości, która w niego uderzyła.
Jego partner musiał podzielać jego entuzjazm, bo z głośnym jękiem oderwał swoje opuchnięte, lśniące od ich zmieszanej śliny usta, z szaleńczym pragnieniem patrząc mu w oczy.
– Przez ciebie skończę w spodnie… – zaprotestował, zdławionym głosem, ale jednocześnie wpakował dłonie za pasek spodni Maddocka, gorącymi dłońmi łapiąc jego zaskakująco chłodne, nagie pośladki. Dotyk był palący i Maddock zachłysnął się z zaskoczenia. Darnell jednak paraliżował go nieprzytomnie błyszczącym namiętnością wzrokiem. – Nigdy jeszcze mi się to nie zdarzyło…
– Chyba powinienem czuć się pochlebiony – wymamrotał sapiąc. Właściwie ledwie słysząc samego siebie przez krew buzującą mu w głowie. Jego pośladki same się zaciskały ze strachu i zaskoczenia. Reszta jego ciała nie miała jednak problemu z przyjemnością, jaką czuł od pieszczot silnych dłoni. Obrzmiałe krocze samo wpychało się w twarde udo trochę wyższego mężczyzny. – Och…
– Mmm Boże… mam ochotę… – zaczął Darnell cicho zduszonym głosem, całując linię żuchwy Maddocka, muskając co rusz językiem napiętą skórę, ale dźwięk telefonu mu przerwał. – Cholera…
– Ja pierdolę! – Zaklął i biegacz, bo i jego, znajdująca się drastycznie blisko jego przekrwionego penisa komórka zaczęła dzwonić, posyłając przez jego ciało jakieś dziwne wibracje.
Zdenerwowanie i rozczarowanie zaczęło go mdlić swoją mieszanką, więc wyrwał się z objęć protestującego Darnella. Zanim jednak mężczyzna miał okazję znów go uwięzić swoimi pocałunkami, do drzwi rozległo się głośne pukanie. Skutecznie to pohamowało niepoddającego się jeszcze sekundę wcześniej aktora, którego ręce najwyraźniej nie chciały się oderwać od roztrzęsionego Maddocka, który nie wiedział co robić. Podniecenie i zaskoczenie sprawiało, że nie mógł wyciągnąć nadal dzwoniącej komórki. Telefon terkoczący na szafce nocnej Darnella działał na jego napięte nerwy jak piła łańcuchowa, a klnący, przeczesujący nerwowo włosy drżącymi dłońmi Darnell, doprowadzał go do szaleństwa.
– Otwórz, odbierz, albo coś, bo dostanę do głowy! – zawołał niespodziewanie wściekły. Rzeczywistość, jak to zwykle, okazywała się być zimną suką, bo bez skrupułów wlazła między nich w momencie, kiedy uznał, że może sobie odpuścić i zwyczajnie poddać pragnieniom.
– Założę się, że to sprawka Parkera – wymamrotał również wkurzony już Darnell. Biorąc głęboki oddech ruszył do drzwi, cały czas klnąc pod nosem. – Nie wiem jak to zrobił, ale na sto procent, to on.
Po minucie wrócił, nie wpuszczając gościa, ale Maddock doskonale wiedział, o co chodziło, bo właśnie asystent reżysera, nawijający mu do ucha, dość obcesowo powiadomił go, że są potrzebni na planie filmowym: na wczoraj.
 – Już wiesz? – zapytał widząc jego minę.
Roztrzęsiony i zawstydzony Maddock czuł się jakby dostał w pysk. Odwracając się, aby nie widzieć rozchełstanego, dobrze wycałowanego Darnella, ruszył do drzwi, zapinając koszulę drżącymi rękami.
Właściwie trzęsły mu się tak bardzo, że nie mógł trafić w dziurki, co z jakiegoś irracjonalnego powodu sprawiało, że miał ochotę płakać, a nie robił tego od śmierci kuzyna.
Co do cholery się z nim działo? Było mu głupio, czuł się wyczerpany i nadal podniecony. Było mu również strasznie wstyd. Nie tego co zrobił, ale braku swego opanowania. Czuł, że odkrył siebie, a tego nienawidził.
– Nie uciekaj – poprosił Darnell, nagle znów stając za nim i obejmując go mocno ramionami w pasie. Potężne ciało promieniowało ciepłem i siłą. Bez problemu wpasował go w swoje objęcia, jakby zawsze tam było jego miejsce.
Gorący oddech mężczyzny owiał mu policzek, posyłając ciarki wzdłuż kręgosłupa, a usta zaczęły mrowić na samo wspomnienie pocałunku, który jeszcze przed chwilą dzielili. Spiął się gotów, aby się wyrwać, ale nagle z bolesną świadomością uzmysłowił sobie, że właśnie to robił; znów uciekał. Przed bliskością, a przede wszystkim przed uczuciami. A Darnell budził w nim całą karuzelę uczuć. Dobijająco brutalnie uświadamiając mu jak niewiele czuł od lat i jak martwy był wewnątrz.
Obrócił głowę całując z zaskoczenia, czekającego bez tchu aktora. Kąt był dziwny i niewygodny, a jednak mężczyzna westchnął z ulgą i ukontentowaniem rozchylając natychmiast usta i wpuszczając go do środka. Ten cichy dźwięk wystarczył do uświadomienia mu, co wybierał. Chciał żyć, chciał czuć…
– Nie będę uciekał, jeśli znajdziesz sposób, aby mnie zatrzymać… – wymamrotał, wykręcając się z coraz bardziej zaborczego uścisku. Całując lekko rozdziawione z zaskoczenia usta Darnella, mrugnął do niego. – Spotkamy się na planie…

Wyszedł, poprawiając rozchełstaną koszulę na korytarzu, nie bardzo dbając ile ludzi go mijało i widziało wychodzącego z pokoju aktora. 

12 komentarzy:

  1. O ja, o ja. Jestem w totalnym szoku. Myślałam, że Parker nie znosi Maddocka i będzie chciał, by nie byli razem. Ale widać, że martwi się o brata i chce, żeby ten był szczęśliwy.
    Co do ich namiętności! Mogli skończyć pieszczoty, ale bardzo fajnie, że Maddock wpadł do niego by rozwiać wątpliwości. Mam nadzieję, że po tych słowach i pocałunkach będzie już między nimi coraz lepiej. Zwłaszcza, że Darnell chce znaleźć sposób, by ten nie uciekał. Oby już nie uciekał. Fajnie jakby poszli na randkę np.
    Czekam na ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham Cię, kocham Cię, po stokroć kocham Cię! Po prostu genialnie manipulujesz swoimi bohaterami, a te szybkie zmiany nastrojów... po prostu cud miód. Ciągle mi od tego serce bije jak szalone! Marigold, złote dziecko, cudownie rozładowała sytuację :P Uwielbiam chłopaków i nie mam wątpliwości, że Darnell skradnie Maddockowi serce, duszę i co tylko jeszcze będzie mógł.
    Oczywiście umieram z ciekawości co będzie dalej.
    Życzę weny i pozdrawiam ;)
    Sugar.

    OdpowiedzUsuń
  3. To bylo zaskakujace, zdumiewajace i nie bylo niczym mniej niz sie tego spodziewalam. Jestes niesamowita!
    Ten rozdzial byl fenomenalny. Mala Mariegold zawladnela moim sercem. Byla swietna, a lawina jej pytan i (glownie) skandowanie tej uroczej prawdy o jej wujku milo mnie zaskoczylo.
    Pokochalam to opowiadanie i bohaterow. Juz nie moge sie doczekac dalszej czesci. Moja ciekawosc w tym wzgledzie nie ma granic, ale jest to tylko i wylacznie Twoja wina, bo piszesz tak interesujace, poruszajace wazne tematy oraz trzymajace w napieciu opowiadania.
    Pozdrawiam goraco i zycze Ci kochana duzoo weny :D
    ~Fluffery

    OdpowiedzUsuń
  4. Ha! Marigold rządzi i rozwala system! :D Boska dziewuszka. I to "Marigold nie flirtuj z moim chłopakiem"... Tak to się właśnie zaczyna, Darnell ;) W ogóle uwielbiam jak doprowadzasz swoich bohaterów do szaleństwa :D To jest taki ładunek emocji, że aż mi się nieźle ciśnienie podniosło. Po prostu jesteś mistrzynią w opisywaniu TYCH scen. To ich małe całowanko było takie gorące i rozedrgane i ja zwyczajnie chcę więcej no! I Poza tym Maddock jest ujmujący, bardzo, bardzo go lubię :) Ile będziemy musieli czekać na następną taką akcję..???
    Alys

    OdpowiedzUsuń
  5. Tylko Ty potrafisz trzymać chłopaków i mnie w takim napięciu. Rozpalasz chłopaków, zatracają się w sobie, a potem ups zimny prysznic. :DDD Kochana, to było naprawdę gorące, te opisy... Zazdroszczę Ci, że tak potrafisz opisać hot scenki. ^^ Szkoda, że nie pozwoliłaś im dokończyć pieszczot, ale tym samym nakręciłaś ich i nas jeszcze bardziej. Teraz nie będę mogła doczekać się kolejnego rozdziału. To będą męczarnie. :DDD
    Polubiłam Mariegold. Mądra dziewczynka. Hehehehe. Wujek ma chłopaka. Naprawdę mądra. :D W Parkerze się gotowało, ale co ma robić. Darnell jest dorosły i sam decyduje za siebie. Nawet jak brat podejmował w życiu złe decyzje nie znaczy, że ta jest zła, kiedy chce się zbliżyć do Maddocka. A to "Nie będę uciekał, jeśli znajdziesz sposób, aby mnie zatrzymać…" No, po prostu przeszedł mnie prąd na te słowa. Wierzę, że Darnell znajdzie sposób, żeby go zatrzymać i z wzajemnością. :DD

    A teraz życzę weny, czasu, chęci i siły na dalsze pisanie. ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. No tak się nie robi! :( Biedni Chłopcy.
    Mariegold <3 cóż za urocze dziecię. Wielbię ją! :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudne opowiadanie! Bardzo fajnie opisujesz hot scenki. Bylo tak goroca, uff! Perelka wsrod autorek to nasza kochana Akfa!
    Wielbie Cie za wszystkie opowiadania.
    Pozdrawiam goraco :)
    ~Rainbow Unicorn/Dead Parade

    OdpowiedzUsuń
  8. Czekamy na kolejny rozdział tego fantastycznego opowiadania i Wziętego. :))))

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja usycham Akfo. :c

    OdpowiedzUsuń
  10. Piszesz naprawde swietne opowiadania, za ktore Cie podziwiam. To juz ma swoje miejsce zarezerwowane w moim sercu. Bohaterowie sa urzekajacy <3
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. Cudowne opowiadanie! Naprawde zaczynam ubostwiac bohaterow. Mariegold jest skarbem, ktory tutaj zablysnal. Byla swietna!
    Bardzo lubie to opowiadanie jak wszystkie napisane przez Ciebie, Kochana Autorko <3
    Pozdrawiam goraco
    ~Psychedelic smiles

    OdpowiedzUsuń
  12. Kochana Autorko coś się stało? Tak dawno się nie odzywałaś, a ja tu tęsknię ;<

    OdpowiedzUsuń

I co sądzisz?