Mój chłopak nie jest gejem - opowiadanie +18



                           Mój CHŁOPAK nie jest gejem
AkFa
AkFa©2011Copyright
©Wszystkie Prawa Zastrzeżone
Powielanie, kopiowanie lub rozpowszechnianie bez pisemnej zgody autora jest surowo wzbronione i będzie traktowane jak przestępstwo. Praca również nie może być zmieniana czy wykorzystywana bez umieszczenia informacji o autorce.


1
     
       To wszystko było bez sensu. To takie nie sprawiedliwe, nienawidził swojego przeklętego życia. Jego głowa niemal eksplodowała z bólu, płuca paliło mu zmęczenie. Biegł i nie mógł uciec przed samym sobą. Był taki wściekły, taki zły i zrozpaczony, że świat przed jego oczyma był tylko szarą rozmazaną plamą. Krew pulsowała mu w uszach i zapierało mu dech w piersi.
Ale to dobrze, bo inaczej by krzyczał, wrzeszczałby w niebo głosy. Płakałby i szlochał, a tak to co najwyżej mógł tylko łkać. Chciał kogoś zranić, skrzywdzić, zabić, a może sam chciał umrzeć? Na ten konkretny moment było mu bardziej niż wszystko jedno. Ale czy można umrzeć z upokorzenia?
Nie, jesteś skazany żeby żyć i cierpieć katusze, dzień po dniu. Borykając się z tymi samymi problemami nie do pokonania. Dlaczego to zawsze jemu się przytrafia? Dlaczego to on jest zawsze na przegranej pozycji? Dlaczego nikt go nie rozumie? Czy wymaga zbyt wiele? Najwyraźniej tak. Inaczej nie musiałby przeżywać tych wszystkich małych koszmarków zakradających się do niego z różnych stron. Czy ten ucisk w piersi, to był już na stałe? Czy już zawsze będzie się tak czuł?
Łzy strumieniami lały się po jego policzkach, ale zdeterminowany ocierał je zaciśniętymi pięściami. Zamiast tego jednak miał ochotę użyć tych pięści, aby wywalczyć sobie spokój. Ale i to nie było mu dane. Nie, oczywiście, że nie. Był zbyt mały, zbyt słaby, zbyt niepozorny i zbyt wszystko… nie dość dobry do niczego. Och, miał mnóstwo zdolności, szkoda tylko, że żadnego konkretnego talentu. Tak bardzo tego nie nawiedził. Nie mógł być przystojny i wysoki. Nie miał mięśni ani czarnego pasa w karate. Nie mógł powalać ludzi urokiem osobistym czy charyzmą. Nie, on przeznaczone miał być nikim.
Jeszcze tylko kawałek. Już tak nie daleko. Droga sama uciekała mu spod stóp. Jak jedna długa, szara wstęga. Może, kiedy zatrzasną się za nim drzwi domu, odetnie ten ból i rozpacz, która go po prostu zaczynała przytłaczać.
         Bryan wbiegł po schodach werandy, z rozmachem otwierając drzwi i wpadając z impetem na wielką górę mięśni. Przynależącą do wszystkich jego nastoletnich fantazji sennych. Wszystkie jego „mokre sny”, wszystkie jego poranne wzwody i wszystkie jego najdziksze erotyczne, niespełnione pragnienia były złożone na ołtarzu uwielbienia dla tej właśnie osoby.
Osoby, której nie chciał widzieć w tym momencie, najbardziej ze wszystkich! Najlepszego przyjaciela jego brata, Kyla. Wielkie ramiona złapały go, kiedy niemal odbił się od niego z impetem, ratując go przed haniebnym upadkiem na tyłek.
Rozpacz i smutek zamienił się w gniew jakby ktoś odpalił flarę w jego głowie.
– To …to …to twoja wina! – wrzasnął – Wszystko to twoja wina! – Bryan walił pięściami w wielki tors Kyla. – To przez ciebie. Nie nawiedzę cię, nie znoszę! Dlaczego tu jesteś? Dlaczego nie mogę umrzeć w spokoju? Jak to możliwe!? Co jeszcze musi mi się dziś przytrafić!? Powinienem wiedzieć, powinienem do cholery wiedzieć, że to było tylko preludium mojego wstydu. Ale nieee łudziłem się jak zwykle i co! Ze wszystkich ludzi na świecie musze wpadać na ciebie!
       Kyle w pierwszym zaskoczeniu po prostu pozwalał małej furii walić pięściami w jego tors. Nie mógł mu wyrządzić krzywdy. Przy jego budowie i posturze był jak mały chłopiec, uparcie walący małymi piąstkami. Łzy spływały po twarzy Bryana nieprzerwanym ciągiem. Blond włosy miał przyklejone do spoconego czoła i czkał na przemian z łkaniem. Cokolwiek się stało Bryan Thomson zwariował, albo był bardzo blisko. Wnioskując po jego stanie.
Znudzony czekaniem aż młodszy mężczyzna się zmęczy, Kyle objął go, niemal miażdżąc w ramionach. Może nie był zbyt dobry w pocieszaniu, ale zobowiązał się zaopiekować Bryanem pod nie obecność jego rodziny. W Bryana jakby wstąpił nowy ogień. Zaczął rzucać się jeszcze bardziej, na przemian odpychając go to przyciągając.
– Bryan… Bryan uspokój się. –  Kyle starał się przemówić jak najspokojniej.
– Nie mów mi, że mam się uspokoić, kiedy nie wiesz, o co chodzi! Nic nie wiesz i nic nie rozumiesz, i nawet gdybym ci wytłumaczył to byś nie zrozumiał! – Bryan wrzeszczał nadal szamocąc się z Kylem.
– Przestań zrobisz siebie krzywdę. – Kyle użył więcej siły, aby obezwładnić rozhisteryzowanego mężczyznę. Obawiał się jednak, że zrobi mu krzywdę. Czasem sam nie pamiętał ile siły posiadał. Wyglądało jednak na to, że jeśli nie uspokoi Bryana to mały idiota zrobi sobie krzywdę sam.
– Jak by to miało jakiekolwiek znaczenie? Myślisz, że będę cierpiał mniej niż do tej pory? Nie, nie będę, bo to po prostu niemożliwe. Nic nie pojmujesz, bo jak możesz? Jesteś piękny i cudowny, i jak na złość do cholery, oczywiście inteligentny. Dlaczego, dlaczego, dlaczego, dlaczego? To takie nie fair. To takie niesprawiedliwe. Ty tutaj cały idealny, mówisz mi, że mam się uspokoić! Gdybyś czuł to, co ja, to nigdy nie mówiłbyś mi, że mam się uspokoić!
– Bryan, to, co mówisz nie ma sensu. Powiedz mi, co się stało? Co zrobiłem? – Kyle poważnie zaczął się obawiać o Bryana. Jego twarz była zaczerwieniona i opuchnięta, usta niemal sine. Jego spokój jednakże zdawał się tylko podsycać gniew i rozpacz Bryana.
– Co zrobiłeś?! Co zrobiłeś? Oczywiście, że nie wiesz, co zrobiłeś! Bo jak byś mógł wiedzieć. Z twojego piedestału przecież nie widać, co się dzieje u maluczkich! – Bryan wrzasnął znów się wyrywając.
To, że nie miał racji nic w tym momencie nie znaczyło. Że był niesprawiedliwy, też nie. Miał prawo być zły, miał prawo się wściekać…
– Bryan to, co mówisz nie ma sensu. – Znów jak najspokojniej Kyle starał się przemówić do rozsądku rozemocjonowanemu, drżącemu chłopakowi. Przypominał małą kulę energii bez wytchnienia szamocąca się w jego ramionach.
– Myślisz, że nie wiem, że to nie ma sensu! – Bryan znów krzyknął. Jego ciało było teraz wstrząsane falami dreszczy. Był też coraz bardziej wyczerpany i tylko złość nadal dawała paliwo jego ciału. Mdłości skręcały jego wnętrzności. – Doskonale wiem, że to bez sensu. Kto jak nie ja wie, że to wszystko jest bez sensu? I o to może chodzi. Nie uważasz, że o to chodzi!? Moje życie to jeden wielki bezsensowny pomysł!
– Bryan. Przestań …przestań na chwilę. Pozwól mi… – Kyle spróbował chwycić Bryana tak, aby wreszcie spojrzeć mu w oczy. Unieruchomił jego głowę trzymając za kark. Mimo jego ogromnych dłoni, niełatwo było skłonić Bryana, aby zrobił coś, na co niemiał najwyraźniej ochoty. Po krótkiej walce, Kyle patrzył w zapłakane oczy Bryana – Dobrze tak lepiej. Posłuchaj mnie. Nie, nie odwracaj wzroku. Posłuchaj mnie przez chwilę. Weź głęboki oddech i powiedz, co się do cholery stało?
– Nie powiem ci. Nie dość już mojego upokorzenia? Nie dość? Chcesz mieć jeszcze więcej możliwości, aby rzucać mi je w twarz ze śmiechem? – Bryan był przerażony.
Wyładowanie złości na pierwszej osobie, która wpadła mu w ręce to jedno. Ale przyznanie się do jego upokorzenia i wstydu, to już było całkiem coś innego.
– Mam sobie iść do domu? Tego chcesz? Zdaje się jakby każde moje słowo tylko bardziej cię denerwowało.– Kyle wolno pogłaskał go po plecach i zaczął się odsuwać.
Złość na twarzy Bryana w jednej sekundzie zmieniła się w śmiertelne przerażenie. Pomimo może dwudziestu centymetrów różnicy w ich wzroście, jednym susem rzucił mu się na szyję. Niemal kleszczowo zaciskając na niej ramiona,
– Nie, nie, nie, nie, nie …nnie. – Rozpłakał się z głośnym szlochem. – Nie odchodź, nie zostawiaj mnie. Proszę cię, błagam, nie zostawiaj mnie. Trzymaj mnie, przytul. Nie odchodź!
– Bryan… – Kyle był wytrącony z równowagi, ponowie. Nagłą zmianą w zachowaniu Bryana. Z furii przeszedł do histerii, coś jak w ułamku sekundy.– Chodź usiąść.
Bryan gwałtownie zaczął potrząsać głową, zaciskając uścisk aż do bólu. Nogami oplótł pas Kyla.
– Nie, nie puszczaj mnie. Bez ciebie nie mogę. Potrzebuję cię. Nie chce, ale potrzebuje. Czuję jakby ktoś rozrywał moje wnętrze na strzępy. Wiesz, co to za uczucie? Przeżyłeś je kiedyś?– Bryan zdawał się nie zdawać sprawy z tego, że paple bez sensu.
Kyle z westchnieniem postanowił zanieść go do jego pokoju i położyć do łóżka. Bryan nadal jednak kontynuował swój monolog, nie czekając tak naprawdę na odpowiedź Kyla. To i dobrze, bo niech go licho, jeśli wiedział, co powiedzieć swojemu małemu przyjacielowi.
– Oczywiście, że nie przeżyłeś czegoś takiego. Ludzie jak ty nie są skazani na to, nie muszą sobie z tym radzić. Ale to w porządku, wiesz? To na serio ok. Ty nie powinieneś cierpieć, naprawdę nie. Nie chciałbym abyś cierpiał. Po co? Ja to, co innego.
– Bryan – Kyle znów spróbował przebić się do robiącej nadgodziny głowy Bryana.– Jesteśmy w twoim pokoju. Co chcesz zrobić? Położyć się? Iść do łazienki, usiąść?
– Po prostu usiądź – wyszlochał Bryan. Kyle zdębiał. Miał trzymać go na kolanach czy jak?
– Bryan?
– Och, siadaj! Nie możesz tego po prostu dla mnie zrobić? Co w tym takiego skomplikowanego? Siadasz i siedzisz do cholery!
– Spoko, spoko! Tylko się nie denerwuj. – Kyle usiadł na samej krawędzi łóżka Bryana, ale to nie była zbyt dobra pozycja. Wiercąc się i kręcąc udało mu się przesunąć do tyłu na tyle, aby oprzeć się plecami o ścianę. Bryan wtulił twarz w zagłębienie jego szyi. Kolanami objął biodra Kyla jak imadłem. Szlochając i łkając, gorącym oddechem niemal parząc jego szyję.
– Nie mów mi, że mam się nie denerwować! – Tym razem już nie było złości w głosie Bryana tylko raczej beznadzieja. – Mogę się denerwować, jeśli chce. Tobie by nikt nie powiedział, że masz się nie denerwować albo, że masz się uspokoić.
– Przepraszam – stwierdził spokojnie Kyle, konstatując, że najlepszym wyjściem będzie spacyfikowanie Bryana poprzez ułagodzenie go i zaczekanie, kiedy będzie gotów, aby powiedzieć mu, co się stało. Jego przyjaciel znów potrząsnął głową nadal chlipiąc. Przy okazji wycierając mokrą twarz w jego ulubioną podkoszulkę.
– Nie mów przepraszam. Wcale nie chcesz mnie przepraszać. Tylko mówisz tak, bo chcesz mnie uspokoić. W duchu myślisz sobie, że ześwirowałem i pomału zaczyna cię to przerażać.
– Cóż … może trochę. Ale przede wszystkim martwię się o ciebie. Pochorujesz się, jeśli będziesz tak płakał. – Kyle znów wolno pogładził go po plecach. Tak zawsze robił, kiedy jego młodsza siostra zrobiła sobie krzywdę. I najpierw obrzucała go wszystkimi winami świata, wrzeszczała, a potem wpełzała na niego i pozwalała się pocieszać, i przepraszać za wszystko. Zwłaszcza za to, czego nie zrobił. Problem polegał na tym, że ona miała sześć lat. I nie wodziła wilgotnymi, drżącymi i rozpalonymi ustami po jego szyi. Bryan chyba nie zdawał sobie z sprawy z tego, że to robi. Był tak do niego przytulony, że z trudem oddychał miedzy szlochnięciami. – Może podam ci jakieś chusteczki abyś mógł otrzeć twarz? Może miąłbyś ochotę na szklankę wody?
– Nie! Chcesz się wykręcić, aby mnie nie trzymać! Nic mi nie będzie.
– Bryan …nie, oczywiście, że nie. Po prostu moja koszulka jest cała mokra.– Kyle znów postarał się uspokoić nieustannie zalewającego się łzami przyjaciela. Bryan uniósł się lekko z dłońmi nadal zaplecionymi na jego szyi. Spojrzał zapłakanymi, czerwonymi oczyma na ewidentne dowody swojego załamania nerwowego. Pociągnął za brzeg koszulki, patrząc wyzywająco na Kyle.
– Pożyczę ci inną. Matta powinna pasować.– Bryan stwierdził z czknięciem i zaczął podciągach mu koszulkę do góry. – Mogę tę zatrzymać? – zapytał, kiedy w końcu Kyle uległ i pozwolił ją sobie ściągnąć.
– Mmm, …jeśli nalegasz – odparł zaskoczony mężczyzna z wahaniem. Dziwnie zaczynał podejrzewać, że zamiast opanować sytuację, coraz bardziej wszystko wymykało mu się z rąk. Bryan ukrył twarz z jego koszulce i Kyle jakoś dziwnie podejrzewał, że wytarł w nią nos. O tak, zdecydowanie mógł ją zatrzymać. Bryan obejmując go jedną ręką za szyję, wychylił się w bok i schował zdobycz pod poduszkę. Kyle przyglądał mu się wcale nie lekko zaskoczony. Kolejne łzy popłynęły po twarzy Bryana jakby ktoś odkręcił hydrant.
– Co? Nie patrz tak na mnie. Wiem jak to musi żałośnie wyglądać. – Bryan znów z impetem ukrył twarz w jego karku. – Mam w pół nagiego, najprzystojniejszego faceta na świecie w łóżku i nawet siedzę mu na kolanach i co robię? Co robię?! Wycieram nos w jego koszulkę! Ale nie martw się. Ja dokładnie taki żałosny jestem!
– Bryan, przestań. Widzę, że filtr, mózg–usta padł ci całkowicie.– Kyle postanowił potraktować całą tą sytuacje z poczuciem humoru. Bo w przeciwnym wypadku musiał by się rozpłakać z szlochającym w jego ramionach młodym mężczyzną.
– Och, łatwo ci mówić. Po raz pierwszy nie mam zamiaru cenzurować, co myślę! Jaki to ma sens, skoro do tej pory nie przyniosło mi nic dobrego?
– Bryan wybacz, ale ja nic nie rozumiem. Pojęcia nie mam, o co ci chodzi – stwierdził z wahaniem Kyle. Starając się nie rozpraszać gorącem, które biło z przyprasowanego do niego ciała. Jemu również zaczęło robić się gorąco.
– Wiem, że nie wiesz, o co mi chodzi. W tym problem, że nikt nie wie. Nikt nie wie, nikt nie widzi. Nikt nie rozumie. I jak mam z tym żyć?
– Powiedz mi, a ja cię zrozumiem, wysłucham, postaram się pomóc. – Kyle próbował z całych sił wymyślić powód tak silnego załamania Bryana. Ale prawdą było, że nie miał pojęcia. Faktycznie nie zwracał zbytniej uwagi do tej pory na brata swojego najlepszego przyjaciela. Zawsze był przy nich. Łaził za nimi od lat. Spędzał czas z nimi, ale nigdy nie przyciągał do siebie uwagi. Po tych wszystkich latach nie wiele na jego temat wiedział. I jakoś go to zawstydzało.
– Nie możesz mi pomóc. Nikt nie może i nie udawaj, że nagle zależy ci na poznaniu mnie, skoro wiem, że tak nie jest. Ale już jestem do tego przyzwyczajony. Ja już tak mam.– Kiedy tylko zdawało się, że Bryan zaczynał się uspokajać to coś prowokowało nowy atak.
– Przestań rozboli cię głowa. – Kyle delikatnie zaczął masować skalp jego głowy czubkami palcy.
– Masz na myśli bardziej niż do tej pory? – Bryan parsknął ironicznie.– Ból głowy to nic w porównaniu do bolesnego uścisku, który czuję w brzuchu. Do mdłości, które ściskają mój żołądek czy dławienia, które dusi mnie w gardle. Prawdziwym problemem jest to, jaki ból czuję tutaj.– Wskazał swoje serce – To jakby przepastna dziura, wyrwana i zostawiona abym się wolno wykrwawił. I nie, nie mrugaj z zaskoczenia tymi swoimi ślicznymi oczkami. Wiem, że to strasznie melodramatyczne. Wiem! Ale patrz, jeśli się tym przejmuję. Bo się nie przejmuję. Moje życie nie może być już bardziej do dupy.
– To już lekka przesada Młody. Masz świetne życie. Wspaniałą rodzinę. – Kyle miał ochotę nim potrząsnąć. Zdawał jednak sobie sprawę z tego, że to może nie być najlepszy pomysł. Bryan zaczął trzeć czołem o jego nagi tors.
– Wiedziałem, wiedziałem, że tego nie zrozumiesz. W głębi duszy wiedziałem, że nie, nawet, jeśli mimo wszystko łudziłem się, że tak.
– Bryan przestań, zdzierasz mi skórę tak mocno trzesz.– Kyle jęknął, kiedy Bryan ocierał się o niego coraz szybciej. Chwytając małą okrągłą twarz Bryana w swoje wielkie dłonie unieruchomił go skutecznie. Wielkie szare oczy uniosły się na niego. Dolna warga zaczęła podejrzanie znowu drzeć. Och, nie, tylko nie to. – Nie trzyj tak mocno po prostu. Ale tak to w porządku.
Bryan spojrzał na jego cudowny, wielbienia godny tors. Absolutnie umięśniony, absurdalnie proporcjonalny, karmelowo smakowity. Poznaczony teraz czerwonymi śladami, które zostawiły jego pięści. Z wahaniem, wolniutko zaczął wodzić palcem po każdym zaczerwienieniu. Znów oczyma wypełnionymi łzami spojrzał na Kyla.
– Niechciałem zrobić ci krzywdy – zawahał się na sekundę – To znaczy chciałem. Chciałem rozedrzeć cię na strzępy, skrzywdzić i pobić. Obedrzeć ze skóry… tylko…tylko – zająknął się.
– Tylko nie chciałeś widzieć efektów swojej wendetty.– Kyle stwierdził z uśmiechem, nawet, kiedy na całym ciele wyszła mu gęsia skórka, a jego sutki zmieniły się w małe kamyczki.
– Cóż…– Bryan wcisnął twarz w jego pierś z jękiem rozpaczy. Wsunął dłonie pod ramiona Kyla i znów się przytulił całym ciałem.
– Cieszę się, że twoja krwawa masakra nie doszła do skutku. – Kyle czuł w kościach, że jakiś czas spędzą w tej dziwnej sytuacji czy raczej pozycji. Wnioskując po tym jak Bryan pocierał nosem każde zaczerwienie na jego torsie. Równie dobrze mógł się zrelaksować i spróbować nie zdenerwować czkającego mężczyzny na swoich kolanach.
– Bo ty nic nie rozumiesz – jęczał Bryan.
– To już ustaliliśmy. – Kyle bardzo chciał zrozumieć, bardzo. Nawet, jeśli się obawiał tego jak cholera.
– Nie ma sposobu na to żeby ci to wytłumaczyć. A przynajmniej nie taki, który potrafiłbyś pojąć – wymamrotał żałośnie Bryan, wskazał palcem na tył swojej głowy. – Nie przestawaj robić tej rzeczy palcami w moich włosach, proszę.
– Generalnie to muszę zaprotestować, wiesz. Nie pokładasz we mnie zbyt wiele wiary jak widzę. – Kyle starał się stwierdzić, tak stanowczo jak tylko mógł, w danej sytuacji. – Ale też muszę przyznać, że zaczynasz mnie na serio przerażać.
– Och i to pewnie też moja wina? – Bryan znów na niego naskoczył.– To moja wina, że nie możesz zrozumieć? Że masz fantastyczny dotyk i jeszcze pewnie to, że tak cudownie pachniesz to też moja wina!
Kyle nie czekał na kolejny wybuch złości lub alternatywnie płaczu, chwycił Bryana za kark i przytulił, wciskając jego twarz w swoją szyję. Najwyraźniej to nie był jeszcze odpowiedni moment na rozsądną rozmowę.
– Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że to absolutne szaleństwo? – Bryan pytając, zaczął gładzić go po plecach …uspokajająco? – To znaczy nie jak szaleństwo–szaleństwo. Tylko porostu …
– Wariactwo? – Zasugerował delikatnie Kyle, jednocześnie starając się jakoś połapać w tym, co się na około niego aktualnie działo.
Bryan szlochał znów cicho, ale dość intensywnie. Jego ramiona drżały, temperatura jego ciała znów zaczęła wzrastać. Na dodatek zaczął bujać się lekko w tył i w przód, i jego pośladki zaczęły ocierać się o bardzo delikatną część ciała Kyla. Kyle aż obawiał się coś nadmienić na ten temat. Nie był mentalnie nastawiony na konsekwencje, a przynajmniej nie jeszcze w tym momencie. Ale był facetem, a tarcie to tarcie. Jego członek zdawał się nie widzieć różnicy.
– To wszystko takie głupie, głupie, głupie. A najgorzej, że wiem, że to czysty idiotyzm. Wygląda jednak na to, że nic to nie zmienia. Nie mogę przestać. Jakbym nie dość miał innych problemów. Dlaczego to mi się ciągle przytrafia? – Kyle tylko znów go pogłaskał po plecach. Na tym etapie nie ufał własnemu głosowi. Zwłaszcza, że miał ciężki czas ze skoncentrowaniem się na jego słowach. Podniecanie się w tym momencie było na serio kiepskim pomysłem. A jeszcze biorąc pod uwagę stan Bryana, cóż …mógłby nie zrozumieć. On sam nie bardzo rozumiał. Ale co tu mówić, miał w tej chwili ręce pełne …Bryana. Mógł martwić się tym, że sam zwariował, trochę później.
– Dlaczego mi nie powiesz, o co chodzi? – Zasugerował wolno, czas było ruszyć gdzieś z tego punktu. Bryan tylko pokręcił głową, nie.
– Ale to ma coś wspólnego ze mną? – Sondował dalej. Dawało mu to zajęcie pozwalające oderwać się od nieodgadnionej potrzeby, która nagle zaczęła mu gwałtownie doskwierać. A mianowicie, chwycić szczupłe biodra Bryana i przyciągnąć je nawet bliżej swojego krocza. A potem pozwolić mu się nadal bujać – Aaaa, …o czym to ja? Ach, czy to ma coś wspólnego zemną?
– Mnnmymnnbmymnnyy…– Bryan wymamrotał w jego szyję.
– Hej, hej. Żeby mówić potrzebujesz więcej tlenu, więc proszę oderwij usta od mojej szyi, kiedy mówisz, ok?
– Nie chce ci mówić. Nie mogę ci powiedzieć, ale tak, to coś „jakby” chodzi o ciebie. Ale nie do końca, to skomplikowane. Nie zrozumiałbyś.
 –Wciąż to powtarzasz. Może spróbuj i się przekonamy. Możesz być zaskoczony. Czy zrobiłem coś złego, że nie chcesz mi powiedzieć? – Kyle nie mógł sobie nic takiego przypomnieć, ale też nie mógł sobie przypomnieć nic miłego, co dla niego zrobił. Bryan znów tylko pokręcił głową. Jego plecy zesztywniały trochę.
– Bryan, powiedz mi…
– No właśnie nie zrobiłeś nic, nic kompletnie. I w tym problem. Och, ja wierzę, że nie z twojego punktu widzenia, ale wierz mi, to problem.
– To powiedz, o co chodzi i to zrobię, jeśli to takie istotne. – Cóż, zgadzanie się na cokolwiek w stanie podniecenia, generalnie nigdy nie było mądrą rzeczą, ale miał nieodpartą potrzebę pocieszenia Bryana. To była tylko kolejna z kilku rzeczy, których nie pojmował, a lista gwałtownie rosła z minuty na minutę.
Bryan niespodziewanie na przykład zareagował całkowicie nieprzewidzianie. Westchnął głośno, żałośnie gdzieś z dna duszy i znów objął go za szyję, przysuwając się tak, że ich torsy przylegały do siebie ściśle.
– Widzisz problem polega na tym, że teraz na serio powinienem się wściec, albo gorzej wybuchnąć płaczem. Bo wierz mi, nie zrobiłbyś tego, o czym mówię. I wiesz to jest takie smutne, takie okropne. To, czego chce, a co mam to dwie tak różne rzeczy, że nie ma szansy, aby spotkały się w tym samym życiu, które mam do dyspozycji. Chryste pewnie gdybym chciał się zastrzelić przykładając sobie lufę do skroni to skończyłbym z odstrzelonym palcem u nogi.– Bryan jednak nie wytrzymał i znów się rozszlochał. – I zobacz, jakie to żałosne, ryczę w sercu nosząc nadzieję, że jednak wiedziony litością zgodzisz się. A nie chce twojej litości. Myśl o tym sprawia, że widzę na czerwono!
– Znów zaczynasz bredzić, zdajesz sobie z tego sprawę? – Kyle zapytał lekko już zirytowany. Chwycił w garść blond włosy Bryana, które były dłuższe na czubku i odchylił jego głowę do tyłu, niewiele, ale przynajmniej na tyle, że byli nos w nos. Z jękiem frustracji Kyle odgarnął opadającą na jego twarz grzywkę, facet potrafił się kamuflować!
– Po prostu powiedz to!
Bryan zaczął gwałtownie potrząsać głowę, w końcu po minucie przytknął swoje czoło do czoła Kyla.
– Wiesz, co jest najśmieszniejsze? Że to perfekcyjnie Ok, że nie możesz. Rozumiem, że to po prostu nie możliwe. Nie powinienem być taki zaskoczony. Nie …nie…
– Znów przestałeś mówić z sensem. Czy to nadal ten sam …problem, z którym wróciłeś do domu? – Kyle spróbował znów delikatnie i spokojnie. Ile czasu może trwać jedno załamanie? Czy to zależy od ilości dylematów? Czy może można w ramach konkretnej depresji zaraz zaliczyć kilka innych dręczących nas spraw?
Bryan otarł mokry policzek o jego i wtulił twarz w jego szyję. Jeśli zaraz nie przedstawi jakiegoś konkretnego wytłumaczenia to Kyle wywali go z kolan i koniec z przytulaniem. Jego życiowa szansa przepadnie. Nie może do tego dopuścić. Nawet, jeśli skończyłoby się to dla niego skopaniem tyłka. Czuł się wystarczająco podle, że wielkiej różnicy by nie odczuł.
– Ok, powiem tak. – Wziął głęboki oddech. – To częściowo ten sam problem, ale nie do końca. To, co dziś się stało było, było naprawdę straszne. Jak kwintesencja wszystkich moich poprzednich problemów spleciona, stłamszona w jedno i wybuchająca mi prosto w twarz. I wiesz nawet nie widziałem, że to nadchodzi. Żyłem w jakimś pieprzonym LaLaLandzie. I to jest powód, dla którego wpakowałem się w kolejne kłopoty. I…i…i teraz to wszystko się połączyło i wszystkie poprzednie, i obecne kłopoty zmieniły się, w jeden wielki przyszły problem, i nie mam jak się z tego wszystkiego wyplątać! – Bryan znów zaczął hiper wentylować i Kyle automatycznie znów zaczął głaskać go po plecach. Kolejne gorące łzy spływały mu po torsie.
– Och Boy! Masz osiemnaście lat. Wszystkie twoje kłopoty urastają do rangi katastrof. Zdajesz sobie z tego sprawę? – Kyle stłumił śmiech, który groził go ogarnąć. Podejrzewał, że to jednak nie byłoby najmądrzejsze. Bryan prawdopodobnie rzuciłby mu się do gardła.
– Wiem! Myślisz, że nie wiem. Prościej by było gdybym nie wiedział tak cholernie dużo! Ale wiem. Teraz nie wyobrażam sobie przeżyć kolejnego dnia, a tak naprawdę za dziesięć lat, pewnie będę się z tego śmiać …bla…bla…bla…
– Bryan! – Tym razem Kyle zaczął ostrzegawczo. Znów pozwalał zwodzić się Bryanowi na manowce. Przez ostatnią godzinę nie dowiedział się, co się do cholery stało! – Chciałbym i zastrzegam, że to jest ostatnia szansa, bo inaczej będzie koniec tego całego przytulania, głaskania i masowania. Więc chciałbym dowiedzieć się, dlaczego to wszystko robimy? Dlaczego to wszystko się dzieje i jak znalazłem się pośrodku twojego zwariowanego LaLaLandu?
Bryan zamrugał przemoczonymi oczkami z zaskoczenia i przygryzł dolną wargę zażenowany. Białe, ostre zęby wpiły się niemal boleśnie w różową, wypukłą wargę. Kyle odczuł nagle irracjonalną potrzebę wyssania jej z dręczącego uścisku.
– Bo ty jakby …zawsze tam byłeś…
Tym razem to Kyle zaczął kręcić głową. Nie wiedział, czy potrząsnąć nim, czy co?
– Masz jednak rację, nie rozumiem.
Bryan jęknął z rozpaczą. Kyle znów objął go głaszcząc po głowie. Nagle to wszystko zaczęło go trochę bawić. Bryan był po prostu słodki cały taki sfrustrowany. Drżący i rozpalony w jego ramionach.
– Chyba powinieneś mi wytłumaczyć lepiej. Zaufaj mi, nie możesz mnie zszokować ani raczej przerazić. Daj mi szansę. – Kyle tłumaczył cicho jak upartemu dziecku. Szczęściem cierpliwość była jego naprawdę mocną stroną.
Bryan czuł pokusę. Wielką, nieprzemożną pokusę. Miał Kyla na wyciagnięcie dłoni. Nie, to było nie dopowiedzenie stulecia. Miał go w ramionach. To znacznie bliżej niż kiedykolwiek śmiał marzyć. Teraz miał wybór. Mógł pozwolić okazji umknąć mu przez palce, zaryzykować i wszystko stracić, albo wszystko zyskać.
– Nie chcesz wiedzieć. Wierz mi, kiedy ci mówię – wyszeptał cicho z ustami tuż przy rozpalonej skórze szyi Kyla. Udawał, że tego nie robi już od jakiegoś czasu. Jego zapach uderzał mu prosto do głowy. Tylko cudem powstrzymał się, aby go nie zacząć lizać. Był w dalszym ciągu zbyt przywiązany do swoich zębów.
Kyle zaśmiał się lekko nadal lekko go głaszcząc.
Chryste, te wielkie lekko szorstkie dłonie robiły mu cudowne rzeczy. Szczęściem sapanie mógł skryć pod pozorem łkania. Myśl, że jego prośba może wszystko zakończyć między nimi wywołała nową fale łez.
– Ciii…wiem, że chcesz mi powiedzieć. Nie obawiaj się. To naprawdę w porządku. – Kyle nie wiedział, dlaczego też szeptał, ale zdawało się jakby sytuacja tego wymagała.
– Dobrze, więc – odszepnął Bryan, uniósł dłoń i wplótł palce w rozkosmane ciemnoblond włosy Kyla. Policzkiem potarł jego i wyszeptał.– Więc jeśli to w porządku to … pocałuj mnie.                                         



2

   Za sukces trzeba było poczytać, że Kyle nie uciekł z wrzaskiem, ani nie znokautował go, jak najpierw podejrzewał Bryan. Jego ciało po prostu zesztywniało lekko. A najbardziej niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widział rozszerzyły się ze zdziwienia. Bryan czekał z zapartym tchem. Żaden z nich nie drgnął nawet. W końcu Kyle zmrużył lekko oczy i wpił się w niego spojrzeniem.
– Muszę przyznać, że tu mnie masz – wydukał cicho. Serce waliło mu jak młotem. Mimo wszystkich oznak, nie widział, że to nadchodzi. Jego mózg absolutnie odmówił współpracy. Powinien automatycznie i stanowczo zaprotestować, nawet oburzyć się. A jednak nie robił tego. Potrafił, jego usta otwierały się, ale potrzebne słowa nie opuszczały ich.
– Mówiłeś, że mam sprawdzić, że to nic takiego. – Bryan bał się odezwać, ale w głębi duszy nadal miał nadzieję. Ponoć optymiści giną na końcu?
– To nie konkretnie to, co oczekiwałem, ale wiele wyjaśnia. Niestety Bryan nie jestem gejem… – odparł Kyle intensywnie myśląc i marszcząc brwi. Po sekundzie znów patrzył w jego oczy. Nie miał bladego pojęcia, co robić, jak wybrnąć z tej sytuacji? Jak się w niej w ogóle znalazł?
– Nie musisz być gejem żeby mnie pocałować. – Bryan stwierdził najspokojniej na świecie. Jakby to rozumiało się samo przez siebie.
– Nie? – Kyla to mimo wszystko lekko zaskoczyło. Hmm–ciekawe. Bryan jednak pokiwał głową poważnie.
– Nie, nie musisz. Musisz przecież tylko po prostu chcieć mnie pocałować – stwierdził zdecydowanie. – Tylko chcieć i nic więcej. Choć mogę zrozumieć, jeśli mnie nie chcesz – dodał szybko. – Jestem nikim. Nawet nie jestem atrakcyjny. Nie dla kogoś jak ty, zdecydowanie nie… – trajkotał zdenerwowany.
Kyle znów zmarszczył brwi na jego słowa. Pomimo szaleńczego walenia jego serca i zaćmienia umysłu, Kyle widział jak bardzo Brian pragnie być pożądany i doceniony. Z jaką obawą i nadzieją na niego patrzy, choć jest przekonany, że nie ma szans. Jak wiele pokładał w tej chwili? Na pierwszy rzut oka widać było, że dla niego to miało istotne znaczenie. Nie tylko pocałunek. Ale bycie chcianym. Kyle przypuszczał, że Bryan rzucił mu wyzwanie i teraz czekał na jego odpowiedź. Problem w tym, że chodziło o znacznie więcej niż tylko pocałunek. I dla Bryana to mogło znaczyć znacznie więcej niż chciał przyznać, znacznie więcej niż sam pewnie podejrzewał.
I co do cholery to oznaczało dla niego, skoro miał tę potrzebę… potrzebę żeby go pocieszyć, uspokoić, otoczyć opieką…? I dlaczego nawet rozważanie tego nie wydawało mu się aż tak niedorzeczne jak powinno?
– Wiem, o czym myślisz. Niemal widzę jak trybiki okręcają się w twojej głowie. – Bryan stwierdził z cichym westchnieniem. Zaczął też pocierać czubkiem nosa o nos Kyla. Chłopak z zaskoczenia uniósł brwi. – Mhm…widzisz rozważasz, co się stanie, jeśli odmówisz, czy znów zeświruję? A jeśli się zgodzisz to czy to będzie tylko przyjacielski pocałunek? A potem, co dalej? Na tym jednym koniec? Czy będę chciał czegoś więcej? Bo to już by naruszało granice nawet twojej litości.– Bryan znów zaczynał się nakręcać. Oczy miał pełne łez w sekundę.
– Czy ty zdajesz sobie sprawę, że za dużo myślisz i gadasz? – Kyle wiedział, że to zrobi. To nie podlegało dyskusji. Nawet, jeśli nie był w stanie racjonalnie wyjaśnić jak to było możliwe, to był zbyt uczciwy w stosunku do samego siebie, aby udawać inaczej. Jaki więc miało sens odwlekanie?
Chwycił twarz zaskoczonego Bryana w dłonie i przytknął usta do jego rozchylonych warg.
   To było, było…
…całkiem nie to, czego się spodziewał. Nie żeby się czegoś spodziewał, a mimo to był zaskoczony. Bryan z każdym muśnięciem jego warg zdawał się topnieć mu w dłoniach. Wolno, wolniuteńko obwiódł jego usta końcówką języka, później wsunął czubek między, gorące, drżące wargi Bryana. To nie mogło być tak różne od całowania dziewczyn. Choć żadna nigdy nie miała tak miękkich ust jak on. Słone usta i słodki język Bryana, niemal zmiótł czubek jego głowy.
Między oszołomieniem, niecierpliwością i obawą, podniecenie było jego największym zaskoczeniem. Te motyle muśnięcia nagle już były niewystarczające. Chciał więcej, potrzebował. Musiał. Bryan poddawał się jego eksplorującym ustom chętnie. Mruczał, wił się i lgnął do niego. Nakręcając spirale podniecenia jeszcze bardziej. Na każde liźniecie i każde muśniecie odpowiadał własnym. Nie było żadnego wahania w nim. Bryan całował go z pasją i namiętnością. Żaden z nich nawet nie wiedział jak się znaleźli w plątaninie własnych rąk. Z całych sił obejmując się. Bryan wodził dłońmi po jego plecach i karku. A Kyle, Kyle niemal zduszał jego małe ciało w swoich objęciach. Przyciskając go do piersi z całych sił. Coraz bardziej zagłębiając się w pocałunku.
   To wszystko, o czym czyta się w książkach: dreszcze, iskry, drżenie. Ciało w płomieniach. Zapierający dech w piersi pocałunek. Spadło na Bryana tak gwałtownie, że w pierwszej chwili myślał, że po prostu odleci. Cały świat zredukował się do szerokich, ruchliwych, umiejętnych ust Kyla. Pozbawiony doświadczenia Bryan, pokierował się instynktem. Ssał, lizał i przygryzał jego usta. Bo nie mógł znaleźć się wystarczająco blisko, mieć wystarczająco dużo. Ani nie mógł się nasycić. Nie przeszkadzało mu nawet, że nie może wziąć głębszego oddechu, tak mocno Kyle go obejmował. Dech i tak tkwił mu w gardle wypełnionym językiem Kyla. W końcu jednak obawa zemdlenia stała się realną możliwością. Nie chętnie Bryan wycofał się pocałunku.
Wciąż oszołomieni i zamroczeni uczuciami, które się w nich kotłowały przez długi moment patrzyli sobie z Kylem w oczy. Nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
Jak się zachować? Obawiając się zniszczyć tę wątłą nitkę porozumienia, która się między nimi utworzyła. Bryan nie wierzył aż do ostatniego momentu, że Kyle to zrobi. Teraz nawet, tylko opuchnięte seksowne usta Kyla upewniały go, że to nie jego wybujała wyobraźnia znów z nim wygrała. Kyle wyglądał sam jakby nie do końca był przekonany, że to była rzeczywistość. Żaden z nich nie wiedział, że to będzie tak intensywne przeżycie.
   Kyle pewnie oczekiwał na jego reakcję. A Bryan obawiał się cokolwiek powiedzieć, aby nie zrujnować chwili. W końcu wybrał najmniejsze zło i znów rzucił się Kylowi na szyję. Młody mężczyzna westchnął cicho i przytulił go, chowając twarz w jego szyję.
– Czy czujesz się lepiej? – zapytał z wahaniem Kyle.
Bryan zesztywniał. Przynajmniej pasowało to do reszty jego niesfornego ciała. Teraz szczęśliwie wbijającego się w brzuch Kylowi. Dopóki żaden z nich nic nie nadmienił na ten temat, mogli obaj udawać, że podobny problem nie wbijał się w pośladek Bryana.
– Mmm… chyba jeszcze nie aż tak dobrze – odparł z ociąganiem Bryan. Tak szybko jak zamkną się za Kylem drzwi, prawdopodobnie nie będzie miał możliwości, zbliżyć się już nigdy więcej do niego na sto metrów.
– Ale…Bryan? Ty nie myślałeś chyba na poważnie…o tym umieraniu? – OK, wnioskując po minie Bryana to nie była najmądrzejsza rzecz, o jaką mógł zapytać, zwłaszcza po pocałunku, takim jak ten. Ale to było zaraz następną rzeczą, która martwiła go najbardziej, tuż „po pocałunku”. Z tym, że na ten temat nie był gotów rozmawiać. Czy myśleć, jeśli o to chodzi.
– Ok, chyba nie–poważnie. Na tamten moment nie czułem się jakbym miał ochotę żyć…dalej. – Bryan znów zaczął ocierać się o jego bark policzkiem. – Z tym, że to nie koniecznie znaczyło, że miałem ochotę umierać – dodał zdecydowanie. Nie chciał, aby Kyle mu tu zaczął bzikować.
 – Och…och, rozumiem – odparł Kyle z ulgą.
– Nie rozumiesz, ale to ok. – Stwierdził smutno Bryan spoglądając na Kyla z głową wciąż wspartą na jego ramieniu. Kyle musiał pochylić głowę, aby móc spojrzeć mu w oczy. Ich twarze znów były cale od siebie. Obaj przełknęli ślinę głośno. Sytuacja, w której się znaleźli była tak oczywista. A mimo to obaj bali się cokolwiek zrobić. Cała masa myśli i wątpliwości odbijała się na twarzy Kyla.
I Bryan absolutnie wiedział, że powinien go puścić i pozwolić mu odejść. Że to było jak kontynuowanie życia w LaLaLandzie. Ale przecież jeszcze chwila nie mogła zaszkodzić? Szkoda, że nie czuł się na tyle pewnie żeby po prostu pocałować Kyla znowu. Pod uważnym spojrzeniem niebieskich oczu Kyla, Bryan z trudem stłumił potrzebę wiercenia się na jego kolanach.
– Och, to takie bezsensu – wyjęczał w końcu.
– Co ty nie powiesz?– Kyle odparł trochę ironicznie.
– Nie chce o tym rozmawiać, choć wygląda na to, że powinniśmy. To… to…To jak pakowanie się w całkiem nowy zestaw problemów. Gorzej, to jak wciąganie ciebie w te właśnie problemy, choć w pierwszym miejscu, załamałem się starając się „nie” wciągać cię w nie.
– Ok, Ok. nie denerwuj się. Nie musimy o tym rozmawiać. Nie w tej chwili, jeśli nie chcesz. Ale nie nakręcaj się od nowa. Nie wiem czy mam więcej pomysłów na to jak cię pocieszać.– Kyle uspokajająco zaczął znów gładzić plecy Bryana. – Powiedz mi tylko jedną rzecz Bryan. Jak znalazłem się w tym wszystkim? Podejrzewam, że gdybym to mógł zrozumieć, cała reszta była by o wiele prostsza.
– Och, Kyle! – Bryan usiadł prosto z przerażoną miną i przeczesał włosy nerwowo dłońmi. – To o to chodzi. Ty nie miałeś wiedzieć. Wszystko opierało się o to, że nie  wiedziałeś.
– A teraz, dziś konkretnie, coś się zmieniło i okazało się, że mogę się dowiedzieć? – Kyle zapytał cicho. Bryan najpierw wzruszył ramionami, a potem z wahaniem skinął głową.
Kyle stłumił uśmiech. Wszystko zaczynało nabierać sensu powoli. Choć jeszcze nie wiedział jak sobie z tym wszystkim poradzi w ostatecznym rozrachunku. Przyjdzie pora, będzie rada. Bryan rzucił mu nieśmiałe spojrzenie z pod niesamowicie długich rzęs. Grube i gęste dużo ciemniejsze niż jego włosy, okalały jego oczy czyniąc je jeszcze większymi. Bryan znów wyglądał jakby zamierzał wykręcić się od odpowiedzi. Albo przynajmniej udzielić takiej, która nic mu nie powie.
– Bryan w końcu będziesz musiał mi powiedzieć, prawda?
– Nie! To znaczy nie wiem, może. Ale uwierz mi, nie chcesz o tym wiedzieć.
– Tego nie wiesz. Naprawdę doceniłbym gdybyś dał mi tu trochę kredytu. Chyba nie zakładasz, że jestem kretynem? – Kyle zdawał się lekko zraniony. Bryan skrzywił się lekko.
– Nie, oczywiście, że nie. Jesteś utalentowanym baseballistą. Studiujesz architekturę i inżynierię. Kobiety padają do twych stóp. Na dodatek jesteś przystojny, miły, zawsze kulturalny. Przezabawny. Przez wszystkich lubiany. – Bryan wykonał nieskoordynowany ruch dłonią. – Chryste, nienawidzę cię.
Impet, z jakim rzucił się Kylowi w ramiona przeczył jednak jego słowom. Kyle musiał roześmiać się.
– To najzabawniejsze wyznanie miłosne, jakie w życiu słyszałem.
Cała krew odpłynęła Bryanowi z głowy, świat na moment pociemniał na krawędziach. O Mój Boże!!! Przerażony i zawstydzony po za wszelkie granice Bryan niemal zerwał się do ucieczki. Kyle jednak zbyt mocno trzymał go obejmując w pasie. Bryan nawet nie wiedział, w którym momencie znów zaczął płakać.
– Hej, hej, hej, spokojnie Bryan, żartowałem. Tylko żartowałem. – Kyle znów złapał jego twarz  w dłonie i spojrzał mu oczy. Nie spodziewał się tego, co tam zobaczył. – …Ale ty nie żartowałeś…? Prawda?
Bryan zacisnął powieki tak mocno, że cętki zaczęły pływać mu przed oczyma. Koszmar całego dnia wrócił do niego i przygniótł jak tona cegieł. Nie mógł przechodzić tego na nowo!
– Bryan! Nie! Słyszysz, nie rób tego znowu. Uspokój się. Nie pozwolę abyś znów popadł w depresję. Już radziliśmy sobie świetnie. Nie zaczynaj od nowa. – Kyle zdecydowanie i stanowczo potrząsnął nim. Potem wtulił z powrotem w swoje ramiona.
– Nie chcę o tym gadać. Możemy wrócić do tego, co robiliśmy wcześniej? Pocałowałeś mnie i nie ześwirowałeś z tego powodu, …hmmm, …właściwie, dlaczego nie ześwirowałeś…? – Bryan wyjęczał cicho. To się nazywa naciągać swoje szczęście. Ale nie wydawało mu się, aby mogło być dużo gorzej w tym momencie. – Ja chciałby wrócić do tamtego punktu i udawać, że wcale nie przerwaliśmy. Co ty na to? No, oczywiście zakładając, że nie myślisz sobie w tej chwili, że to nie jest dobry pomysł. Bo mogłoby mi dawać niewłaściwe wyobrażenie, że coś to znaczy. Bo nie znaczy i nie ma żadnego odnośnika do przyszłości. A ty przyjaźnisz się z moim bratem i nie chciałbyś być narażony na kontakty z jakimś napalonym, nieszczęśliwie zakochanym, zbyt potrzebującym, wiecznie pragnącym twojej uwagi, szczeniakiem…
– Ty masz to wszystko skrupulatnie przemyślane, co nie? – Kyle zapytał z lekkim uśmiechem. Był pod wrażeniem. W tym szaleństwie Bryana była nawet metoda. – Musiałeś już od dawna ważyć wszystkie opcje, wszystkie za i przeciw. W końcu nawet wymyśliłeś wszystkie odpowiedzi, na przypuszczalne pytania.
Twarz Bryana zalała się głębokim rumieńcem. Szybko jednak pozbierał się, gwałtownie zadzierając podbródek do góry.
– Nie trzeba być Einsteinem, żeby wiedzieć rzeczy oczywiste. – Parsknął złośliwie, po chwili jednak dodał ciszej. – Miałem też duuużo czasu na myślenie o tym…o nas…czy raczej, dlaczego nie ma żadnej szansy na „nas”.
– Bryan…– Kyle spróbował mu przerwać. Nie mógł patrzeć jak jego przyjaciel znów odpływa, jak bez hamulców znów pozbywa się całej pewności siebie.
– Nie, wiem, że bredzę. Znów. Po prostu to jak z katastrofą kolejową. Z każdym słowem zbliżam się coraz bliżej do kraksy, a nadal nie mogę nic zrobić żeby przestać.
Kyle uśmiechnął się do niego i objął kładąc niemal na swojej piersi. To wszystko było taaaaaaaaaaakie zakręcone. Bryan wydawał się wykończony, blady i nadal jakoś roztrzęsiony wewnętrznie.
– Wiesz, wydaje mi się, że za dużo myślisz – stwierdził spokojnie, kładąc rękę na karku Bryana i unosząc jego twarz trochę do góry.
– Och, co ty nie powiesz – parsknął sarkastycznie Bryan znów się czerwieniąc. Kyle przytrzymał jego głowę, kiedy starał się odsunąć.
– I zdecydowanie za dużo gadasz – dodał całując Bryana po raz kolejny, ale delikatnie i stanowczo. Przeczekał początkowe zaskoczenia Bryana i przeczekał próbę pogłębienia pocałunku. Chciał, aby to było wyjątkowe i cudowne. Bardziej pocieszające i uspokajające niż erotyczne. Terapeutyczne, albo tak to sobie przynajmniej tłumaczył.
Pieścił wypukłe, całuśne usta Bryana wolno i delikatnie. Muskając je i pieszcząc własnymi ustami. Liżąc kąciki jego ust i łaskocząc jego brodę własną. Bryan zdawał się wstrzymywać oddech z początku, wkrótce jednak przylgnął do Kyla i rozpłynął się w jego objęciach. Gdyby pozostało Kylowi, choć kilka działających komórek mózgowych, pewnie zastanawiałby się, dlaczego tak bardzo uwielbia jego smak, jego zapach? Jak to możliwe, że całowanie go wydaje się najnaturalniejszą rzeczą na świecie?
   Jakim cudem nigdy żadna dziewczyna nie pasowała do jego objęć tak idealnie? I jak to się stało, że niczego bardziej nie pragnął na świecie niż złagodzić wszystkie smutki Bryana, wszystkie jego rany. Otoczyć go opieką i troską. Dobrze jednak, że cała spływająca na południe krew pozbawiła jego mózg możliwości martwienia się o tak nieistotne problemy. Całym sobą był skoncentrowany na gładkim, lekkim wsunięciu języka między perfekcyjne usta swojego przyjaciela. Bryan odpowiedział natychmiast. Jego język wyszedł mu na spotkanie w powolnej pieszczocie.
Nie można było zbadać cudzych ust bardziej szczegółowo, bardziej dogłębnie, z większą pasją. Kyle nie wiedział, co w niego wstąpiło, ale chciał poznać każdy niuans ciała Bryana. Zaczynając od jego ust. Bryan westchnął. I w tym westchnieniu zawarte było wszystko, radość, podniecenie i wyczerpanie. Kyle powoli zsunął się po ścianie na bok, nadal go mocno obejmując. Po chwili i małej poprawce, leżeli twarzą w twarz, nadal całując się delikatnie. Kyle w końcu ułożył głowę Bryana w zagłębieniu swojego ramienia. Mężczyzna zaprotestował lekko.
– Musisz odpocząć – wyszeptał Kyle do Bryana. Pocałował go delikatnie w czoło, później w nos.– Będę tu, kiedy się obudzisz.
– Nie chce mi się spać. – Bryan nawet nie miał sił otworzyć oczu. Ale obawiał się, że Kyle zniknie jak, te tysiące razy wcześniej w jego snach. Zostawiając go pustego, osamotnionego, załamanego i bardziej niż kiedykolwiek nieszczęśliwego. Kyle musiał czuć, że znów się napina, bo pogłaskał go, delikatnie całując.
– Śpij, będę tutaj, obiecuję. – Znów zaczął go delikatnie całować.
„OK” wymamrotał mu Bryan wprost do ust. Sto pocałunków później, westchnień i jęków obaj zasnęli. Ale to może dobrze, bo zwolniło to Kyla z myślenia, o rzeczach, które nie miały wyjaśnienia, ale nigdy nie były właściwsze w jego życiu.


3

    Gorące usta zabierały go do raju wprost z wygodnego, ciepłego snu. Przyśpieszając bicie jego serca do niemal bolesnego, szaleńczego rytmu. Kyle zamrugałby z zaskoczenia, gdyby jego oczy nie zaczynały wpadać mu do tyłu głowy. Wydawało się jakby cała krew odpłynęła mu w kierunku jego pulsującej pachwiny. Wilgotny, zmysłowy taniec języka na jego członku sprawiał, że niemal wsiąknął w poduszkę. I wszystko byłoby cudownie, gdyby mógł zidentyfikować osobę robiącą mu najcudowniejszego „loda” w życiu. Po trzecim podejściu, determinując całą jego silną wolę uniósł głowę, aby spojrzeć w kierunku swojego krocza. Blond głowa pochylała się pracowicie, a czerwone lekko opuchnięte usteczka zaciskały na wszystkich tych najcudowniejszych miejscach.
– Bryan!?...– Kyle wychrypiał. Potrzebował odchrząknąć kilka razy, zanim w ogóle mógł wydobyć głos. Bryan uniósł na chwilę głowę na tyle, aby spojrzeć mu w oczy. Później zacisnął powieki ciasno i wrócił do pieszczenia go, jeszcze bardziej zdeterminowany, pozbawić go ostatków rozumu.
Kolejne „Bryan” było bardziej jak jęk niż słowo. Kyle wplótł palce w włosy Bryana i pociągnął aż głodne usta mężczyzny oderwały się od jego boleśnie twardego przyrodzenia.
– Nie możesz tego robić – wyjęczał, zanim Bryan znów się do niego przyssał z nowym entuzjazmem. Kolana Kyla zaczęły drżeć. – Nie …nie…nie musisz…eee, to znaczy nie …och…fuck…nie tam, nie tam …och! Bryan! – Język Bryana znał wszystkie jego najczulsze punkty. Nagle powody, dla których nie powinien tego robić z Bryanem… z mężczyzną…przestały być takie istotne. Łomot jego serca nie bardzo pozwalał mu skoncentrować się na czymkolwiek innym niż język Bryana, kąpiący go gorącymi liźnięciami od nasady po samiutki czubeczek.
– Bryan to na serio niekonieczne… to znaczy… nie powinieneś… och, yyyyy, och… nie rób tego… Noooo… tego… tak, tak, tego...Oooo…Bryan!
Cichy chichot był jego odpowiedzią, a przynajmniej pierwszą, którą zrozumiał.
– Mam przestać? – Bryan zapytał uwodzicielsko wpychając czubek języka w jego ociekającą szczelinkę. Natychmiast niemal, wsysając cały czubek do wnętrza swoich gorących, wilgotnych ust. Kyle niemal poderwał się z łóżka. Patrząc na niego tępo.
– Och, Bryn! Och, Boże. – Kyle padł z jękiem na łóżko. – To nie jest odpowiedni moment, aby o to pytać, wiesz? Ty właściwie nie powinieneś o to pytać! To nie sprawiedliwe, że o to TERAZ pytasz! – Kyle jęknął zażenowany. Bryan tylko zachichotał i połknął go w całości. To było dokładnie tyle ile zajęło Kylowi, aby wybuchnąć z fajerwerkami wprost w usta Bryana.
Kyle poczuł się jakby nagle znalazł się na pograniczu utraty przytomności. Jego głowa eksplodowała barwami. Wzdłuż karku, krzyża i wnętrza ud spłynęła mu lawa. Jego jądra wpełzły do wnętrza jego ciała. A puls po pulsie jego orgazmu, wypełniły jego brzuch i klatkę piersiową ogniem. Nigdy, przenigdy nie czuł nic, choćby zbliżonego do tego, co poczuł w chwili, kiedy wystrzelił w głąb gardła Bryana. Bryana! Z desperacją, nadal wstrząsany spazmami rozkoszy przepływającej jego ciało, Kyle uniósł głowę, aby potwierdzić swoje najgorsze obawy. Bryan zaróżowiony, z szeroko rozszerzonymi, zlęknionymi oczyma, wpatrywał się w niego. Oczekując jego reakcji z zapartym tchem. Wolno i dokładnie oblizał usta.
    Długa wiązanka fantazyjnych przekleństw wyrwała się Kylowi. Bryana zaskoczony i przerażony zbladł gwałtownie. Natychmiast też spróbował się zerwać z łóżka, na którym leżeli. Kyle wiedziony bardziej instynktem niż rozsądkiem, chwycił Bryana za nadgarstek i rzucił na łóżko. Bez skrupułów wykorzystał swoją przewagę fizyczną i przycisnął szamoczącego się Bryana do łóżka. Młody chłopak był może smukły i szczupły. Był też zdecydowanie silny i zdeterminowany. Z całych sił próbował zepchnąć Kyla ze swojego ciała. W końcu zaciskając pięści i próbując go uderzyć.
Mężczyzna zacisnął zęby i chwycił oba nadgarstki Bryana przytrzymując je nad jego głową. Kładąc się całym ciałem na nim. Gdzieś podczas ich drzemki Bryan się rozebrał i teraz leżał pod wielkim, gorącym ciałem Kyla tylko w czarnych, obcisłych bokserkach. Kyle stłumił jęk, kiedy nabrzmiały pulsujący członek Bryana wbił mi się w brzuch. Najwyraźniej Bryan był bardzo entuzjastyczny, odsysając jego mózg przez czubek jego penisa.
– Bryan przestań, bo zmusisz mnie abym w końcu przełożył cię przez kolano i złoił tyłek.– Kyle miał Bryana przyszpilonego do łóżka w kilka sekund. Dlatego też bez problemu odczuł, jaki efekt miały jego słowa na członek Bryana. Obaj mężczyźni jęknęli, każdy z innego powodu. Bryan spojrzał na niego wyzywająco z groźna miną. Kyle tylko się uśmiechnął krzywo.
– Nie ciesz się, to była reakcja na to jak wyobraziłem sobie ciebie, przewieszonego przez oparcie kanapy. Z tyłkiem wysoko uniesionym do góry i krwisto czerwonym od klapsów, którymi bym ci go rozgrzał. – Bryan wysyczał zjadliwie. Oczy Kyle zrobiły się komicznie okrągłe. Szybko jednak się pozbierał.
– Nie wiem, co brałeś, ale nie dziel się ze mną. – Kyle znalazł się po raz pierwszy w życiu w sytuacji, kiedy nie wiedział, co zrobić. Gorzej nie wiedział nawet jak się w tym wszystkim znalazł? On miał tylko przypilnować żeby Bryan zjadł obiad. Czego jak się okazało nie zrobił. Kyle niemal roześmiał się, kiedy zorientował się, że jego własne myśli przypominają chaotycznością myśli Bryana. Czuł, że był gdzieś na pograniczy paniki i histerycznego śmiechu.
– Czy teraz wreszcie odwali ci z powodu tego, co się stało? – Bryan zapytał cicho, wpatrując się mu głęboko w oczy. Kyle czuł jak rumieniec zalewa jego policzki. Pytanie trafiało centralnie w sedno obaw Kyla. Jego serce zaczęło znów walić i to nie miało nic wspólnego z podnieceniem. On chciał tylko pomóc i zatroszczyć się o brata swojego przyjaciela, a wylądował z nim w łóżku. Czy to w ogóle stało się naprawdę? To było nierealne.
– Kyle? – Bryan znów spytał w wahaniem.
Kyle mimo najszczerszych chęci nie potrafił zmusić swoich ust do poruszenia się. Jego głowa była tak pusta i tak lekka, że istniała poważna obawa, że zaraz odfrunie. Bryan jednak nie potrafił czytać w jego myślach i biorąc pod uwagę jak ciężki miał dzień, zaczynał znów wpadać w panikę. Chciał wydostać się z pod znieruchomiałego przyjaciela i uciec, skryć. Kyle jakby ocknął się, kiedy Bryan zaczął znów się wyrywać.
Dźwięk telefonu zaskoczył ich obu tak bardzo, że obaj niemal spadli z łóżka. Kyle automatycznie objął Bryana i niemal schował w swoich ramionach. Ich serca biły zgodnym szaleńczym rytmem. Tym razem to Bryan zaklął.
– To chyba twoja komórka – stwierdził w końcu, kiedy Kyle nie ruszył się, aby ją odebrać tylko nadal miażdżył w swoich ramionach. Telefon musiał wyślizgnąć się mu z kieszeni podczas snu i leżał teraz gdzieś na łóżku. Z ociąganiem wielki mężczyzna usiadł i rozejrzał się w poszukiwaniu domagającego się uwagi urządzenia. W końcu wydobył go z fałd narzuty.
– Halo? – Z roztargnieniem przeczesał swoje miodowo–blond włosy. Zawsze perfekcyjnie rozkosmane i niedbale nastroszone, nic nie straciły na swojej atrakcyjności, po ich zapasach…i innych rozrywkach. Ale Kyle po prostu zawsze miał wgląd niegrzecznego chłopca „wprost z łóżka”.
Bryan stłumił jęk.
Nie daj Bóg usłyszałby go ktoś, na drugiej stronie tej monosylabowej rozmowy. Całym sobą jednak niczego bardziej nie pragnął niż tylko przylgnąć do szerokich pleców Kyla. Jego sztywna postawa i oszczędne ruchy, wskazywały jednak, że nie doceniałby tego w tym momencie. Tłumiąc kolejny jęk, tym razem rozpaczy, Bryan rzucił się na łóżko zasłaniając oczy przedramieniem. Chryste, co on najlepszego zrobił? Zaatakował, rozebrał i niemal uwiódł najlepszego „hetero” przyjaciela swojego brata. Matt go zabije za to, że mu „popsuł” kolegę.
Z rozpaczą i łzami dławiącymi go w gardle skulił się w kulkę i spróbował udawać, że jego wcale tu nie ma.
Kyle z westchnieniem zamknął telefon i siedział patrząc przed siebie, nie poruszając się. A Bryan obawiał się otworzyć ust. Albo wydobywały się z nich straszne rzeczy, albo były przytwierdzone do jakiejś części ciała Kyla. Kolejny jęk, dał radę jednak umknąć, przez jego boleśnie zaciśnięte usta.
– To była mama. Zastanawiała się gdzie przepadłem. Muszę wrócić do domu, bo coś chce ode mnie… – Kyle w końcu spojrzał na Bryana. Młody jednak odmówił spojrzenia na niego. Oczy i usta miał silnie zaciśnięte. Kyle wolno wyciągnął dłoń i pogłaskał go po głowie, odgarniając długą grzywkę z jego czoła. – Wrócę i wtedy porozmawiamy. Nigdzie nie wychodź.
Po kilku minutach bez odpowiedzi Kyle wstał i poszedł do pokoju jego brata. W sekundę wrócił zakładając jego czarną prostą podkoszulkę. Z wahaniem przystanął w progu. Nie wiedział, co zrobić ani jak się zachować. Nie wiedział, co powiedzieć nie pogarszając sprawy. W końcu zdecydował się na neutralny temat.
– Bryan zjedz obiad i odpocznij. Ja wrócę.
Jego jedyną odpowiedzią była cisza i Kyle w końcu wyszedł cicho. A Bryan … Bryan po prostu drżał.


4


    Kyle wszedł do domu Bryana z wahaniem, w dalszym ciągu zastanawiając się, co też najlepszego robi. Jego zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że powinien uciekać i udawać, że nigdy nic się nie stało. W duszy jednak wiedział, że stało się. I że już nic nigdy nie będzie takie samo. Nie dla niego przynajmniej. Bryan był w nim zakochany. Co miał z tym począć? Nie miał bladego pojęcia. Był przerażony i zafascynowany. A mimo to stał w progu pokoju Bryana z sercem w gardle.
Młody mężczyzna siedział przy biurku, kołysząc się na dwóch tylnych nogach krzesełka. Musiał wziąć prysznic i przebrał się w spodnie od piżamy. Tuż przed nim stało kilka butelek różnych alkoholi. Whisky, burbon, wódka, coś niezidentyfikowanego, choć Kyle miał niejasne podejrzenie, że to jakiś słodki likier jego matki i kilka puszek piwa. Żadna z butelek jednak nie była jeszcze otwarta. A szklanka była pusta. Dobre i to.
– Nie masz lat żeby to pić – stwierdził najspokojniej jak tylko umiał, wchodząc do pokoju. Krzesełko opadło ze stukiem. Bryan nie odwrócił się jednak do niego.
– Wróciłeś…– Kyle niemal przewrócił oczyma na zaskoczony ton Bryana. Bez zaproszenia usiadł na łóżku tak, aby widzieć bok jego twarzy.
– Nigdy nie powiedziałeś mi, co się stało…
Bryana niemal skręcił sobie kark, tak szybko odwrócił głowę w jego kierunku. Szare oczy lśniły z zaskoczenia.
– Możesz już iść, nie ma o czym rozmawiać. W ogóle dziwie się, że się zjawiłeś. – Bryan odpowiedział stanowczo i zimno. Sięgnął też po butelkę z whisky. Kyle złapał go za nadgarstek zanim dosięgnął celu. Nie odezwał się jednak ani słowem. W jego obecności Bryan nie będzie pił i nie było o czym dyskutować.
– Zastanawiam się, ile wystarczy, aby nie myśleć? – powiedział cicho Bryan, spoglądając na wielką dłoń zaciśniętą na jego cienkim nadgarstku. – Ile wystarczy żeby przestało boleć? Ile żeby wyleczyć, a ile żeby zalać pustkę?
– Nie ma takiej ilości, która wyleczyłaby ból w naszym sercu. Wierz mi. – Kyle potarł kciukiem wnętrze nadgarstka, gdzie puls Bryana bił chaotycznie. – To nigdy nie działa tak jakbyśmy tego pragnęli. I jutro byś tylko nienawidził się za własną głupotę. Porozmawiaj ze mną.
– Ha! Mam lepszy pomysł, co zrobić „z tobą”, ale nie sądzę abyś się na niego zgodził. Więc …
– Bryan musimy pogadać. – Kyle był bardzo cierpliwym człowiekiem. Niesamowicie, nieskończenie wyrozumiałym. Tym razem jednak potrzebował odpowiedzi na pytania, które zaledwie miał odwagę zadać. A wyglądało na to, że Bryan trzymał klucz do nich.
Bryan spojrzał na niego chłodno.
– Nie obawiaj się. Nikomu nie zdradzę twojej chwilowej niepoczytalności. – Bryan wzruszył ramionami i w końcu zabrał swoją rękę. – No i obiecuję, że już cię nie dotknę. Postaram się też zniknąć jak tylko zaczną się wakacje.
Kyle wziął Bryana za ramiona i odwrócił razem z krzesełkiem w swoją stronę.
– Przestań, nie o to mi chodzi!
– Więc, o co? – zadrwił lekko Bryan, litość zostawił chwilowo w innej parze spodni. – Chcesz zrozumieć, co się stało, prawda? Jak to się stało? I jak to nawet było możliwe? Tobie takie rzeczy się nie przytrafiają. Z trudem odrywasz jakąś panienkę od siebie, aby wziąć prysznic w spokoju, a i to tylko, dlatego że mieszkasz w domu rodziców. Jak to się stało, że wylądowałeś zemną w łóżku? To dopiero zagadka. Niestety nie mogę ci pomóc, bo nie wiem.
– Nie chodzi o to, co nam się przytrafiło, chodzi o to, co przytrafiło się tobie wcześniej? Dlaczego popadłeś w taką depresję? Konsekwencjami tego zajmiemy się później. – Kyle odparł spokojnie, nie miał zamiaru dać sprowokować się Bryanowi i wykręcić od rozmowy. Młody wykrzywił się na poważny ton Kyle.
Mister Cholerny Ideał.
I taki piękny.
– Jesteś pewien, że nie wolisz udawać, że mój język NIE znajdował się w głębi twojego gardła? – Z trudem oderwał oczy od szerokich, wypukłych, całuśnych warg przyjaciela. Z wysiłkiem uniósł je do równie cudownych oczu Kyla. Budziły w nim wszystkie najgorsze instynkty.
– Nie. Nie wolę i ty też nie. Równie dobrze możemy darować sobie słowne przepychanki i porozmawiać. Bo nie zamierzam stąd wyjść dopóki nie skończymy. – Kyle z trudem powstrzymał się przed oblizaniem warg pod intensywnym spojrzeniem Bryana. Szczęściem jego głos nie drżał, choć jego żołądek tak.
– Kyle nie wiesz nawet, o co chodzi. A ja nie znam odpowiedzi na to, dlaczego nagle zapałałeś pożądaniem do mnie…
– Ja nie…! – Kyle oburzył się odruchowo, a Bryan pokręcił tylko głową smutno.
– Widzisz nie ma, o czym mówić, nie jesteś w stanie nawet…
– Nie, nie, masz rację. Ale…
– Nie Kyle, nie ma żadnego, ale. To, co się stało, było …błędem. Przepraszam. Starałem się trzymać ciebie od tego z daleka, ale mnie poniosło i …
– O tym chce porozmawiać. Najwyraźniej to dotyczy tak mnie jak i ciebie. Więc nie uważasz, że powinniśmy porozmawiać?  Że powinienem wiedzieć? – Kyle znów go przycisnął. To była najważniejsza rozmowa w jego życiu, a przynajmniej takie miał uczucie. I dla Bryana też o ile to, co podejrzewał pokrywało się choćby w niewielkim stopniu z historią Bryana.
 – Nie, jeśli mogę temu zapobiec. – Bryan parsknął. Kyle uniósł brwi w powątpiewaniu.
– A możesz?
Bryan zmarszczy brwi i zastanawiał się przez chwilę nad tym, jakie ma opcje. Nie wiele, bez względu na to jak optymistycznie by zakładał. Ale miał szansę odstraszyć Kyla. Zniechęcić zanim ich życie rozpadnie się już na zawsze.
– OK, powiem ci, o co chodziło i co się stało…
– I swoją tajemnice…
– I moją tajemnicę, pod jednym warunkiem. – Bryan rozsiadł się i założył ramiona na piersi, starając się wyglądać jak najpoważniej.
– Czemu mnie to jakoś nie zaskakuje? – Kyle wcale nie wydawał się pod wrażeniem.– O co chodzi? Nie myśl sobie, że tak łatwo się mnie pozbędziesz. – Zawsze najgorszym błędem było rzucanie mu wyzwania. Bryan prawdopodobnie nie zdawał sobie z tego sprawy.
– Ooookej. Spoko. Weź napij się piwa i pocałuj mnie, żebym miał, choć namiastkę… a później chce pocałunek po każdej jednej informacji.– Kyle przewrócił oczyma na buńczuczne słowa Bryana.
– Czemu „to” też mnie nie zaskoczyło?
Bryan wzruszył tylko ramionami, to było na tyle, jeśli chodziło o jego odwagę. Teraz Kyle się oburzy i wyjdzie. Może najpierw skopie mu tyłek, ale cóż. Darowana mu będzie konieczność przeprowadzenia tej żałosnej, najbardziej żenującej rozmowy w życiu. Kyle odezwał się i Bryan wstrzymał oddech.
– Możesz zapomnieć … o piwie. Ale jak masz ochotę mogę przynieść ci colę …
– Ha! – sapnął Bryan. Zbladł jednak, kiedy Kyle dodał.
– Możesz ją wylizać z moich ust.
Bryan zbierając szczękę z podłogi, mógł niemal przysiąc, że słyszał chichot, kiedy Kyle wyszedł do kuchni.
O cholera!
Z podekscytowania niemal nie wywrócił krzesełka tak szybko się zerwał. Co jeśli Kyle… a co jeśli nie? Kolejna fala mdłości zacisnęła mu żołądek. Dłonie spociły mu się i nagle uświadomił sobie jak rozebrany był. Ubieranie się jednak zawstydziłoby go bardziej niż pozostanie pół nagim.
Problem się rozwiązał, kiedy Kyle wrócił do pokoju z otwartą puszką coli, paczką chipsów i zdeterminowana miną. Rzucił chipsy na łóżko, pociągnął spory łyk z puszki, po czym odstawił ją na biurko. Zanim Bryan zdołał zmobilizować, choć jedną komórkę mózgową, aby zdecydować się na jakąkolwiek reakcję, Kyle złapał go w pasie, wygiął do tyłu i sforsował jego usta jednym sprawnym ruchem. Sekundę później usta Bryana wypełniła ciepła cola i Kyle.
O Boże!!!
Bryan niemal zachłysnął się, tak szybko to się rozegrało. Kyle postawił go i ustabilizował na nogach, potem popchnął w stronę łóżka. Czyli jednak mimo wszystko będę mieli rozmowę…
– Siadaj i zjedz, chociaż chipsy. Widziałem, że nie ruszyłeś obiadu. – Jeśli pocałunek, kolejny zresztą, zrobił na Kylu jakieś wrażenie, świetnie to ukrywał. Bez niczego usiadł na łóżku Bryana i obserwował każdy jego gest.
Lekki dreszcz przebiegł Bryanowi po plecach. Nie miał zamiaru dać się onieśmielić. Sam znalazł się, co prawda w tym całym bałaganie, ale to nie znaczy, że Kyle może z nim wygrać. Potocznie mówiąc, miał zamiar rozdrażnić lwa. Nonszalancko sięgnął po paczkę chipsów otworzył ją i wepchnął się na kolana Kyla, siadając bokiem. Mężczyzna stłumił słowa, które cisnęły mu się na usta widząc buntowniczo uniesioną brew Bryana.
– Więc?
– Mmm…dobre. Chyba jestem głodny. – Bryan wymamrotał wrzucając całą garść chipsów do ust.
– Bryan.– Kyle warknął ostrzegawczo. Mężczyzna o słabszym charakterze prawdopodobnie łkałby już.
– Ok, Ok. jak długo liczysz się z kosztem tej wiedzy… – oczy Kyla przypominały szparki w tym momencie. Bryan mimo wszystko stłumił uśmiech. Kyle był duuużym mężczyzną, baaardzo dużym – NO, więc jestem gejem! – wypalił i natychmiast przywarł do ust Kyla.
Nie chciał widzieć jego reakcji. Nie był na nią gotów. I pewnie nigdy by nie był. Po chwili wahania i lekkiego oporu Kyle rozchylił usta wpuszczając Bryana do środka.
   Chipsy już nigdy nie będą smakowały dla niego tak samo. Kyle pozwolił się całować. Pozwolił, aby Bryan wessał jego język i pieścił go własnym. Kiedy jednak pulsowanie w jego kroczu zaczęło współgrać z biciem jego serca, oderwał swojego przyjaciela zanim zapomniał, że rozmawiali. Zanim zapomniał, czemu powinni przestać się całować.
– To nie była nowina. Kiedy przyssałeś się do mojego penisa, sam to wywnioskowałem.– Kyle spróbował pokryć zmieszanie i podniecenie, sarkazmem. Bryan poróżowiał bardziej i wpakował kolejną porcję chipsów do ust.
– Nie chciałem, żeby były jakieś wątpliwości.
– Co się dziś stało? – Kyle nie miał zamiaru dać się odwieść od przeprowadzenia tej rozmowy. Nawet, kiedy Bryan zaczął ambitnie oblizywać palce. Jego przyjaciel nie spieszył się jednakże. W końcu Kyle klepnął go w pośladek. Z zaskoczeniem i rozbawieniem obserwował jak źrenice Bryana rozszerzają się lekko. Wielkie gorące rumieńce zalały jego policzki. Kyle nawet nie chciał o tym myśleć. Nie w tym momencie w każdym bądź razie. Bryan wziął głęboki oddech i prostując się sztywno zaczął bezemocjonalnie.
– Tom Jerry się stał. Nasza gwiazda szkolna. Ideał pod każdym względem. Totalny macho, przystojny, popularny i uwielbiany. Totalny pryk.
– Mhm…– Nieświadomie Kyle zaczął pocierać plecy Bryana, kiedy wyczuł jak tężeje na wspomnienie owego pryka.
– Doskonale znasz ten typ. Sportowiec, wielki i muskularny. Przechodzi po maluczkich jak czołg. Wszystkie panienki wiszą na nim. Można by powiedzieć, że jest tak zajęty własną sławą, że nie dostrzeże kogoś tak małego, nudnego i przeciętnego jak ja. Ale nieeeee… jestem jego prywatną rozrywką. I to jeszcze by mnie nie ruszało. Ale w tym roku nagle doznał olśnienia i stwierdził, że jestem gejem. Cała szkoła drżała ze śmiechu. Zignorowałem go. W końcu nie jest tak, że może spojrzeć na mnie i wiedzieć, o kim fantazjowałem, kiedy masturbowałem się pod prysznicem.
– Słusznie. – Kyle nie mógł powstrzymać sarkazmu. Jeśli ta historia zmierzała tam gdzie przewidywał, to ktoś właśnie zarobił sobie lanie. Z opcją na więcej.
– Tak czy inaczej, Tom po prostu nie wie, kiedy przestać. Gnębił mnie i wyśmiewał, ale kiedy nikogo nie było świntuszył do mnie i składał mi propozycje „nie do odrzucenia”. Tak też…– Bryan przełknął ciężko. Kątem oka rzucił spojrzenie Kylowi.
– Taak?
– Tak też …zostałeś moim chłopakiem. – Bryan wymamrotał i błyskawicznie skorzystał z tego, że szczęka Kyla opadła mu do kolan.
Chwycił twarz zaskoczonego przyjaciela w dłonie i przywarł do jego ust jakby od tego zależało jego życie. Bo pewnie i zależało. Tym razem jednak Kyle przejął kontrolę. Wolno i głęboko pocałował Bryana. Zdecydowanie jednak zakończył pocałunek, kiedy ciche westchnienie wymknęło się z jego ust.
– Jak rozumiem, tego miałem się nie dowiedzieć?
– Mhm…
– I brałeś pod uwagę, że mogłeś za to nieźle oberwać? – pytał dalej ponurym tonem Kyle. Palce jego wielkiej dłoni zacisnęły się na karku Bryana.
– Zakładałem, że nie dowiesz się. – Przyznał niechętnie Bryan.
– Mhm. – Tym razem Kyle udzielił lakonicznej odpowiedzi. – Czy to w ogóle zadziałało?
Bryan rzucił mu niepewne spojrzenie. Po czym wzruszył ramionami nonszalancko.
– Trochę. Tom bardziej się pilnował. Problem był taki, że nigdy nikt cię nie widział ze mną. Nawet zdjęcie, które zacząłem ze sobą nosić, przestało być wiarygodne. – Brwi Kyla uniosły się do góry w zaskoczeniu. Mały złośliwy uśmieszek wykrzywił jego usta.
– Masz moje zdjęcie?
Twarz Bryana znów zapałała czerwienią.
– Nasze właściwie. Z urodzin Matta…
– …Ale? – Dopytywał się Kyle kpiąco.
– Och! Odciąłem go, zadowolony? – Bryan nagle chciał zerwać się z kolan Kyla i odsunąć. Jakim cudem myślał, że siedzenie mu na kolanach to był taki dobry pomysł? Powinien trzymać się od niego z daleka. Kiedy ta rozmowa się skończy, dobrze będzie, jeśli tylko głupie serce Bryana będzie poturbowane.
Kyle parsknął śmiechem. Jego niebieskie oczy lśniły wewnętrznym humorem. Prosto i niewinnie pocałował Bryana w usta. Umknął jednak zbyt szybko, aby Bryan mógł się nacieszyć.
– No no, bardzo sprytnie. Ale, co się stało dziś? – Jeszcze nie wiedział jak jest do tego wszystkiego nastawiony. I czując złość, i irytację narastającą w jego brzuchu, wolał poczekać na wszystkie informacje. Zanim komuś skręci kark.
– Dziś przydybał mnie po lekcjach w szatni i przystawiał się na maksa. Myślałem, że chyba zabiję go taki byłem wściekły. A on tylko się śmiał. W końcu przygniótł mnie do ściany i chciał pocałować. – W tym momencie nie tylko Bryan drżał. Kyle również, ale z morderczej wściekłości. Jak ktoś mógł znęcać się nad kimś tak delikatnym i miłym jak Bryan?
– Zrobił ci krzywdę? – Z trudem udało mu się wycedzić przez zęby. Bryan spojrzał na niego szeroko rozwartymi oczyma.
Nie on miał się go bać tylko ten pozbawiony mózgu i w niedalekiej przyszłości jaj idiota. Zdecydowanie przytulił Bryana do swojej szerokiej piersi, wkładając jego głowę pod swoja brodę. Bryan drżał lekko na całym ciele. Ale trudno było powiedzieć czy bardziej z nerwów czy z frustracji.
– Nie, nie miałby czym i nie wiedziałby jak – parsknął, choć to nie była prawda. Zranił go i to niestety nie cieleśnie. Bo większość fizycznych ran można po prostu zagoić.
– Jego szczęście…
– Ale jego kumple nas nakryli. Tom się wściekł. Odwrócił całą sytuacje. Powiedział, że go molestowałem. Powiedziałem prawdę, ale to nic nie dało. – Jego ton jasno i wyraźnie wskazywał na to, że wcale nie wierzył, aby była inna opcja. To było przykro słuchać jak wiele było cynizmu w kimś tak młodym. Kyle uznał, że to zasługuje na kolejny pocałunek.
Delikatnie polizał kącik ust Bryana, następnie dolną jego wargę. Jakikolwiek protest formował się na jego ustach został stłumiony językiem Kyla. Obaj jęknęli, kiedy z zapałem zaczął wylizywać wnętrze jego ust. Mocno i gorąco. W sekundę później Bryan znów był schowany w szerokich ramionach Kyla. Jedyne, co ich mogło rozdzielić to brak tlenu. Bryan odsunął się trochę drżąc i dysząc. Twarz schował w szyi Kyla.
– Pokłóciliśmy się. Tamci wyśmiali mnie. Bo kto by mi uwierzył, takiemu nic. Taki brzydal. To oczywiste, że musiałem się na niego rzucić!
– Ale…– Kyle zaprotestował. Zanim jednak zdołał zwokalizować swój sprzeciw, Bryan uciszył go jednym zimnym spojrzeniem. Ok… to nadal nie jest odpowiedni moment na rozsądną rozmowę.
– Akurat wszyscy zlecieli się jak zadeklarowałem, że mój „chłopak” jest tak seksowny i tak zakochany we mnie, że nie dotknąłbym takiego śmiecia jak Tom nawet kijem…– Głosik Bryana słabł i słabł z każdym słowem. Nie mógł też spojrzeć na Kyla. Ze zdenerwowania przygryzł dolną wargę.
– Hej spokojnie. – Kyle spróbował go uspokoić, choć sam nie czuł się ani trochę spokojny. Jego wybuch jednak niczego by nie zmienił. –  Już gorzej być nie może. Nie stresuj się.
Bryan popatrzył na niego z krzywą miną. Jego oczy wskazywały na to, że to jeszcze nie koniec. Kyle westchnął.
– Dalej. Gadaj i miejmy to już za sobą.
Młody mężczyzna zawahał się, po czym ironiczny uśmieszek wykrzywił mu usta.
– Może jeszcze jeden pocałunek zanim mnie zabijesz? – Kyle tylko parsknął w odpowiedzi. Prawdę jednak powiedziawszy serce stało mu w gardle. W ciągu tych kilku godzin, przywiązał się do Bryana tak bardzo, że mógłby zrobić dla niego, praktycznie wszystko. Nie wiedział tylko, co to „wszystko” znaczy.
– Nie, nie zabiję cię i nie pozwolę się rozproszyć.
– Och! Moje pocałunki cię rozpraszają? – Bryan nagle się zapalił. Kyle strzelił mu klapsa. Delikatna dolna warga Bryana, ślicznie wygięła się w lekkim dąsie. Niestety Kyle zdawał się być całkiem na to odporny.
– Ok, Ok. po prostu tak jakoś wyszło, że … Powiedziałem, że przyjdziesz na mój Prom Ball, jako mój partner!
– Co? – Kyle zerwał się niemal zrzucając Bryana na podłogę. Młody siedział ze spuszczoną głową, jego ramiona zaczęły podejrzanie drżeć. W tej chwili jednak Kyle nie potrafił się tym przejąć. Myśli wirowały mu w głowie jak huragan. Konsekwencje całej tej sytuacji mogą być kolosalne. Jego reputacja wisiała na włosku. Nie żeby miał problem z byciem postrzeganym, jako gej. Sytuacja jednak nie była tak prosta. Jego rodzina i rodzina Bryana po prostu odpadną. Musi zastanowić się, co zrobić w tej całej sytuacji? A przede wszystkim musiał wziąć pod uwagę uczucia Bryana. Nie mógł pogłębić cierpienia, które wyraźnie było widać w jego oczach.
Starając się ukryć swoje uczucia Bryan wstał i wsparł dłonie na biodrach.
– Rozumiesz, to nie tak, że w ogóle miałem zamiar iść na Bal. Więc to nie jest żaden problem… Tom i tak w to nie uwierzył. Więc, jeśli się tam nie pokarzę, to nie będzie żadne zdziwienie. A te ostatnie dwa tygodnie miną w oka mgnieniu. – Bryan starał się brzmieć przekonywująco i stanowczo. Kyle tylko rzucił mu ironiczne spojrzenie.
– A dlaczego ten „Bestia Inteligentna” ci nie uwierzył? – To na serio ciekawiło Kyla. Bryan spojrzał na niego z niedowierzaniem. Po czym wybuchnął głośnym, smutnym śmiechem.
– Kyle, proszę cię. Jak to sobie wyobrażasz? Taki facet jak ty i ja? No proszę cię, bądź poważny.
Kyle nadal tylko na niego patrzył, jakby stwierdzenie Bryana nie było, aż tak oczywiste, jakby to się mogło Bryanowi wydawać. Z westchnieniem Bryan potargał swoje blond włosy.
– Człowieku. Kto uwierzy, że chciałbyś być zemną? Mną?! Szarym i ponurym, beznadziejnym, mną? – Młodszy mężczyzna spojrzał na niego lśniącymi oczyma. – Jesteś piękny. Idealny. Nie ma opcji, że byś mnie chciał. Kiedy palnąłem o nas …to było …głupie. Nie myślałem.
– Bryan. Przesadzasz. – Kyle stwierdził spokojnie.
– Nie. Niestety nie. Nawet Tom stwierdził, że żaden prawdziwy facet nie wytrzymałby z takim beznadziejnym mną. I wierz mi, mogłoby się zdawać jakby znał mnie jak własną dłoń!
– Nie dawaj się na to nabrać. Teoretycznie, pewne cechy, można przypisać praktycznie każdemu. – Kyle nie potrafił zrozumieć, dlaczego Bryan tak nisko się cenił.– To był jego głupi traf. Co ci powiedział?
– Och, nie chce o tym rozmawiać. Miał zbyt dużo racji.
– Nie! Zdziwiłbyś się jak wielu ludzi pragnie tego samego. Jak wielu ma te same oczekiwania i pragnienia.
– Ale nie każdy jest taki…potrzebujący, uzależniony od uczuć, troski i opieki. Taki chciwy emocjonalnie. Jestem facetem na litość boską! Powinienem wziąć się w garść, a nie snuć nierealne marzenia. – Bryan zdenerwowany i wyraźnie smutny, zaczął ciskać się z kąta w kąt, niewielkiego pokoju.
Kyle czuł jak jego dłonie same wyciągają się, aby objąć swojego małego przyjaciela. Jakiś głosik z tyłu głowy, który do tej pory nazywał zdrowym rozsądkiem, podszeptywał mu sposoby na to jak pocieszyć Bryana. Daleko by jednak nie zaszli, gdyby pozwolił się zdekoncentrować.
– Bryan uspokój się. Tom może iść się pieprzyć samemu. Zastanów się, co ty byś chciał od swojej…go idealnego partnera. Czy miałbyś mu za złe, że cię potrzebuje? – To się nazywało granie adwokata diabła. I Kyle nagle odkrył, że jest w tym niespodziewanie dobry… Bryan uniósł nagle na niego swoje pełne łez oczy. Szeroki uśmiech rozbłysnął na jego twarzy jak neon.
– Och, Kyle! Gdybym miał taką osobę… ukochanego. Ozłociłbym go gdyby mnie potrzebował, ufał na tyle żeby się do mnie zbliżyć i kochać mnie. Gdyby mnie chciał, choć w połowie tak jak ja go pragnę, byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Całowałby go, przytulał. Wykrzyczałbym na cały świat, co do niego czuję. Oddałbym mu wszystko. Jeśli ktoś cię pragnie, kocha i potrzebuje to wszystko, czego możesz chcieć i potrzebować w życiu. Nie rozumiesz tego?
    Kyle rozumiał. Rozumiał aż za dobrze. Rozumiał, czemu taki Tom mógł uznać, że Bryan jest potrzebujący i chciwy. To, czego pragnął Bryan było jednocześnie najprostszą i najtrudniejszą sprawą. Bardzo niewielu ludzi potrafiło docenić taki dar jak Bryan. Szczęściem on nie był idiotom.
– Czyli dla ciebie z kimś „takim” nie jest nic, nie w porządku? – zapytał niewinnie. Bryan zmarszczył groźnie brwi jakby rozważał czy mu nie dowalić.
– Przestań. Wiesz, że nie. Potrzebować kogoś nie jest słabością. Potrzebować kogoś jest wolnością. Dopóki nie wiemy, że czegoś potrzebujemy. Nie wiemy nawet, że tego nie mamy – stwierdził stanowczo, ale z lekkim rozmarzeniem. Jednak w sekundzie, kiedy dostrzegł przeszywające go spojrzenie Kyla, wyprostował się gwałtownie i zadarł podbródek.– A czy dodałem, że Tom uważa mnie za mięczaka?
Kyle parsknął nieelegancko i podkradł się ostrożnie do Bryana.
– Nie martw się. Ja zajmę się zmianą jego poglądów. – Po czym chwycił Bryana w objęcia i wpił w jego usta. Mocno, intensywnie i namiętnie.
   Fala gorąca uderzyła Bryanowi do głowy, jednocześnie z falą podniecenia uderzającą w jego jądra. Jego świat zawirował. Z obawy, ale i z pragnienia chwycił się gwałtownie szerokich barków ukochanego. Jego ciało idealnie pasowało do muskularnej sylwetki Kyla. Przy wzroście stuosiemdziesięciupięciu centymetrów i wadze stu kilogramów, Kyle potrafił skryć Bryana w swoich ramionach. I Bryan chciał się tam ukryć, schować i przede wszystkim nie wypuszczać Kyla nigdy więcej z rąk. Jakiekolwiek szaleństwo go opanowało, Bryan pragnął, aby trwało wiecznie. Wszystko, co miał, wszystko, co czuł przelał w ten pocałunek. Lata ukrytej miłości i tysięcy gorących pragnień, skompresował w jeden kilku minutowy pocałunek. Jego kolana drżały jak galaretka. Jego napięty do granic możliwości członek ociekał z podniecenia. Jeszcze kilka minut i chyba wystrzeli tu i teraz. Całym ciałem pragnął, aby Kyle czuł dokładnie to samo. Pragnął, aby się uzależnił, aby już nie mógł bez niego żyć. Tak jak on nie potrafił!
I najsmutniejsze było to, że to były niedorzeczne pragnienia. Łkając cicho obsypał twarz Kyla drobnymi pocałunkami. Dosięgając niemal każdego skrawka jego odsłoniętej skóry. Obaj niemal dyszeli. W końcu Kyle oderwał swoje opuchnięte usta od Bryana.
– Och boy! To było, było…
– Och, tak. Zdecydowanie było…– odparł Bryan bez tchu, wtulając twarz w pierś Kyla. Pachniał tak cudownie. Jak piżmo, pot i seks. Gdyby nie koszulka Kyla, prawdopodobnie lizałby go od stóp do głów. Z jękiem oderwał się od pięknego ciała mężczyzny.
– Mmmm…nie żebym narzekał, ale nie wiem jak długo jeszcze dam radę się powstrzymywać. – Wiedział, po prostu wiedział, że sobie tego nie wybaczy, ale musiał dać szansę Kylowi, aby się wycofał. Ulec chwili było łatwo, żyć z konsekwencjami tej nagłej decyzji już nie. – Doceń, więc mój gest i wiej, puki masz spodnie na sobie.
Kyle wybuchnął śmiechem, trochę roztrzęsionym i lekko ochrypłym, ale jednak śmiechem. Zrobił też krok do tyłu. Drżącymi dłońmi rozkosmał włosy jeszcze bardziej.
Bryan musiał usiąść. Jego nogi nie mogły utrzymać go już dłużej.
– Co teraz? Nie zamierzasz skręcić mi karku? – Bryan wsunął się dalej na łóżku i oparł o ścianę, jak poprzednio siedział Kyle. Mężczyzna zrobił kilka kroków niezdecydowanie. Widać było jak intensywnie myśli. Bryan starał się uspokoić bicie swojego szalonego serca. Musiał nastawić się na najgorsze. Kyle miał wszelkie prawo, aby być wściekłym. Gdyby ludzie się dowiedzieli miałby zszarganą reputację. Kyle przyjrzał mu się przez chwilkę i w końcu wpełzł na łóżko tuż przy nim.  Wkrótce siedzieli bok przy boku.
– Czego byś chciał Bryan? Tak, naprawdę bardzo? – zapytał cicho. Młody wzdrygnął się lekko i spojrzał na niego zaskoczony, ale i zakłopotany. Przyznawanie się do własnych uczuć zawsze było trudne. I normalnie nie dałby rady wykrztusić z siebie słowa. Ale dzisiejszy dzień był inny niż wszystkie. Może to był moment, kiedy należało podjąć wyzwanie i sięgnąć po to, czego się pragnęło?
– Tak naprawdę bardzo, to bym chciał…nie, źle to ująłem. Wszystko, czego pragnę to… ciebie Kyle. Możliwości kochania cię i bycia z tobą. Troszczenia się o ciebie i wspierania. – Przyznał Bryan cicho, głęboko patrząc w błękitne oczy. – Problem w tym, że ty mnie nie potrzebujesz.
   Brwi Kyla uniosły się w zaskoczeniu na ciche stwierdzenia Bryana. On zdecydowanie powinien popracować nad jego poczuciem własnej wartości.
– Może byś pozwolił mi o tym zadecydować? – Bryan zarumienił się na łagodną reprymendę. – Czyli oględnie mówiąc, pragniesz być ze mną?
– Tak – odpowiedź była natychmiastowa, ale zdecydowane łuki brwi Bryana zmarszczyły się podejrzliwie.
– Możesz mi wytłumaczyć jak to się stało? Dlaczego ja?
Tym razem jego przyjaciel popatrzył na niego jak na wariata.
– Gorzej ci? Jesteś jak moja erotyczna fantazja przywołana do życia. Na dodatek jesteś miły, dobry, grzeczny i serdeczny. Proszę cię, nie narodził się idiota, który by cię nie chciał. – Bryan wydawał się podejrzanie oburzony na taką możliwość. Kiedy Kyle znów się roześmiał, gorące rumieńce zalały jego policzki. – To nie jest śmieszne. Byłem zadurzony w tobie od chwili, kiedy wszedłeś do tego domu po raz pierwszy, potykając się o swoje długie nogi w wieku czternastu lat. Kiedy uśmiechnąłeś się do mnie, miałem ochotę paść na kolana i cię wielbić – wyznał lekko zirytowany Bryan. Dlaczego Kyle nie potrafił tego pojąć?
– Nikt, nigdy jeszcze, nie powiedział mi nic równie wspaniałego. – Kyle objął kark Bryana dłonią i pocałował go lekko. Bryan jednak odsunął się.
Tym razem to Kyle się zirytował, zachowanie Bryana było nie do przewidzenia.
– Nie rób tego. Nawet nie wiesz, co mi robią twoje pocałunki. Wkrótce nie będę mógł bez nich żyć, a ty znikniesz nie oglądając się za siebie. Nie traci się czegoś, czego się nigdy nie miało! – Szybko wytłumaczył Kylowi. Miał już dość odpowiadania na pytania. Teraz miał kilka własnych. Pytanie główne czy Kyle udzieli mu jakichkolwiek odpowiedzi?
– Jesteś bardzo szczery, prawda? Niczego nie owijasz w bawełnę. – Kyle przyglądał mu się uważnie. Chciałby móc czytać w jego myślach i był pewny jak jasna cholera, że nie chciałby, aby Bryan mógł czytał w jego myślach.
– Nie wiesz, jakie to dołujące, bez przerwy ukrywać prawdę, tłumić emocje, obawiać się odezwać? W tej chwili pozwalam sobie na to, ponieważ jestem załamany i chyba, dlatego że przy tobie czuję się bezpiecznie.
– To bardzo dobrze Bryan. Bardzo. Możesz polegać na mnie, zawsze. – Kyle poklepał go po kolanie lekko. Jego przyjaciel popatrzył na dłoń nadal spoczywającą na jego nodze. Dokąd to wszystko prowadzi? Co dalej?
– Kyle wyłudziłeś ode mnie wszystkie informacje, jakie tylko się dało, odpowiedz mi teraz na moje pytania, mógłbyś? – Starał się nadać głosowi tak wiele stanowczości jak tylko udało mu się wymustrować. Ale szczerze powiedziawszy żołądek podchodził mu do gardła.
– Chciałbym móc. Jeśli jednak chodzi o to, co dzieje się między nami. Nie jestem pewien czy sam wiem, co się dzieje. – Kyle wzruszył szerokimi ramionami. Nie bardzo też umiał spojrzeć mu w oczy.
– Ale…? Pocałowałeś mnie. A nie lecisz na facetów. Wiem, bo tuziny lasek przewijały się przez twoje łóżko. – Bryan wypalił zirytowany. Kyle rzucił mu ironiczne spojrzenie.
– Nie wiem, czy powinienem czuć się pochlebiony, czy zirytowany. Nie każda laska wylądowała w moim łóżku. Choć chciały, aby wszyscy w to wierzyli. – Bryan parsknął na buńczuczne słowa Kyla.
– Szczęściary.
– Skoro tak twierdzisz. – Garnitur bielutkich zębów Kyla niemal go oślepił w szerokim uśmiechu.
– Więc co robisz ze mną? I wierz mi zdaję sobie sprawę z tego, że ci się podobało. – Może to był upór, ale Bryan nie potrafił sobie odpuścić.
– To prawda. Dlatego nadal tu jestem. Chcę…mmm… Chcę dowiedzieć się więcej. Sprawdzić…– Kyle przerwał, kiedy Bryan zerwał się z łóżka i stanął po drugiej stronie pokoju, patrząc na niego na przemian wściekły i zrozpaczony. Kiedy Kyle chciał podejść, zaczął gwałtownie potrząsać głową.
– Nie, nie, nie… Nie będę twoim eksperymentem. Nie mogę. Nie zniósłbym, kiedy zaspokoiłbyś swoją ciekawość i wrócił do swoich wielbicielek.
– Bryan, to nie tak. Nigdy bym ci czegoś podobnego nie zrobił. Nie przemyślałem sobie jeszcze wszystkiego, bo wziąłeś mnie przez zaskoczenie, ale chcę być z tobą. – Kyle wpakował dłonie w kieszenie swoich grzesznie obcisłych jeansów. Minę miał niepewną i trochę nieśmiałą. Bryan miał wrażenie, że zemdleje.
– Ty chyba zwariowałeś!
– Pewnie tak. Wierz mi sam się nad tym zastanawiałem. Ale to ma sens.– Kyle zaśmiał się nerwowo. Jednym ruchem długiej ręki pociągnął Bryana w swoje ramiona. Mocno i zdecydowanie objął go, i spojrzał mu w oczy.
– Cco…to dla mnie znaczy? – Bryan zbyt długo był w życiu rozczarowany, aby teraz uwierzyć w niewiarygodne.
– To mój drogi, znaczy…, że zabiorę cię na bal! – Kyle niemal nie dał rady powstrzymać śmiechu na widok zszokowanej miny Bryana. Niechciał jednak, aby Bryan doszedł do wniosku, że żartuje. Bo nie żartował, bez względu na to jakby to nie było szalone.
– Aaa…le…ale…le…cco…jak?
– Bryan, wyluzuj. Wszystko będzie dobrze. Tom będzie miał bardzo niemiłą niespodziankę.– Delikatnie, ale stanowczo pocałował niższego mężczyznę. Uważnie obserwując jego reakcję.
– Co ludzie powiedzą? Twoja rodzina, Matt? – Bryan schował twarz w piersi Kyla. Jak szalony zastanawiał się, co też najlepszego robi zniechęcając mężczyznę swojego życia? Nie mógł jednak pozwolić, aby zrujnował sobie życie, właśnie z tegoż samego powodu. Kyle był mężczyzną jego życia. Bryan nie chciał, aby kiedykolwiek cierpiał. Lub gorzej, żeby go znienawidził za to, co się może stać.
– Bryan to nie ma znaczenia. Nie dla mnie, w każdym bądź razie. Jeśli będziesz chciał nie musimy nikomu mówić, jeśli zechcesz powiemy wszystkim. – Nie miało znaczenia, co byłoby trzeba zrobić, jedno było jednak pewne. Chciał pocieszyć Bryana, zaopiekować się nim i otoczyć go troską. To było szaleństwo, bezsens. Jednocześnie Kyle nie pragnął w życiu niczego bardziej.
– Tak po prostu? Jednego dnia mnie nie zauważasz, a następnego „puff” i spełniasz moje wszystkie marzenia? – Bryan znów zerwał się i stanął po drugiej stronie pokoju, podejrzliwie przyglądając się Kylowi. Był dużo bardziej skłonny uwierzyć, że to był jakiś podstęp lub żart. Choć rozdarłoby to jego serce na kawałki. Kyle westchnął cicho. Nie dziwił się Bryanowi. Sam sobie nie do końca wierzył.
– Tak, tak po prostu. Pocałowałeś mnie i to sprawiło, że nigdy nie byłem w życiu niczego bardziej pewien niż tego, że chcę ciebie. Tylko i wyłącznie ciebie. A po drugie…– zawahał się lekko. Wiedział jednak, że tylko szczerością wygra zaufanie Bryana – Po drugie… chcesz zaoferować ukochanej osobie dokładnie to, czego pragnę dla siebie. Jak mogę ryzykować, że pokochasz kogoś innego? Muszę, chcę i pragnę abyś dał mi szansę. To może być moja jedyna nadzieja i okazja.
Bryan znów stał z szeroko rozdziawionymi ustami. Jezu! Gwiazdka w tym roku jest wcześniej? Czy może zginął w wypadku samochodowym i poszedł do jego własnego prywatnego nieba? Cokolwiek się działo czuł, że chyba zaraz zemdleje. Kyle uśmiechał się do niego na wpół nieśmiało i na wpół zachęcająco. Jego wysokie policzki zdobił delikatny rumieniec.
– Nie stój tak tylko powiedz coś. Mam serce w gardle.– Kyle wydukał niepewnie. Po raz pierwszy w życiu był przerażony, bo nigdy wcześniej w życiu nie zależało mu bardziej na pozytywnej decyzji jak w tym momencie. Strach boleśnie ściskał mu wnętrzności. Bryan stał jak zamurowany na przemian bladnąc i rumieniąc się. Widać było, że za każdym razem, kiedy zaczyna się decydować, nowe wątpliwości trzymają go w miejscu. Kyle nie mógł patrzyć jak jego śliczny, delikatny mężczyzna jest rozdzierany przez niepewność. Jak miał udowodnić mu, że nie kłamie i nie żartuje? Że nie zamierza go wykorzystać czy zadrwić z niego? Pomysł wpadł mu do głowy i wziął go z zaskoczenia.
– Umów się ze mną na randkę. Proszę? – Zdecydowanie wziął spiętego Bryana za dłoń i uniósł ją do ust.– I byłbym zachwycony gdybyś pozwolił mi jutro odwieść się do szkoły…
– Aale, to blisko. – Nieśmiało zaprotestował oszołomiony Bryan. Jego głowa wirowała od obaw, uczyć i strachu. Kyle uśmiechał się jednak do niego łagodnie.
– W takim razie. Czy mógłbym cię odprowadzić?
Możliwość i konsekwencje wynikające z tego sprawiały, że serce Bryana niemal nie wyrwało się na wolność, z jego piersi.
– Czy ja śnie? Powiedz, że nie. – Wahanie i obawa w głosie Bryana rozdzierało serce Kyla. Zdecydowanie i stanowczo wciągnął młodszego mężczyznę w swoje ramiona i pocałował z całym uczuciem, jakie go zalewało. Mocno, namiętnie i po męsku. To było jakby brał go w posiadanie, nie pozostawiając cienia wątpliwości, do kogo teraz Bryan należy.
– Nie śnisz, baby. Jesteś mój! – Lekki uśmiech wygiął jego opuchnięte, lśniące usta, na widok uniesionych brwi Bryana.– A ja zdecydowanie jestem twój!
Bryan wypuścił z płuc długo wstrzymywane powietrze, choć wcześniej nawet sobie nie uświadamiał, że je wstrzymuje. Spróbował zapanować nad sobą. Stanowczo spojrzał w uśmiechnięte, lekko zamglone pożądaniem oczy Kyla.
– Wiesz, co robisz? Wiesz, co to wszystko może znaczyć? Jak to może się skończyć? Jaki obrót przyjąć? To może być katastrofa dla ciebie i twojej rodziny. Możesz stracić przyjaciół…
– Wiem! – Kyle przerwał mu zanim biedak znów się nakręcił. – Jeśli ich stracę, to nie byli moimi przyjaciółmi w pierwszym miejscu!
Z rozdrażnieniem przeciągnął dłonią po włosach. Nie chciał i nawet nie był w stanie myśleć o konsekwencjach, i możliwościach w tej chwili.
– Bryan cokolwiek się stanie i jakkolwiek się to skończy, to jesteś wart ryzyka. Nie rozumiesz?– zapytał z rozpaczą, widząc niepewną i zaskoczoną minę swojego przyjaciela.
– Nie, szczerze mówiąc nie rozumiem. Jak możesz chcieć zrobić to dla mnie? Jak możesz chcieć mnie?
– Zadajesz najgłupsze pytania na świecie. Kto zdołał pozbawić cię pewności siebie?
Bryan tylko wzruszył ramionami. To nie było całkiem tak. Miał o sobie dobre zdanie we wszystkim oprócz swojego życia uczuciowego. Zakochanie się w heteroseksualnym przyjacielu brata, może to zrobić człowiekowi.
– Jesteś uzdolniony i prawie wszystko przychodzi ci bez wysiłku. – Kyle nie zniechęcał się jego ponurą miną i milczeniem. – Tam gdzie inni potrzebują włożyć wiele nakładu, ty masz to na skinienie palca. Nie rozumiem, dlaczego traktujesz siebie tak krytycznie?
– Spójrz na mnie! Do jakiej kategorii byś mnie zaliczył? Mały mózgowiec. Nudny i…
– Zarozumiały. – Kyle przerwał tyradę Bryana zanim znów się nakręcił.
– Co?!– Szczęka Bryana opadła na podłogę. – Jak nawet możesz tak mówić?
– Bo twój największy problem to twój wygląd czy raczej brak jego, w twoim własnym mniemaniu. – Kyle nie miał zamiaru popuścić Bryanowi. W końcu był inteligentnym chłopakiem. Sam powinien to wiedzieć. – Czy na serio jesteś tak płytki, że zewnętrzny wygląd ma dla ciebie takie wielkie znaczenie?
Bryan jak lodowe szpilki wbite w jego ciało, czuł prawdziwe pytanie ukryte pod słowami Kyla. „Czy tylko mój wygląd ma dla ciebie znaczenie?”
Jak w ogóle mógł go o to podejrzewać? Złość znów podniosła mu ciśnienie.
– Nie wygląd zewnętrzny nie ma dla mnie AŻ tak wielkiego znaczenia. – Wycedził przez zaciśnięte zęby. – Z tym, że to nie ty musisz żyć w moim ciele. Gdybym miał tyle wzrostu, co ty, wyglądał jak ty i wielbiciele kładli mi się pokosem do mych stóp, też mógłbym sobie pozwolić na luksus nie przejmowania się nim.
– Ty po prostu nie pojmujesz, że niczego ci nie brak, prawda? Jak słodki i uroczy jesteś w rzeczywistości?– Kyle jakby z niedowierzaniem potrząsnął głową.– To, co niewidoczne jest znacznie ważniejsze od tego, co kto ma na zewnątrz. A z tym też nie masz najmniejszego problemu. Znam znacznie mniej przystojnych mężczyzn od ciebie. I znacznie głupszych.
– Tylko że ludzie mają mentalność wyrabiania sobie opinii o innych zanim nawet masz szansę otworzyć usta.– Bryana parsknął cynicznie. Nie, Kyle nie miał szansy pojąć, o co mu chodziło. W teorii wszystko, zawsze powinno być cudowne. – Mówisz, że nic mi nie brakuje. Ale jakoś nie widzę abym przyciągał do siebie uwagę adoratorów!
Kyle uśmiechnął się nagle jak drapieżnik i posłał dreszcz…obawy? Ekscytacji? Wzdłuż kręgosłupa Bryana.
– Och, baby, moją zdecydowanie masz!
Szybkim zdecydowanym ruchem wziął Bryana w ramiona i wypędził z jego głowy jakiekolwiek wątpliwości.





5

   Kyle siedział naprzeciwko czworga zszokowanych członków swojej rodziny, siedzących teraz z rozdziawionymi ustami. Cztery pary oczu, podobnych do jego własnych, wytrzeszczało się na niego jakby urosła mu nagle jeszcze jedna głowa.
Kyle, pomimo że starał się zachować poważną i opanowaną minę, miał ochotę się roześmiać. A to był niemały postęp. Bo od chwili, kiedy otworzył usta przy swoim rodzinnym stole tego ranka, był przerażony i obawiał się czy da radę, choćby słowo wydusić z siebie.
    Z całych sił starał się zapewnić przerażonego Bryana, że wszystko będzie ok, ale nie był pewien czy udało mu się nabrać nawet samego siebie. Wspólnie z Bryanem postanowili, że powiadomią ich rodziny już od początku. Cóż, wspólnie postanowili, jeśli nie licząc, czasu, jaki najpierw musiał poświęcić na przekonanie Bryana, że –„Nie, nie potrzebuje czasu, aby się zastanowić i nie, nie chce najpierw spróbować czy mu się spodobają randki z Bryanem, w razie gdyby potem chciał się rozmyślić. Nikt by nie musiał wiedzieć.”
Zdecydowali, że rodzicom Bryana i Mattowi powiedzą razem, ale rodzinie Kyla postanowili, że powie sam. Nie miał bladego pojęcia, jaka będzie ich reakcja i nie miał zamiaru narażać Bryana na jakiekolwiek nieprzyjemności. Jego instynkt opiekuńczy rozwinął się u niego względem Bryana do nielogicznych rozmiarów. Nikt nie miał prawa narażać jego „chłopaka” na jakiekolwiek przykrości. Nikt! Nawet jego, niezmiernie teraz zszokowana rodzina.
Pod ich bacznym, przeszywającym i lekko nieprzytomnym spojrzeniem, Kyle miał ochotę zacząć się wiercić. Także cisza, która zapanowała nagle w kuchni wbijała się w jego bębenki słuchowe. Miał ochotę wrzasnąć na nich, aby wreszcie zareagowali. Niespokojny i zdenerwowany odkrzyknął głośno. Jeśli zaraz nikt się nie odezwie to chyba po prostu wyjdzie stąd, bez oglądania się za siebie. Może stwierdzenie prosto z mostu „Zabieram dziś Bryana na naszą pierwszą randkę!” Nie było najmądrzejszą opcją. Może powinien powiedzieć coś bardziej w stylu…” Kochani, chciałbym coś ogłosić…” albo …
– Bryana? Jakiego Bryana? Tego Bryana? – Śmiertelnie opanowany ton jego ojca, całkowicie stał w sprzeczności z jego chaotycznymi pytaniami. Kyle przełknął boleśnie, spoglądając na swojego tatę. Wspaniały, poważny, opiekuńczy mężczyzna w sile wieku, nadal przystojny pomimo siwizny przyprószającej jego skronie. Kyle podziwiał go i szanował. Pytanie czy jego ojciec będzie nadal szanował jego? Cóż, zaraz się przekona.
– Tak tato, tego Bryana. Myślę, że zabiorę go do kina i na pizzę. – Kyle nie miał zamiaru czuć się zdeprymowany. Nie miał, czego się wstydzić, ani obawiać. Jego rodzina z resztą nigdy nie wykazywała najmniejszych przejawów homofobii.
Ciche sapnięcie jego matki, na chwilkę oderwało go od nadal pasywnej twarzy swojego ojca. Śliczna kobieta o blond lokach i dystyngowanej sylwetce, dalej spoglądała na niego lekko zszokowana. Kyle uśmiechnął się do niej pocieszająco. To do cholery przecież nie koniec świata. Przecież nie oświadczył właśnie swoim rodzicom, że „stuknął” jakąś niewinną panienkę i spodziewają się dziecka. Na obecna chwilę już mu to dłużej nie grozi!
Nie! Myślenie o seksie i Bryanie w jednym zdaniu nie było najlepszym pomysłem przy rodzicach. Jego ciało wybierało siebie najdziwniejsze momenty, aby reagować. Tak jak właśnie teraz. Dyskretnie poprawił się na krzesełku, aby ulżyć dyskomfortowi w jego spodniach. Fokus człowieku.
– Mamo…
– Czy potrzebujesz gotówki? – Cichy, ale spokojny głos jego ojca przerwał mu zanim Kyle zmobilizował się, aby zacząć udzielać jakiś wyjaśnień swojej matce. Teraz to cała rodzina spojrzała z szokiem na jego ojca, z nim włącznie.
To już?
Tak o?
Bez żadnych pytań czy czegokolwiek? Kyle nie wiedział, czego się spodziewać, ale chyba mimo wszystko nie spodziewał się tego. I dwójka jego rodzeństwa najwyraźniej też nie. Bo czekali, na to kiedy zacznie się „imprezka” cichutko do tej pory. Brak przewidywanej reakcji ze strony ich ojca wytrącił ich kompletnie z równowagi. Meg, jego o rok młodsza siostra, zwróciła się do ich ojca z nadąsaną minką.
– To nie fair tato! Dlaczego nigdy mnie nie pytasz, czy mam kasę na randki? – Szeroki uśmiech rozjaśnił jej śliczną twarz, kiedy całkiem bez skrępowania mrugnęła na Kyla okiem. Młody mężczyzna poczuł się jakby tona kamieni opadła z jego duszy. Przynajmniej jego siostra zaakceptowała go bez zastrzeżeń. Za to jego piętnastoletni brat, ze złością zaplótł ręce na piersi i wyraźnie było widać jak strzelił focha.
– To totalnie zrujnuje moją reputacje w szkole! Nie wiem jak ja, mam się tam znów pokazać? To jest totalnie nie fair!
 Trzy oburzone parsknięcia, spowodowały, że Kyle w końcu się roześmiał. Poklepując kościste ramię swojego brata.
– Tak kochany braciszku, bo to „totalnie” chodzi o ciebie.
Sam tylko uciągnął minę jeszcze bardziej i obrzucił tych nic nierozumiejących dorosłych, ponurym spojrzeniem. Ale cóż, bycie juniorem w High School nigdy nie jest łatwe. Będzie musiał przetrwać chwilową niepoczytalność swojego brata. Bo jaki normalny facet wyrzekłby się tych wszystkich lasek, które same się na niego rzucają!?
– Kyle!– Sześcioletnia Susy wypadła zza kontuaru, za którym się chowała i jak burza wpadła w jego ramiona.– Kyle, Kyle, Kyle…czy teraz Bryan będzie twoim „chłopakiem”?
Kyle mrugając zaskoczony nerwowo spojrzał na swoją matkę, która do tej pory nie odezwała się ani słowem.
– Susy Mary Mathews ile razy ci powtarzam, że nie wolno podsłuchiwać, kiedy dorośli rozmawiają?– Matka zwróciła się bezpośrednio do córki, nie spoglądając w oczy synowi. Serce Kyla ścisnęło się w jego piersi boleśnie. Susy tylko wzruszyła maleńkimi ramionkami.
– A jak inaczej mam się dowiedzieć czegokolwiek w tym domu?– Znów całą uwagę przeniosła na swojego uwielbionego brata. – To jak?? Będzie teraz twoim chłopakiem czy nie? Bo to by oznaczało koniec tej tępej, wrednej…
– Susy! – Tym razem ojciec rzucił córce ostrzegawcze spojrzenie, ale Kyle widział, że stara się stłumić uśmiech.
–… pustogłowej Mony! – Córeczka dokończyła swoją tyradę ignorując ojca, jak było zresztą do przewidzenia. – Nawet sobie nie wyobrażasz jak to było „totalnie nie fair”, kiedy ciągle się tak do ciebie czepiała. Niemal wbijała w ciebie te swoje czerwone pazury!
– Susy, ja…
Susy właściwie nie była zainteresowana odpowiedzą Kyla, tylko nakręcała się bardziej. Mała kula energii i żywiołu.
– Ja lubię Bryana. Jest słodki. Nie uważasz, że jest słodki? I ładny, i miły. Ale przede wszystkim słodki. Ale nie, musisz tak uważać, jeśli będziesz z nim chodził na randki.  A będziesz go całował na tych randkach? Albo w swoim pokoju? Tak jak tą głupią Monę? Będziesz się z nim trzymał za ręce? To tak totalnie romantyczne! Zabierzesz mnie do niego? Albo nie, przyprowadzisz go tutaj? Chce was zobaczyć. No wiesz, nie jak będziesz… tylko wiesz tak normalnie. Jak będziesz…
– Susy!– Ich matka w końcu niemal wrzasnęła. Kyle z ciężkim sercem spojrzał na nią. Jego głowa wirowała od nieprzerwanego strumienia pytań jego siostry. Ich matka z dezaprobatą spojrzała na swoją małą, za cwaną córeczkę.
– Może byś tak nabrała oddechu… zanim zemdlejesz? – Szeroki uśmiech w końcu rozjaśnił jej twarz i Kyla znów poczuł jak jego dusza niemal ulatuje z radości, i ulgi.
Cholera!
Był bardziej przerażony niż mu się wydawało. Jego matka z ciepłym uśmiechem wstała i wzięła z jego ramion roztrajkotaną córkę, aby przygotować ją do szkoły.
– Przyprowadź Bryana na obiad w któryś dzień, ok?– Lekko pocałowała Kyla w czoło, a on miał ochotę się nagle rozpłakać. Tylko badawczo wbite spojrzenie jego ojca w niego powstrzymało go przed tym. Z lekko zmrużonymi oczyma, jego ojciec wykrzywił usta w lekko drwiącym uśmieszku.
– To jak Kyle? „Będziesz…”? – zapytał przekornie ojciec, a cała fala pytań Susy nagle przeleciała mu przed oczyma. Kyle czuł jak jego twarz zalewa się wszystkimi odcieniami czerwieni. Kilka chyba nawet powstało na jego użytek. Meg śmiejąc się jak dzikuska wybiegła z kuchni, aby również naszykować się do szkoły. A Sam mamrocząc pod nosem, podążył za nią. Rozważając, jakie są szanse, że da się całą tę niedorzeczną sytuację ukryć przed jego kolegami.
Z nadal zarumienioną twarzą Kyla spojrzał w rzucające mu wyzwanie oczy ojca. Nie wiedział jeszcze na jak stabilnym gruncie stał, ale nie chciał, aby były od początku jakiekolwiek wątpliwości.
– Zdecydowanie będę tato! Przy każdej nadarzającej się okazji – odparł z dumą i powagą Kyle.
Gromki śmiech jego ojca towarzyszył mu jeszcze długo po tym jak wyszedł z domu, aby spotkać się z Bryanem. Śmiech i słowa ostrzeżenia, na które musiał się roześmiać sam.
„Kiedy matka mówiła ‘w któryś dzień’ miała na myśli najpóźniej jutro. Zdajesz sobie z tego sprawę, synu?”




   Bryan obgryzłby resztkę tego, co zostało z jego paznokci gdyby faktycznie cokolwiek zostało mu do obgryzienia. Po raz dziesiąty pod bacznym i nie lekko zdziwionym spojrzeniem swojego brata i rodziców wrócił do pokoju, aby sprawdzić czy mimo wszystko dobrze wygląda. Zamiast zmieniać ponownie koszulę, co z pewnością wywołałoby grad pytań, na które nie był gotów, po prostu przyczesał kolejny raz włosy. Jego długa grzywka opadła mu na oczy zasłaniając połowę twarzy. Reszta jego blond włosów pozostała idealnie na miejscu. Po bokach i z tyłu krótkie, na czubku trochę dłuższe, zawsze wydawały się idealnie na miejscu. Dziś jednak Bryan umierał na milion sposobów obawiając się czy się spodoba Kylowi.
Opanuj się człowieku!
Zabawne, że bardziej był przerażony i jednocześnie podekscytowany kolejnym spotkaniem z Kylem niż faktem, że ma zamiar powiadomić rodzinę o tym, że jest gejem. Prawdę mówiąc nie powiedział im do tej pory tylko, dlatego żeby Kyle się nie dowiedział. Był paranoicznie przekonany, że wtedy po jednym spojrzeniu na niego, Kyle by wiedział. Wiedziałby jak totalnie i bezgranicznie, nie wspominając, że beznadziejnie zakochany jest w nim Bryan.
Dzwonek do drzwi spowodował, że Bryan niemal zemdlał. Kopiąc się w tyłek mentalnie za takie „babskie” zachowanie, rzucił na pół zdesperowane na pół przerażone spojrzenie w lustro i popędził do kuchni, z której dochodziły odgłosy cichej rozmowy. Bez tchu wpadł do kuchni tylko po to, aby stanąć jak zamurowany w progu. Jego chciwe spojrzenie chłonęło każdy idealny, cudowny, pyszny skrawek mężczyzny, który sprawiał, że jego kolana zamieniały się w galaretkę. Kyle zaakceptował kubek z kawą z rąk swojego przyjaciela i odwrócił się do niego z ciepłym, szerokim uśmiechem.
– Hej, Bryan. – Natężenie w kuchni stało się nagle niemal namacalne. Kyle celowo zignorował ciekawskie spojrzenia. Jego oczy były skierowane na Bryana. Zaraz i tak nie będzie miało znaczenia, co ktokolwiek myśli. O ile Bryan jest gotów, oczywiście.
– H–h–hej Kyle. – Bryan klną w duszy na własną nieporadność. Z ledwością mógł wydukać cokolwiek. Jego rodzice znów spojrzeli na niego z mieszaniną zdziwienia i nawet chyba zmartwienia. Pięknie. Czy może być jeszcze bardziej żałosny?
Jednak spokojna i pewna siebie postawa Kyla była jak balsam dla jego skołowanej duszy. W końcu tu jest, tak? Przyszedł tak jak obiecał. To znaczy, że powiedział rodzicom. I nadal się uśmiecha… A może, bo nie powiedział? I jego ojciec mimo wszystko nie obedrze mnie ze skóry?
Ciche chrząknięcie wyrwało Bryana z chaotycznego pędu jego myśli. Złośliwe błyski w oczach Kyla udowadniały, że świetnie zdawał sobie sprawę z myśli, jakie galopowały w jego głowie.
Cholera, weź się człowieku w garść!
– Gotów? – Kyle zapytał cicho. Jego pytanie pozostawiało Bryanowi wolny wybór. Mógł być gotów, aby porozmawiać z rodzicami albo zwyczajnie do szkoły. Choć jakby uzasadnił, czemu Kyle go odprowadza nie miał pojęcia. Na absurdalność całej tej sytuacji zachichotał lekko. Cholera, zachichotał!
Co on… zakochana nastolatka?
– Gotów? Gotów, na co? – Matt spojrzał lekko nieprzytomnie na swojego przyjaciela. W brew pozorom bracia wcale nie byli do siebie podobni. Matt bardziej przypominał swojego postawnego, ciemnowłosego ojca, kiedy Bryan znów odziedziczył wygląd po swojej małej, delikatnej matce. Włącznie z srebrnymi oczyma i blond włosami. Choć jeśli Kyle miałby się zakładać, przysiągłby, że Bryan ma zadziorny, zdecydowany charakter po swoim ojcu. Charakter, który zazwyczaj idzie w parze z wzrostem i siłą mięśni. Choć najwyraźniej nie koniecznie w przypadku drobnego, choć nieonieśmielonego tym małym fakcikiem Bryana.
– Mam zamiar odprowadzić Bryana do szkoły – odpowiedział w końcu Kyle, kiedy żaden dźwięk nie padł z poruszających się ust Bryana. Biedactwo.
– Po co? – Matt nadal nie kojarzył, o co chodzi jego przyjacielowi. – Ale jak chce, to spoko może jechać z nami. Podrzucimy go pod jego budynek.
Kyle uśmiechnął się znów na widok jak Bryan zrobił wielkie oczy i zaczął potrząsać gwałtownie głową. Bezapelacyjnie potrzebował bodźca, bo szybko podszedł do Kyla i niemal chwycił go za dłoń, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Brakowało mu jeszcze pewności siebie najwyraźniej. Nie brakowało jej jednak Kylowi.
Bez ceregieli objął Bryana za pas i przyciągnął go do swojego boku. Zdecydowanie i spokojnie spojrzał na swojego najlepszego, swojego jedynego przyjaciela.
– Dziś odprowadzę Bryana na nogach. A później… cóż, będziesz musiał zapytać brata czy zgodzi się abyś nam towarzyszył. – Z uśmiechem, spojrzał na wpatrującego się w niego jak urzeczony, Bryana. – Ale chyba nie będzie miał nic przeciwko temu?
 Matt przez dobrą chwilę wyglądał jakby zachodziła poważna obawa, że się przewróci. Co musieli zauważyć nawet jego rodzice, bo zerwali się od stołu, aby do nich podejść. Bryan czuł jak jego serce staje mu w gardle i odmawia zwolnienia swojego szaleńczego tętna.
– Matty? – Głos jego matki ledwie przedzierał się przez fog w głowie Bryana. Otwórz swoje pieprzone usta idioto!
Matt uniósł dłonie w uspokajającym geście i wpił swoje brązowe oczy, w parę niepewnie stojącą przed nim. Jego spojrzenie zdawało się penetrować najdalsze zakątki umysłu młodszego brata. Bryan poczuł stróżkę zimnego potu spływającego po jego plecach. Cholera, cholera, cholera…
Gromki śmiech trojga przedstawicieli jego rodziny, po raz drugi tego samego dnia sprawił, że Bryan niemal zemdlał. Mięczak… strofował się mentalnie. Kyle wyglądał na tak zdziwionego, jak on się czuł. Co jest takie śmieszne? Czy przegapił żart?
– Wiedziałam! – Matka Bryana, Sophie zatarła radośnie dłonie i dała kuksańca swojemu stającemu tuż za nią mężowi. – Na dodatek wygrałam z wami zakład. Płacicie chłopcy! W żywej gotówce.
Bryan z niedowierzaniem patrzył jak jego ojciec z lekko nadąsaną miną, wyciąga portfel i płaci swojej żonie pięć dolarów. Zaraz za nim, z równie nadąsaną miną, Matt wydobył pomiętoszony banknot i wręcza swojej matce.
Kyle zdawał się, tylko po porostu, mrugać gwałtownie oczyma.
– C–c–co to…? Jak? A–a–aleee…– Pięknie Bryan, cudownie. Pokazuj Kylowi bardziej, jaki z ciebie niepotrafiący się wydukać idiota.
Matt w końcu zlitował się i poklepał ich przyjaźnie po ramieniu.
– Spoko braciszku…– Po czym rzucił trochę zdegustowane spojrzenie Kylowi. – Ale po tobie spodziewałem się, że będziesz się dłużej opierał.
– Ha, to moja krew. Kyle nie miał żadnych szans. Wystarczyło tylko dać Bryanowi sprzyjającą okazję i jest jego! – Sophie Thomson uśmiechnęła się z duma jakby to była, co najmniej jej zasługa, że Bryan w końcu zdobył Kyla. Nieprzyjemne podejrzenie, że jego rodzice mogą wiedzieć także o jego kłopotach w szkole, zaciążyło mu gwałtownie na duszy. Jednak kolejne zdanie jego matki szybko go uspokoiło. Dzięki Bogu za małe przysługi! – Dobrze, że wpadłam na ten pomysł z weekendowym wyjazdem. Inaczej Bryan nigdy by się nie zebrał na odwagę.
   Gorący rumieniec zalał policzki obu młodych mężczyzn. Matt rzucił im zaciekawione spojrzenie. Kyle mógł się założyć, że w duszy szczerzył zęby jak szalony. Było pewne jak w banku, że czeka go długie i skrupulatne przesłuchanie. W duszy jednak śpiewał z ulgą, że wszystko najwyraźniej będzie dobrze.
– Ale mamo jak? To znaczy …wiedzieliście? O–o mnie?– Bryan nie mógł najwyraźniej wyjść z szoku. Kyle delikatnie pogłaskał go po plecach. Jego dotyk zdawał się zawsze wpływać uspokajająco na niego. Bryan wsparł się o niego niemal całym ciałem z wdzięcznością uśmiechając się. Wielkie ciało jego przyjaciela zdawało się być jedyną pewną rzeczą w tym całym szaleństwie.
– Och Sweety! Oczywiście, że wiedzieliśmy, że jesteś gejem. – Sophie pogłaskała go delikatnie po policzku, a jego ojciec obdarzył pocieszającym uśmiechem. Bryan jednak nijak nie czuł się pocieszony. Czy to możliwe, że był taki przewidywalny? Tak przezroczysty?
– Ale jak? Skąd?– Ciekawski umysł Bryana, nie mógł najwyraźniej sobie odpuścić. Kyle po prostu uwielbiał tę jego cechę. I wszystkie inne też. Włącznie z tym słodkim rumieńcem, który co rusz pokrywał jego gładkie policzki.
– Bryan, synu. Nigdy nie przyprowadziłeś do domu choćby nawet jednej dziewczyny. To musiało coś znaczyć. Już od dawna to podejrzewaliśmy, zwłaszcza, że…auuu – Mocny kuksaniec w żebra przerwał ojcu Bryana. Steven Thomson skrzywił się komicznie i przesadnie potarł żebra. Ostrzegawcze spojrzenie jego żony, uciszyło go jednak skutecznie. Jego tak, ale nie Matta.
– Zwłaszcza, kiedy zacząłeś się ślinić kiedykolwiek Kyle znalazł się w zasięgu twojego słuchu, wzroku czy choćby węchu. – Starszy brat Bryana wybuchnął śmiechem. Bryan czuł jak jego szyja i twarz pokrywa się rumieńcem.
– Wcale, że nie….
– Ależ oczywiście, że tak. W dni, kiedy Kyle zostawał na obiedzie, mama musiała dawać ci dodatkową serwetkę…
– Matty! – Sophie pacnęła niereformowalnego syna w ramię, ale widać było, że próbuje się nie uśmiechnąć. Bryan jęknął z rozpaczą. Świetnie. Teraz będą mieś radochę przez lata. Szybkie spojrzenie na twarz Kyla upewniło go tylko w tym, że i on uznawał całą sytuację za zabawną.
– No, co? To aż żal było patrzeć, jak mój mały braciszek traci te dwie ostatnie komórki mózgowe za każdym razem, kiedy Kyle stawał w drzwiach. Wystarczyło, że Kyle otwierał usta, a Bryan wyglądał jakby jego mózg nagle dostawał spięcia nerwowego. Nieraz musiałem ugryźć się w język żeby się nie posikać ze śmiechu. Bryan nie mógł być bardziej oczywisty, a ty Kyle mniej spostrzegawczy.
– Dobry z ciebie przyjaciel, skoro nigdy nawet się nie zająknąłeś! – Kyle rzucił zdegustowane spojrzenie swojemu przyjacielowi. Matt wzruszył ramionami.
– Wybór zawsze należał do Bryana. Skoro chciał cię wielbić z ukrycia, to była jego sprawa. – Znów się roześmiał.
– Wcale nie! – Bryan zaprotestował odruchowo, ale kiedy Kyle spojrzał na niego z uniesionymi brawami, szybko dodał, rumieniąc się. – To znaczy tak, uwielbiam cię…eee… to znaczy! Wybór zawsze należał do mnie!
Kyle znów czuł jak gorąco rozlewa się w jego piersi. Jak to jest mieć dla kogoś uczucia taki długi czas? Jak to jest wyobrażać sobie, że ta osoba nigdy ich nie odwzajemni? Naturalnym by się mogło zdawać odruchem już dla niego, przyciągnął Bryana mocnej do swojego ciała. Jak zwykle pasowali do siebie idealnie. Można było niemal usłyszeć „klik”.
– To prawda, kochanie. Czekaliśmy aż przyjdziesz do nas i sam nam powiesz, kiedy będziesz gotów. Nie chcieliśmy kłaść na ciebie żadnej presji – dodała matka Bryana, spokojnie uśmiechając się do nich obu łagodnie. Ojciec Bryana także obdarzył ich wyrozumiałym uśmiechem.
– Gdybyśmy, choć przez chwilę podejrzewali, że ciężko ci i obawiasz się naszej reakcji, w końcu sami poruszylibyśmy temat.
– Ale co z Kylem? Przecież on nie jest… no wiecie…gejem…– Bryan lekko spłoszony spojrzał na swojego mężczyznę.– To znaczy …
– Wiem, co to znaczy – odparł Kyle spokojnie. – Że znów za dużo myślisz.
– Kyle nie miał po prostu szansy przy tobie. W końcu jesteś moim synem – odparła jego matka z dumą.– Twoje uczucia do niego zaczynały sięgać zenitu. To było kwestią czasu, że sięgniesz po to, czego chciałeś!
– I że dostaniesz dokładnie to, czego chciałeś – dodał jego ojciec stanowczo. – W końcu, jesteś także moim synem.
   Bryan, po raz nie wiadomo który, zarumienił się po nasadę włosów i na poły nieśmiało, na poły przepraszająco spojrzał na Kyla. Młody mężczyzna uśmiechnął się do niego trochę drwiąco. Teraz wiadomo, po kim Bryan odziedziczył swój temperamencik. Kyle wręcz mógł się założyć, że ich związek będzie pełen iskier. Które już spływały po jego zakończeniach nerwowych. Każdy najdelikatniejszy ruch ciała Bryana tuż przy jego ciele, posyłał nową fale przez jego organizm. Rodzina Bryana zdawała się nieświadoma chemii, która zachodziła między nimi. I chwała Bogu!
– Cóż, jeśli Bryan nie wyhodowałby wreszcie kręgosłupa, sam bym ci powiedział Kyle. – Matt zdołał wreszcie stłumić napad swojego śmiechu. – Już miałem serdecznie dość tych serduszek, które unosiły się nad jego głową! Zaczynałem tracić nadzieję, bo przy tobie zdawał się tracić wszelkie umiejętności mowy i myślenia.
– Wcale, że nie! – Ok, to nie był najlepszy przykład jego elokwencji. Kyle znów zdawał się lekko dławić. Co ja sto procent znaczyło, że próbuje się nie śmiać. – To nie jest śmieszne! – Rzucił swojemu chłopakowi ostrzegawcze spojrzenie i zadarł zadziornie podbródek do góry.
Trzeba przyznać, że Kyle bardzo się starał nie drażnić mniejszego mężczyzny. Bardzo, ale to bardzo. W końcu zmuszony był objąć Bryana za kark i wcisnąć jego twarz w swoją pierś, aby ukryć uśmiech, który wyrwał mu się na wolność.
Bryan z lekką obawą spojrzał na swojego ojca kątem oka. Nie był pewien jak zareaguje na tak jawną bliskość między nimi. Z drugiej strony nie miał zamiaru odmawiać sobie czegokolwiek, co mógłby dzielić z dziewczyną. Będąc z Kylem nie tracił żadnych praw!
Steven Thomson, pięćdziesięcioletni ex–futbolista i obecny współwłaściciel firmy ochroniarskiej zachowywał nieprzenikniony wyraz twarzy. Jednocześnie Bryan znał go wystarczająco dobrze, aby zdawać sobie sprawę z tego, że to dobrze wróży. Gdyby jego ojciec był na niego choćby w najmniejszym stopniu zły, bez wątpienia dałby mu już o tym znać. Jemu i kilku przecznicom.
– Matt przestań go drażnić. – Kyle rzucił ostrzegawcze spojrzenie przyjacielowi. Nikt nie może denerwować jego baby.
– Och, Kyle psujesz całą zabawę.
– Spadaj Matt. – Bryan już od dawna nie pozwał swojemu starszemu bratu zaleźć mu za skórę. I choć nadal miał wrażenie, że znajduje się w jakimś surrealistycznym śnie, zdawał sobie sprawę z tego, że i tak wszystko poszło łatwiej, lepiej i szczęśliwiej niż miał odwagę marzyć. – Jeśli skończyliśmy bawić się biednym Bryanem, to chyba czas na nas.
  
    Szybko i bardzo wylewnie pożegnali się, aby udać do szkoły. Serce Bryana zaczęło znów walić jak szalone. Nie wiedzieć, czemu nadal nie wierzył w to, co się działo. Czy to na serio on, niepozorny Bryan Thomson szedł za rękę z szkolną gwiazdą i najpopularniejszym chłopakiem?
Tak, tak, TAK! Szeroki uśmiech wykwitł na jego twarzy.
– Hm… o czymkolwiek myślisz, cieszę się. – Kyle lekko uścisnął jego dłoń. – Wolę, kiedy się uśmiechasz.
Bez zastanowienia wziął pociągnął plecak Bryana i założył na ramię ze swoim.
– Hej! Mogę sam nosić mój plecak – Bryan oburzył się. Jego nadąsana mina wyglądała po prostu uroczo. – Nadal jestem mężczyzną!
– Oczywiście, że jesteś. Chcę nosić twoje rzeczy dla ciebie, bo Susy twierdzi, że to jest „totalnie romantyczne”. – Kyle cmoknął lekko rozdziawione usta Bryana. Tam na środku ulicy. W biały dzień!
– Ale…ale…– Cholera! Jego mózg na serio doznawał spięcia przy Kylu. – Kurczę wiesz, o co mi chodzi!
– Och, baby, oczywiście, że wiem. Jeśli ma ci to poprawić humor i udowodnić, że nie myślę o tobie jak o mojej „nowej” dziewczynie, proszę! – Bez zastanowienia Kyle ściągnął plecaki z ramienia i wręczył oba zaskoczonemu Bryanowi. Mowy nie było żeby pozwolił mu je nieść, ale nie miał zamiaru też urazić jego delikatnego ego. Chodziło tylko o to żeby doszedł do odpowiednich wniosków i uniknąć walki bez znaczenia. Której tak nawiasem mówiąc i tak by nie miał możliwości wygrać.  Bryan przez chwilkę patrzył podejrzliwie na plecaki, a potem na uśmiechniętego Kyla.
– Aaa, nie no spoko. Możesz je nieść, jeśli tak to widzisz.– Nonszalancko wzruszył ramieniem.– Może następnym razem ja je poniosę. Też lubię być romantyczny.
– Absolutnie, kochanie. Co tylko zechcesz. – Mowy nie ma! Kyle obdarzył go kolejnym pocałunkiem i pociągnął rozpromienionego, ale zaczerwienionego chłopaka za sobą. Jeszcze chwilka i spóźnią się do szkoły. Zwłaszcza, że kompleks szkolny Kyla znajdował się po drugiej stronie kampusu.



6

   Kyle był nastawiony na najgorsze, jeśli chodzi o szkołę. Nie spodziewał się ani przez sekundę, że pójdzie im tak łatwo jak z ich rodzinami. Postanowił jednak załatwić to raz i odgórnie, nie pozostawiając ani cienia wątpliwości, że Bryan jest nietykalny i jego. Mentalnie już przyszykował sobie listę, „co zrobię Tomowi, jak go złapię” można powiedzieć, że była kreatywna… i długa. Ale niespodziewanie, nic się nie stało.
Żadnych fanfar, żadnego trzęsienia ziemi.
– Jesteś pewien, że to dobry pomysł?– Bryan wyszeptał pod nosem, nerwowo rozglądając się na prawo i lewo. – Wiesz, że nie musisz tego robić dla mnie, prawda?
Kylowi serce się łamało na widok pobladłej twarzy Bryana. Bez trudu mógł wyczuć jak drżała jego mała dłoń.
– Nie wiem, o czym ty mówisz. Chcę odprowadzać mojego chłopaka do szkoły? Co w tym takiego dziwnego?– Szybkim ruchem objął go i przycisnął do jego szafki. – Mam też zamiar zjeść z tobą lunch. W stołówce.
Przyśpieszony oddech Bryana świadczył o tym, jak wielki wpływ miał na niego kontakt ich ciał i dziwna radość opanowała Kyla z tego powodu.
– Kyle, co jeśli wszyscy nas zobaczą? Nie bądź niepoważny. Będę wiedzieć, że….mmemmymny – kolejny protest Bryana, Kyle po prostu stłumił pocałunkiem. Jakieś pół sekundy zajęło Bryanowi, żeby jego mózg nadążył za resztą ciała.
Ach, do licha z tym wszystkim! Nie może przecież opierać się mężczyźnie swojego życia. Idiotą w końcu nie jest. A Kyle to duży chłopiec z pewnością wie, czego chce. Nikt nie musi mu mówić, co jest dla niego najlepsze.
– Kochanie muszę iść. McPherson zedrze mi skórę z pleców, jeśli się spóźnię na jego zajęcia. – Z trudem, ale udało się oderwać Kylowi od ust Bryana. Po relatywnie niedługim pocałunku. Wraz z tlenem powracającym do jego płuc, powrócił też jego słuch. Grupki młodzieży stały na około nich, nawet nie udając, że się nie gapią. Szepcząc między sobą jak szaleni. Kilka dziewcząt zachichotało, kiedy obrzucił je spojrzeniem. Słodka twarz Bryana była znów krwiście czerwona, a srebrzyste oczy zamglone i lśniące.
– Eee… tak, tak. Idź…– Bryan z trudem, ale zdecydowanie otrząsnął się z seksualnego fogu, który groził go otoczyć za każdym razem, kiedy Kyle zbliżał się do niego na wyciągnięcie ręki. – Ja też musze iść, spotkamy się w porze lunchu. Bye!
Nie uciekał, tylko po prostu się spieszył! Musiał iść ochłodzić twarz do łazienki. Choć preferowałby, gdy mógł znaleźć sobie sposób na ochłodzenie się znacznie niżej. Chryste! Każdy dotyk tego faceta zdawał się stawiać go w płomieniach. Mowy nie było, aby był w stanie usłyszeć, choć jedno słowo jakiegokolwiek wykładu dzisiaj!
   Względnie uspokojony i z szerokim uśmiechem na twarzy Bryan, ruszył do swojej Sali zajęć. Nic i nikt nie był w stanie popsuć mu dziś humoru. Ani głupie uśmieszki dziewczyn, ani nawet walący głową o szafkę, brat Kyla mamroczący o przeniesieniu się do innej szkoły.
Jeden dzień i wyglądało na to, że wszystko się zmieniło. Wczorajsza desperacja i załamanie było już tylko mglistym wspomnieniem. Jak to możliwe, że to, co wczoraj było dla niego niepowodzeniem i rozpaczą dziś nie miało żadnego znaczenia? Młodość zawsze niesie za sobą burzę emocji i strachu. To, co w jednym momencie jest dla nas tragedią w następnej przestaje mieć znaczenie. Zwłaszcza, kiedy chodzi o emocje i uczucia. Musimy czasem sobie odpuścić, a czasem wręcz przeciwnie. Poddać się emocją i wybuchnąć, zanim te uczucia nas pokonają…
C.D.N



AkFa



„Mój chłopak nie jest gejem nadal…”









Wszystkie Prawa Zastrzeżone
AkFa©2011Anglia





1

             Kyle nie dał się zapędzić w kozi róg. Nonszalancko stanął z ramionami zaplecionymi na szerokiej piersi, twardym spojrzeniem obrzucając swoich przeciwników. Wysocy, postawni i z minami jasno świadczącymi o tym, że szukają zaczepki. Korytarz szkolny jednak nie był najlepszym miejscem do ‘tego’ typu dyskusji. Kyle jednak nie miał zamiaru unikać konfrontacji, której właściwie spodziewał się od samego początku. W duszy modlił się jednak, aby Matt nie dał się w ciągnąć w całą tę niedorzeczną sytuację. Zwłaszcza, kiedy czuł jak jego przyjaciel nerwowo poruszał się za jego plecami. Spięty i gotowy do skoku w każdej chwili.
Trzech kolegów z ich drużyny footballowej miało ochotę zweryfikować ‘plotki’, jakie ostatnio się roznoszą na jego temat. Kyle był więcej niż chętny udzielić im wyjaśnień, nie był tylko pewien czy im się owe wyjaśnienia spodobają.
Dlatego też teraz stał robiąc dobrą miną do złej gry, szczęśliwy i dumny, że Matt kryje jego plecy. Bez względu na to, jakie wyobrażenie miał o nim Bryan, trzech idiotów nie położy sam.
– Więc jak to z tobą jest? Co? – Zachary, największy i najdurniejszy zapytał, splatając dłonie i strzelając kostkami palców.
Taa… to było subtelne.
 – Co jest, z czym? – Kyle uniósł brew kpiąco spoglądając na niego niewzruszony. A przynajmniej miał taką nadzieję, bo serce tkwiło mu w gardle.
– Spotykasz się z tym małym pedziem, czy nie? – Mark wychylił się i zerkną na Kyla zza pleców swojego większego kolegi. Wszyscy zesztywnieli.
– Lepiej uważaj jak się wyrażasz o moim bracie, bo za chwilę ty nawet pedziem nie będziesz mógł zostać, jak ci wywrę jaja i wsadzę w twoją własną dupę! – Matt wyskoczył nagle przed Kyla z zaciśniętymi pięściami, gotów rzucić się na Marka. Kyle jednak powstrzymał go lekkim potrząśnięciem głowy. Jeśli to oni zaczną burdę, to oni będą zawieszeni. A przed zakończeniem roku szkolnego nie było to najlepszym pomysłem. Wszystkie ich oceny mogłyby polecieć w dół. Matt rzucił mu urażone spojrzenie.
Tak, tak wiem. Powinienem stanąć w obronie twojego brata. I zamierzam, ale nie jak kretyn bez planu i pomysłu.
– Czyli jednak mój brat miał rację! – Mark zatriumfował, zadowolony z siebie jakby odkrył lekarstwo na kaca. Jego koledzy znów spojrzeli na Kyla, oczekując jakiegoś wyjaśnienia. Nie miał zamiaru się przed nimi tłumaczyć. Miał za to pytanie.
– Czy przypadkiem twoim bratem nie jest Tom? – zapytał spokojnie. Nie chciał zdradzać problemów swojego chłopaka przy Matthew, ale cholernie bardzo chciał wiedzieć, kto dręczył Bryana.
– Tak, a co? – Mark zapytał defensywnie i znów cofnął się za plecy Zachary’ego. Jego mina straciła trochę na pewności siebie. Kyle wbił w niego spojrzenie i chłopak zaczął się wiercić niespokojnie.
– A nic. Upewniam się tylko – stwierdził chłodno Kyle i po plecach wszystkich przeleciał zimny dreszcz.
– Skończcie mi tu pieprzyć! – Zachary warknął na kolegę. – Przyszliśmy tu upewnić się, że w mojej drużynie nie ma żadnych ciot.
– W twojej drużynie? – Kyle nie zdołał powstrzymać wybuchu śmiechu, co tylko bardziej zirytowało trójkę napierającą na nich coraz bardziej dryblasów. – A ja od trzech lat byłem przekonany, że Kapitanem drużyny jest Matt.
– Nie pieprz i nie wykręcaj się od odpowiedzi. Jesteś cholernym homo–nie–wiadomo czy nie? – Zach warknął w twarz Kylowi. Obaj byli jednego wzrostu i Kyle skrzywił się na nieświeży oddech, który uderzył go w nos. Wzdrygając się lekko, odsunął od siebie mężczyznę na wyciągnięcie ręki, jednym szybkim i niezmiernie skutecznym ruchem.
– Przestań ziać na mnie. Nie wiem, co jadłeś, ale polecam miętówki – mruknął pod nosem, pocierając obrażony narząd dłonią.
Koledzy Zachary’ego parsknęli śmiechem i ten wściekł się jeszcze bardziej, czerwieniejąc niebezpiecznie na twarzy. Jeszcze chwila i wyglądało na to że rzuci się na Kyla bez względu na to, co ten mu powie.
– Taki wyszczekany się zrobiłeś?
– Nie wiem, kiedy przestał być? – Matt zauważył ironicznie, uważnie jednak obserwujące Marka i Chucka, zwłaszcza tego drugiego, bo zaczął się przesuwać w bok, aby zajść Kyla od tyłu.
O nieee… niedoczekanie twoje. Matt stanął frontem do niego z przesłaniem na twarzy jasnym i wyraźnym. Musisz przejść po mnie, żeby się do niego dostać.
– Dla mnie to oczywiste, że pieprzy małego braciszka, swojego przyjaciela – Chuck parsknął wściekły, kiedy jego podchody się nie udały. Matt zesztywniał, ale Kyle znów położył mu dłoń na ramieniu. – Pewnie pieprzy obu braci – Chuck dodał nieopatrznie i tym razem to Matt przytrzymał Kyla.
– Spokojnie – mruknął Matt w ucho przyjaciela. Przecież to było logiczne, że tamci chcieli ich sprowokować. Zwrócił się do Chucka z paskudnym uśmiechem. – Ty nie masz się, czym martwić. Tobie z tą paskudną gębą nie grozi, że ktoś na ciebie poleci. Możesz spać spokojnie, nawet jakbyś wystawił ten swój tłusty tyłek goły za okno.
Mark parsknął śmiechem i Chuck całą swoją wściekłość, i upokorzenie skierował na niego. Zachary powstrzymał ich w ostatnim momencie, zanim wybuchła bójka. Przy czym palnął Marka w tył głowy.
– Idioci. Przecież oni was specjalnie podpuszczają – pokręcił głową zniesmaczony i znów wlepił spojrzenie swoich niebieskich oczu w Kyla. – Ty jednak nie wyobrażaj sobie, że tak ci to na sucho ujdzie. Mamy prawo wiedzieć czy mamy geja w drużynie czy nie. Nie chcemy, aby jakiś zbok gapił się na nas pod prysznicami ani żeby używał tych samych rzeczy, co my. To chore. Mamy prawo wiedzieć czy jesteś gejem czy nie.
– Nie jestem gejem – padła pewna i stanowcza odpowiedź Kyla, i Matt wybałuszył na niego oczy. Zanim jednak zdołał rzucić mu się do gardła, Kyle mrugnął do niego i zwrócił się do Zachary’ego. – Nie sądzę, aby to była twoja sprawa, ale nie jest to też żadna tajemnica, tak jak choćby ta, że jesteś idiotom. Jestem biseksualny.
Cisza jaka zapadła na korytarzu była komiczna. Matt obrzucił ironicznym spojrzeniem trójkę próbującą połapać się w stwierdzeniu Kyla i sam również spojrzeniem obiecał mężczyźnie, że sobie jednak w końcu porozmawiają. Bo do tej pory Kyle jakoś dawał radę mu się wymykać.
Kyle z szerokim uśmiechem na twarzy patrzył jak jego koledzy próbują przegrupować siły i ponownie zaatakować.
– Nie wykręcisz się tak łatwo. Nie ma czegoś takiego. To tylko fagasy tak się tłumaczą by ukryć, że dają się pieprzyć facetom. – Zachary stwierdził w końcu autorytatywnie i przyszpilił go triumfującym spojrzeniem.
Kyle westchnął, a Matt wyrzucił ręce do góry w geście poddania. Normalnie, z tymi idiotami nie dało się inteligentnie rozmawiać.
– Po pierwsze, daruj sobie te epitety. Nie robią na mnie i tak żadnego wrażenia. Możesz, więc się nie wysilać i nie nadwyrężać swojej kreatywnej wyobraźni. – Kyle stwierdził spokojnie stając bardziej wyprostowanym i z wyższością spoglądając na całą trójkę. – Po drugie nie interesuje mnie, w co wierzysz, a w co nie. W nosie to mam. Prawda jednak jest taka, że mnie zawsze „człowiek” interesował. Kogoś poznawałem, oceniałem i decydowałem czy jest pociągający i atrakcyjny dla mnie czy nie. Do tej pory były to dziewczyny, bo nie spotkałem nikogo takiego jak Bryan. Teraz to on jest dla mnie „naj” pod każdym względem. Najwyraźniej po prostu obaj musieliśmy dorosnąć… – dodał rzucając Mattowi szybkie spojrzenie. Po czym przepchnął się przez stojącego jak debil Zachary’ego i dodał ponad ramieniem. – Czego i wam życzę…
Odeszli niezatrzymywani, choć za plecami było słychać jak Chuck wścieka się, że nie skopali im tyłków.
– To było faktycznie takie proste? – Matt zapytał cicho wpadając w krok tuż przy nim, obserwując poważną minę swojego przyjaciela.
– Nie – padła cicha odpowiedz. – To było cholernie trudne. Mieszało mi w głowie. Wypaczało spojrzenie na wiele spraw. Przez długi czas myślałem, że to jakieś wahania hormonalne. Że przejdzie z wiekiem. – Kyle westchnął i pchnął drzwi stołówki, rozglądając się za blond głową jego „chłopka”. Matt nadal jednak na niego patrzył w zamyśleniu. Kyle nie miał sił i czasu na zawiłe tłumaczenia, bo dojrzał właśnie smutną i zamyśloną twarz Bryana siedzącego samotnie w kącie. Spojrzał w oczy przyjaciela i z wzruszeniem ramion dodał tytułem wyjaśnienia. – Bryan zrobił to, czego ja nie miałem odwagi zrobić, aby się przekonać. Pocałował mnie. – Matt parsknął śmiechem na rozmarzony ton przyjaciela, a Kyle skierował ich do stolika Bryana. – Zamknij oczy przyjacielu, nie chce cię zgorszyć – mruknął przez ramię, a sekundę później był przyssany do pałającego czerwienią, ale niezmiernie szczęśliwego Bryana.
– Hej – mruknął w końcu Kyle, kiedy brak tlenu stał się istotnym problemem i zmuszony był oderwać usta od słodkich warg Bryana. Młodszy mężczyzna był zasapany, zaczerwieniony i jego szare oczy lśniły podejrzanie.
– Hej. – Bryan poczerwieniał jeszcze gwałtowniej, kiedy ponad jego ramieniem dostrzegł swojego brata, z kpiącym spojrzeniem wpatrującego się w całującą się parę, wysoko unosząc brew. Kyle usiadł tak blisko niego jak tylko się dało i Bryan obdarzył go szerokim uśmiecham.
Który znikł prawie natychmiast, kiedy uświadomił sobie cisze, jaka zapadła w kafeterii. Chyba wszyscy patrzyli na nich. Matt odwrócił się do sali i zaplótł ramiona na wielkiej piersi. Jego mina wyzywała jasno i wyraźnie do komentarza. Nikt się nie odważył, ale co po niektórzy mamrotali coś pod nosem.
– Nie przejmuj się. Jak chcesz to możemy iść zjeść gdzie indziej? – Choć to nie był dobry pomysł ustępować pola, to Kyle stawiał komfort Bryana na pierwszym miejscu. Chłopak jednak potrząsnął głową.
– Ja już na dziś skończyłem. Nasz ostatni wykładowca złamał nogę i nie ma dziś już więcej zajęć. Czekałem tylko na ciebie żeby ci powiedzieć. – „Żeby sprawdzić czy przyjdziesz” wisiało w powietrzu niewypowiedziane.
Kyle przyjrzał mu się uważniej i dopiero teraz dostrzegł, że oczy Bryana wydawały się lekko zaczerwienione. Jego smutna mina najwyraźniej miała jakieś konkretne przyczyny. Nie sądził jednak, aby to było odpowiednie miejsce na poważne rozmowy. Matt też musiał coś wyczuć, bo usiadł po drugiej stronie stolika i przyjrzał się Bryanowi uważnie.
– Ok, gadaj co się stało? Ktoś cię zaczepiał? – palnął prosto z mostu.
Jemu najwyraźniej nie przeszkadzało miejsce czy towarzystwo. Zresztą taki właśnie był Matt. Bezpośredni i do celu. Bryan lekko drgnął, ale wymustrował uśmiech i potrząsnął głową. Przez moment Kyle miał nadzieję, że Matt odpuści, niestety były to płonne nadzieje.
– Możesz sobie darować wykręty. Przecież widzę, że oczy masz czerwone jak biały królik.
– To nic takiego – Bryan westchnął zmęczony i niemal odruchowo położył głowę na ramieniu Kyle. Silne ramie natychmiast otoczyło go w pasie.
– Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko? – Matt upewnił się, mając nadzieję skłonić brata do mówienia. Chciał mu zapewnić wsparcie i udowodnić, że na serio się o niego troszczy. Nie podejrzewał nawet przez sekundę, że będzie mu łatwo po ujawnieniu się, ale życie w ukryciu też zabijało go na raty.
Najgorsze było to, że to nie była wina Bryana. A już na pewno nie tego, że był gejem. Wina była idiotów, którzy nie potrafili pilnować własnych spraw.
– Dzięki Matty, ale w tym wypadku nie ma, o czym rozmawiać. – Bryan uśmiechnął się do brata. – Choć doceniam troskę i wsparcie.
– Kochanie, na serio nie musisz już dłużej męczyć się ze wszystkim sam. – Kyle pogłaskał gładki i blady policzek swojego chłopaka. Zamiast jednak go to pocieszyć chyba tylko bardziej go zdenerwował, bo jego oczy się zaszkliły. – Hej…hej… ciii… – pocałował go lekko w skroń i przytulił.
– Przestańcie!!! – Różowe zjawisko stanęło przy ich stoliku wrzeszcząc i zaciskając pięści. Blond włosy związane w kitkę aż wirowały wokół jej ramion. Matt spojrzał na dziewczynę zaskoczony.
– Marta? – zapytał niepewnie zerkając na Bryana. Zachowanie najlepszej przyjaciółki jego brata było po prostu szokujące.
– Macie w tej chwili przestać! – krzyknęła, niemal chwytając Kyla za bluzę i szarpiąc. – To chore. Nie macie prawa zmuszać mnie do patrzenia na to!
– Marta… – jęk Bryana był ledwo słyszalny, ale dziewczyna i tak go zignorowała, wbijając w nich nienawistne spojrzenie.
– Jesteście zboczeńcami i wasze zachowanie jest obraźliwe. Nie będę tego tolerować!
– Marta myślałem, że przyjaźnisz się z moim bratem. Jak możesz mówić coś takiego? – Matt zapytał z niedowierzaniem. Wstał i z góry spoglądał na zasapaną, i czerwoną ze złości dziewczynę. Ta obrzuciła go zimnym spojrzeniem. Jej idealna twarz o idealnych rysach, pokryta idealnym makijażem, była brzydko wykrzywiona i czyniło ją to idealną wiedźmą.
– Nie wiedziałam, jaka była jego prawdziwa natura. Jakim wybrykiem natury jest!
– Przeginasz! – Tym razem to Kyle wstał.
– Ja przeginam? To nie ja obnoszę się ze swoją perwersją! – wrzasnęła. Bryan wstał na chwiejnych nogach, ale Kyle nie pozwolił mu podejść do wścieklej furii.
– Ty za to obnosisz się z własną głupotą – Matt parsknął. Rozejrzał się po raz kolejny po stołówce, która drugi raz tego dnia wpatrywała się w nich jak w cyrk na kółkach. Miał normalnie dość. Wskazał palcem na cheerliderkę siedzącą chłopakowi na kolanach. – Jeśli zabraniasz mojemu bratu okazywania uczuć swojemu chłopakowi, to powiedz tamtej lalce, że ma złazić z jej faceta.
Wspomniany chłopak zaprotestował pod nosem, obejmując talię dziewczyny mocniej i przyciągając gestem posiadacza. Dziewczyna nadąsała się uroczo na określenie „lalka”. Nie za bardzo jednak. W końcu Matt był przystojnym chłopakiem, jeśli była w jego oczach lalą to nie było się, czego szczególnie czepiać. Marta jednak nie dała się tak łatwo zbić z pantałyku.
– Oni są normalni. To co robią jest zgodne z naturą. Mężczyźni są dla kobiet, a kobiety dla mężczyzn. Tak jesteśmy stworzeni. To co robicie jest grzechem.
– Jasne i jeszcze pewnie sam Stwórca ci to powiedział osobiście. – Matt nie mógł sobie darować uszczypliwej odpowiedzi i Marta przez sekundę wyglądała jakby miała się na niego rzucić.
– Nie ma usprawiedliwienia dla was – warknęła w końcu i zwróciła się do bladego, i cichego Bryana. – To twoja wina i na dodatek jeszcze zaraziłeś Kyla, który był do tej pory normalnym człowiekiem.
– Ciebie chyba pogięło, kobieto – Kyle nie wytrzymał w końcu, przyciągnął Bryana do siebie i spojrzał na dziewczynę ostrzegawczo. – Możesz być idiotką, jeśli się koniecznie upierasz. Nie obchodzi mnie twoja głupota. Ale otrząśnij się. Jest dwudziesty pierwszy wiek. Ty chyba gdzieś na przełomie piętnastego utknęłaś, ale chyba nie wypada udawać, że się nie dostrzega zmian i ewolucji?
– Nie mów do mnie, nawet na mnie nie patrz – Marta wysyczała przez zęby do Kyla. – Takich jak wy powinno się separować. Oddzielać od normalnych ludzi, nie narażać dzieci na kontakt z wami. Nie pozwalać im, aby w ogóle wiedziały o waszym istnieniu, abyście nie spaczali im umysłów, wmawiając im, że to co robicie jest normalne!
– Oczywiście, bo jeszcze wszyscy faceci zaczęliby sobie dobrze robić nawzajem i zrezygnowali z takich durnych, pustogłowych debilek jak ty! – Matt naskoczył na nią wściekły, jego opanowanie wisiało na ostatnim włosku. – Uuuu, jeszcze by się okazało, że brakło faceta dla ciebie i musiałbyś zostać lesbijką. Katastrofa.
– Matt… – Bryan podszedł do brata i położył mu dłoń na ramieniu w geście uspokojenia. Ze smutną twarzą spojrzał na swoją wieloletnią przyjaciółkę.
– Marta wiesz, że zawsze mogłaś na mnie liczyć, wiesz, że nigdy nie zawiodłem twojego zaufania. Dlaczego nie możesz mnie zaakceptować takiego, jakim jestem? Przecież się nie zmieniłem. – Spojrzał jej w oczy, ale znalazł tam tylko zapiekłą nienawiść. Wyciągnął do niej dłoń, ta jednak odskoczyła jak oparzona.
– Nie dotykaj mnie! Jesteś obrzydliwy…
– A ty, to za to, takim ideałem jesteś, że aż szkoda gadać. Zwłaszcza z tym swoim Zespołem Napięcia Przedmiesiączkowego. – Matt odepchnął ją z dala od Bryana i skinął na Kyla żeby wyszli ze stołówki. Koniec przedstawienia. – Ktoś ma coś do dodania? Bo wychodzimy, a nie wiem czy będziemy w nastroju na następne przedstawienie. Nie? – powiódł lodowatym i ostrzegawczym spojrzeniem po ludziach, ale nikt nawet nie pisnął. Marta się wściekła.
– Nie macie nic do powiedzenia? Za plecami to tacy mądrzy jesteście, a teraz milczycie? Jak wam nie wstyd?! – wrzasnęła na cały regulator. Cichy szmer przetoczył się po Sali, ale wszyscy nagle byli zafascynowani jedzeniem na ich tacach. – Wy obłudnicy! Jesteście tacy jak oni, a nawet gorsi. Bo powinniście coś z tym zrobić, a nie godzić się biernie na te ohydne…
– Oh, zamknij się Marta. To nie jest żadna tajemnica, że od lat napalałaś się na Kyla i latałaś do domu Bryana, aby się do niego mizdrzyć! Wielka przyjaciółka…phi! – Jakaś dziewczyna w końcu nie wytrzymała i zgasiła Martę raz, a skutecznie.
Ta pobladła, po czym znów się zaczerwieniła i wybiegła z kafeterii nie oglądając się za siebie.


2

– Usiądź – Kyle zakomenderował i posadził Bryana na ławeczce w parku. Sam usiadł okrakiem na siedzeniu przy nim, zwracając się twarzą w jego stronę.
Pogoda była piękna i słońce prześwitywało przez korony drzew, rozgrzewając przemarzniętego Bryana. Na ile to było fizyczne zimno, a na ile jego umysł był zmrożony przez całą tę sytuację w szkole, Bryan nie potrafił zdeterminować i chyba nawet nie chciał wiedzieć. Miał tylko wrażenie, że jest skostniały od środka. Kyle wręczył mu kubek z gorącą kawą, który po drodze kupili i spojrzał na niego uważnie.
– To kłótnia z Marta tak się zdenerwowała? – zapytał w końcu delikatnie.
– Tak. Cieszyłem się jak głupi. Nie pomyślałem, że kiedy podzielę się z nią radosną nowiną, ją szlak trafi na miejscu. – Bryan westchnął obejmując kubek obiema dłońmi, niemal się do niego przytulając. A wolałby do wielkiego ciała siedzącego naprzeciwko niego mężczyzny. Szybkim spojrzeniem obrzucił park i równie szybko odrzucił ten pomysł. Była pora lunchu. Wszędzie kręciło się mnóstwo ludzi. Siedzieli, jedli, rozmawiali przez telefony. Nie byłby w stanie przeżyć kolejnej takiej awantury jak z przed paru minut.
– Nie możesz się tym przejmować. Przecież wiesz, że ona nie ma racji. – Kyle zauważył stanowczo nie pozostawiając za bardzo pola do dyskusji.
– Myślisz, że nie chcę? Że nie wolałbym to po prostu olać? Mieć w nosie? – Bryan parsknął ironicznie. Jego głowa zaczynała pulsować rytmicznie. – Najbardziej nienawidzę się właśnie za to, że tak się przejmuję. Powinno mi wisieć, co ludzie mówią. Przecież jestem dość inteligentny, aby wiedzieć, że nie była moją prawdziwą przyjaciółką, jeśli tak mnie potraktowała, ale…
– Ale po mimo tej świadomości, to nie boli ani trochę mniej…
Kyle wstał i usiadł za Bryanem ciągnąc go na swoją pierś. Po chwilowym wahaniu chłopak zrelaksował się i opadł plecami na szeroki tors Kyla. Nie zachwianie wierząc, że go utrzyma. Ludzie w parku mogą się odwalić już teraz, bo nie zamierzał rezygnować z komfortu, który był mu dobrowolnie ofiarowany.
– Jak się znieczulić? – spytał cicho.
– Bryan, nie wiem czy powinieneś. Może to nie o ciebie chodzi, to nie z tobą jest problem, tylko z nimi? Jesteś normalnym, wrażliwym człowiekiem. Chcesz stać się gruboskórny i oziębły tak jak oni?
– Nie.
– Musisz zrozumieć, że w większości przypadków ludzi to nawet nie zainteresuje, co robisz i z kim. W tym roku kończysz tę szkolę. Od nowego będziesz po drugiej stronie kampusu o ile nie wyjedziesz gdzieś hen żeby się dalej uczyć.
– Zwariowałeś? Mowy nie ma, że bym cię z oka spuścił. – Bryan zawołał z uśmiechem. Odwracając głowę tak żeby spojrzeć w niebieskie oczy Kyla. Szeroki uśmiech na twarzy mężczyzny przyśpieszył jego tętno.
– To było to, co chciałem usłyszeć. – Kyle mrugnął do niego i lekko pocałował.
– A co byś powiedział, jeśli wyjeżdżałbym na drugi koniec Stanu? – Bryan zapytał przekornie.
– Tęskniłbym.
– Oh! – Bryan poderwał się, ale silne ręce złapały go w pasie i przyciągnęły z impetem z powrotem. Po zapierającym dech w piersi pocałunku, przez który Bryan całkiem zapomniał, czemu oburzył się na Kyla, wszystko wróciło do równowagi w jego świecie.
– To dziwne – Bryan mruknął z twarzą wtuloną w kark Kyla.
– Co takiego?
Kyle cały czas masował lekko, szczupłe plecy swojego chłopaka. W duszy jednak zżymał się, na myśl, jak jeszcze wiele różnych takich sytuacji będą musieli przeżyć?
– Zaledwie parę dni temu byłem sam, w depresji, przerażony. A teraz mam ciebie i wszystko nabiera innej perspektywy. To, co przedtem wydawało mi się straszne, koszmarne nagle już nie wydaje mi się niczym więcej niż po prostu uciążliwym momentem w moim życiu. Przy tobie wszystko jest takie łatwe, takie proste… – Z niepokojem spojrzał w ukochane oczy. – Czy to czyni mnie mięczakiem? – zapytał z obawą.
Kyle roześmiał się i Bryan poczuł jak jego twarz pała czerwienią. Miał zamiar znów się zerwać, ale Kyle przytrzymał go próbując znów pocałować. Tym razem nie poszło mu to tak prosto. Bryan odwrócił głowę.
– Hej, głuptasie. Nie złość się. Ale rozśmiesza mnie, co niektórzy ludzie postrzegają, jako męskość. – Odwrócił na siłę zarumienioną twarz Bryana do siebie i obsypał całą pocałunkami. Kiedy Bryan trochę się zrelaksował spojrzał mu w oczy poważnie. – Obawiam się, że i ty uległeś stereotypowemu, i błędnemu wyobrażeniu o męskości. Myślisz, że jak facet jest wielki, ponury i wiecznie w złym humorze to zaraz macho? A może ten małomówny, cichy typ jest bardziej męski? No z całą pewnością o męskości nie świadczy głośne i uporczywe powtarzanie tego każdemu, kto chce słuchać, plus tym, co nie chcą, ale wyboru nie mają. Dla mnie, jeśli ktoś jest niewrażliwy czy oziębły, to po prostu taki jest i nie kojarzy mi się to z żadną formą męskość. Raczej z brakiem kręgosłupa.
– Wiem, ale…
– Ale co? Nie wyobrażasz sobie, jakiej odwagi i wielkiej inteligencji potrzeba, aby móc, chcieć i potrafić zaufać drugiej osobie, aby obdarzyć ją własnym wsparciem. Jeszcze większej wymaga przyjęcie tego wsparcia dla siebie. Po co ludzie się łączyliby w pary? Po co powstawałyby związki, czy choćby przyjaźnie, jeśli mielibyśmy całe życie borykać się z problemami sami? Jesteśmy tak różnorodni, aby móc się uzupełniać i zapewniać sobie nawzajem to, czego potrzebujemy.
– Ale co ja mam do zaoferowania tobie? – Bryan zapytał uważnie obserwując twarz, która znajdowała się zaledwie milimetry od niego.
– Siebie. To mi wystarczy. Twoją miłość, chęć bycia przy mnie, dla mnie, ze mną. Troskę. Towarzystwo. Ciepłe ramiona i oczywiście namiętne ciało – wyszczerzył zęby. Koniec poważnych rozmów. Bryan zapłonił się uroczo.
– Nie mogę się z tobą sprzeczać, kiedy tak się wymądrzasz – zażartował w końcu szturchając Kyla w twardy jak deska brzuch łokciem. – A po za tym skąd ty taki mądrala się zrobiłeś, hmm?
Kyle spojrzał na niego ze zdziwieniem mrugając lekko oczyma, w końcu wybuchnął śmiechem. Wstał i pociągnął Bryana na nogi. Kiedy ten się podniósł postukał go lekko w czoło.
– Nie wiem czy jestem mądry, zwyczajnie… myślę… – Bryan popatrzył na niego z powątpiewaniem, starając się stłumić uśmiech. – Nie patrz tak. Zdarza mi się – oburzył się Kyle, dając klapsa Bryanowi i zabierając ich plecaki z ławeczki.
– A ja przez cały czas byłem przekonany, że to były ciasteczka z wróżbą…– mruknął Bryan przesadnie rozcierając pośladek. Kyle objął go za szyję i przyciągnął do swojej piersi dość drastycznie.
– Ciiii…. Bo się wyda – mruknął mu do ucha. Po czym wessał do środka gorących ust miękki płatek i Bryan cieszył się jak jeszcze nigdy w życiu, że ma silnego faceta, bo jego kolana zwyczajnie się ugięły.
 

***

– Dobra zaczynaj. – Kyle rzucił się na trawę tuż przy boku leżącego Matta i spojrzał wyczekująco na przyjaciela. Jak co sobotę, poświęcili dwie godziny na trening i przez cały ten czas Kyle praktycznie czuł na kilometr, pytania kłębiące się w głowie jego przyjaciela. Nawet mu się szczególnie nie dziwił. Na jego miejscu już dawno by mu wisiał u gardła. Z całych sił jednak starał się wyrzucić z głowy obraz Matta, umawiającego się z jego własnym bratem. Brr…
– Czy na mnie też się kiedyś napalałeś?
Kyle spojrzał niedowierzająco na swojego przyjaciela od blisko dziesięciu lat i zamarł. Matt miał śmiertelnie poważną minę. Spodziewał się ze stu pytań, na to jednak by nie wpadł.
– Nie do końca jestem pewien czy rozumiem pytanie – powiedział w końcu ostrożnie. Matt uniósł brwi kpiąco.
– Sam powiedziałeś, że automatycznie każdą osobę, którą poznawałeś klasyfikowałeś, jako atrakcyjną lub nie. Rozumiem, więc że i ja w pewnym momencie podlegałem takiej ocenie?
– Eee… właściwie nie do końca.
– Nie?
– Nie. Kiedy zaczęliśmy chodzić do szkoły razem, po tym jak moja rodzina się tutaj wprowadziła, byłem za młody, aby się zastanawiać nad własną orientacją. Poznałem ciebie i automatycznie zakwalifikowałem jako; fajny, niegroźny.
– O!? – Matt zdawał się lekko zaskoczony jakby nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Przyjrzał mu się jednak ponownie i zamyślił na chwilę. Po kilku minutach milczenia, Kyle był na sto procent, że nadal jest na haczyku. – Powiedziałeś „nie do końca”, kiedy zgodnie z tym, co powiedziałeś wynika na to, że zwyczajne „nie” załatwiałoby sprawę.
Kyle jęknął w duszy. Nigdy nie kłamał przyjacielowi, nie miał zamiaru zacząć teraz. Z tym, że ten temat zwyczajnie wolałby sobie darować. Ocierał się gdzieś o jego barierę, granicę, za którą nie czuł się komfortowo. Którą zaczynał postrzegać, jako jego prywatność. Westchnął jednak i spojrzał poważnie w jego oczy.
– Jako nastolatek zastanawiałem się nad różnymi opcjami. Ty byłeś jedną z takich opcji – powiedział ze wzruszeniem ramion. Zanim jednak tamten zdołał cokolwiek powiedzieć, Kyle dodał szybko. – Nie czułem do ciebie pociągu… pomieszało mi to w głowie szczerze mówiąc. Chyba między innymi, dlatego tak długo mi zajęło pojęcie, że jestem zainteresowany i mężczyznami, i kobietami.
– Mhm…
– Czemu akurat o to zapytałeś? – Kyle nie mógł wytrzymać, musiał wiedzieć. Matt wzruszył ramionami obojętnie, ale Kyle zbyt dobrze go znał, aby nie wiedzieć, że udawał. – Chyba nie zadręczałeś się myślą, jakie to niecenzuralne fantazje na twój temat mogę mieć w głowie, hm? – zapytał z uśmiechem, starając się trochę rozładować napięcie. Matt podniósł się na siedząco i sprzedał mu boksa w ramię.
– Nie idioto. Po prostu chciałem wiedzieć czy… – zaciął się i spojrzał przed siebie niepewnie. Kyla olśniło.
– Czy uważam się za atrakcyjnego? – Zdusił śmiech, ale zaledwie, nie chciał sprawić przyjacielowi przykrości. Matt łypnął na niego złym okiem, ale nie zaprotestował. – A czy ja wydaję ci się atrakcyjny, czy może raczej przystojny? – zapytał przekornie odwracając role i przyciskając przyjaciela.
– Nie! – Matt zaprotestował automatycznie. Po czym poczerwieniał pod bacznym, ale kpiącym spojrzeniem Kyla. – To znaczy… nie żebyś był jakąś paskudą… ale…
– Taak? – zapytał zachęcająco, bawiąc się coraz lepiej.
– No ok, przyznaję zwracam uwagę na męski wygląd. Zastanawiam się jak postrzegają mnie inni mężczyźni… ale to nic nie znaczy! – Mimo stanowczego stwierdzenia, na Kyla patrzył z nadzieją jakby tamten miał upewnić go w tym przekonaniu. Kyle jęknął w duszy. Cholera
– Nie widzę gdzie leży problem? – Matt sam musi dojść do właściwych wniosków. W jego otoczeniu teraz był on i Bryan otwarcie mówiący, i okazujący sobie uczucia, nie było więc nic dziwnego w tym, że Matt zastanawiał się nad sobą. Sam musiał jednak określić, jaki jest jego stosunek do związku z innym facetem.
– Ja też nie – westchnął mężczyzna i znów położył się na trawę uporczywie wpatrując w niebo. – To chyba mnie właśnie martwi. Nie powinienem być zdecydowanie nastawiony na nie?
– Kto tak powiedział? Jakiś odgórny nakaz? Imperatyw? – Kyle zapytał kładąc się ponownie przy jego boku.
– Powiesz mi…? – zapytał Matt, zamiast odpowiedzieć.
– Co?
– Jak to jest?
– Ale co chcesz wiedzieć konkretnie? – Kyle spoglądał na przyjaciela, ten jednak nadal unikał patrzenia na niego. Na dodatek milczał jak zaklęty. – Nie wiem czy to da się wytłumaczyć Matt. Coś, co wydaje ci się naturalne i zwyczajne, jest trudne do określenia, w sposób taki żeby ktoś inny potrafił dostrzec różnicę. Podobają mi się mężczyźni i kobiety. Czerpię z obu światów. Dziwię się, że inni tego nie robią. Stosują jakieś kryteria, jakieś limity. Ja się na nie, nie godzę. Nie chcę ich.  
Matt nadal milczał. Jego ciało było napięte i widać było jak mała żyłka pulsuje na jego skroni. Kyle domyślał się, co Matt chciał usłyszeć, ale przecież nie może go oszukiwać. Nie może mu powiedzieć, że preferencja seksualna to wielki neon w głowie mówiący „mężczyźni” – „kobiety”. Czasem, tak jak u niego, nie ma po prostu żadnej barierki oddzielającej jednych od drugich.
– Nie wiem czy chcesz wiedzieć to, jak to jest być z facetem, czy jak ja się czuję, czy co myślę?
– A jak się czujesz?
Kyle roześmiał się i podłożył ręce pod głowę, wdychając ciepły zapach trawy i potu z ich parujących ciał.
– Wiesz, co jest najśmieszniejsze? Że nie czuję się inaczej niż zwykle. Po prostu szczęśliwszy i spokojniejszy. Nie wiem jednak czy to się liczy? Zawsze byłem taki, jaki jestem teraz. Uświadomienie sobie swojego pociągu do Bryana nie zmieniło we mnie nic. Może ja nie wiem, jak czują się inni faceci, ci wiesz, tak zwani ‘normalni’.
– A jak to jest być z facetem? – Matt wyszczerzył zęby w uśmiechu, leniwie bawiąc się trawką. Całe napięcie wydawało się go opuścić jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Kyle uderzył go w ramię.
– Za kogo mnie masz? „Nie całuję, a potem opowiadam” – udał oburzenie.
– Ha ha, czyli po prostu nie wiesz! – Matt roześmiał się. – Mój brat trzyma cię na krótkiej smyczy.
 – Bredzisz. To nie twój interes. – Kyle stłumił uśmiech z naganą patrząc na przyjaciela. Jego nastrój wrócił do normy i znów był wkurzającym sobą.
– A co myślisz? – Matt załapał go z opuszczoną gardą tym pytaniem. Tym bardziej, że zabrzmiało śmiertelnie poważnie.
– Że się zakochuję w twoim bracie – wyznał szczerze, spoglądając poważnie na niego.
Głośny śmiech poderwał ich obu. Czy raczej prawie. Bo na Kylu wylądował z impetem obcałowujący go po całej twarzy Bryan. Kyle bez problemu poznał jego zapach. Z miejsca też odpowiedział na pocałunek, przytulając z całej siły. Ich ciała wpasowały się w siebie jak klocki układanki. Parę sekund zabrało im, żeby na dobre odpłynąć, w pieszczocie ich języków i ust.
Zniecierpliwiony Matt zepchnął w końcu Bryana na bok ze śmiechem, mimo protestów Kyla.
– Hej, mamy trening – zawołał oburzony.
– Nie, nie macie, już od pół godziny. – Bryan wytknął język na brata, z czego skorzystał Kyle i znów spróbował się do niego przyssać. Matt chwycił go za głowę i odepchnął w ostatnim momencie.
– Podsłuchiwałeś?
– Nie.
– Bryan – zawołał Matt ostrzegawczo, przyglądając się bratu.
– Nie podsłuchiwałem. Nie moja wina, że tak głośno gadałeś. – Bryan wzruszył ramionami spoglądając na brata z lekkim uśmieszkiem. Nagle jednak coś mu się przypomniało i znów przypił się do ust Kyla na krótki, lecz energetyczny moment. Efekt którego, był dobrze widoczny w sportowych spodenkach Kyla, dla każdego kto tylko spojrzał w ich kierunku z kilku jardów. – Ja też jestem w tobie zakochany… – wyznał Bryan patrząc w oczy mężczyzny poważnie i zdecydowanie.
Wielki i szczęśliwy uśmiech wypłynął na twarzy Kyla. Objął go z całych sił i przytulił niemal miażdżąc w objęciach. Matt jęknął z rozpaczą. Usiadł i potrząsając głową spojrzał na zakochaną parę.
– Aż mnie zęby bolą od tego lukru. – Wstał i otrzepał spodenki przeciągając się lekko. Uważnym spojrzeniem zlustrował okolice. – Na–ra chłopcy!
Zawołał i tyle go widzieli. Kyle zakończył kolejny namiętny pocałunek i spojrzał za biegnącym przyjacielem. Jego brwi się zmarszczyły.
– Co on robi? – Bryan z zaskoczeniem patrzył jak Matt podbiegł do biegającej po parku wysokiej blondynki i po paru wymienionych słowach przyłącza się do niej.
– Obawiam się, że próbuje udowodnić sobie, że nie jest gejem – mruknął Kyle na chwilę zamykając oczy. Bryan gapił się na niego niedowierzająco.
– Może jest Bi–ciekawy? – Zaproponował po chwili milczenia.
– Może, ale ktoś będzie cierpiał, jeśli on ma zamiar eksperymentować, zamiast być ze sobą szczerym. – Kyle podniósł się i podał dłoń Bryanowi żeby pomóc mu wstać.
– Matt nigdy by nikogo nie skrzywdził – stwierdzając stanowczo Bryan, przytulił się do gorącego ciała swojego partnera.
– On może nie zdawać sobie z tego sprawy, kochanie.
Za rękę ruszyli z parku, mijając gapiących się na nich ludzi, bez zwracania na nich najmniejszej uwagi. Bryan ponownie obejrzał się za bratem. Nie było po nich jednak śladu.
– Przestań się o niego martwić. Matt jest dorosły. Da sobie radę.
– Nie o Matta się martwię – Bryan spojrzał na Kyla poważnie. – Martwię się o biedaka, na którym będzie ‘eksperymentował’. Mam nadzieję, że tamten nie zakocha się w nim. Wiem jak to jest pokochać kogoś i nie móc go mieć.
– Oh, kochanie. – Kyle przytulił go lekko, zanim wsadził do swojego auta. – Będzie dobrze. Porozmawiam z nim, ok?
– Tak! – Bryan ujął twarz Kyla w dłonie i pocałował mocno, i namiętnie.
Kolana starszego mężczyzny drżały, kiedy wsiadał do auta.
Uszczęśliwianie jego chłopaka było po prostu… cudowne…



3

           Bryan był tak szczęśliwy, tak uradowany i tak zakochany, że aż się bał.
Bał się, że coś się stanie. Że jego szczęście pryśnie jak mydlana bańka. Ile by razy Kyle nie całował go, nie pieścił i nie przytulał, Bryan nadal podświadomie czekał na moment, w którym się obudzi. Jego rodzina zaczynała dostawać do głowy. Bo z stanu euforycznego popadał w nostalgię. Sam nie potrafił z sobą wytrzymać.
Godzinami na tysiące sposobów powtarzał sobie, że nic się nie stanie. Kyle i Matt na to nie pozwolą. I że to w porządku liczyć na ich wsparcie i opiekę. Gdyby to on był wielkim postawnym facetem jak Kyle, albo jak jego ojciec czy Matt, też by się o nich troszczył. Przecież na swój sposób troszczy się o nich wszystkich. Zawsze pomaga na tyle na ile może.
Z jękiem położył głowę na swoim biurku, najpierw kilka razy stukając o nie czołem. Jutro miał być Prom Ball. I choć wszystko się od tego zaczęło to tak naprawdę nie miał ochoty iść. Będzie się czuł skrepowany nawet przy Kylu. Ludzie będą ich wytykać palcami. Marta z pewnością ich zaczepi. Tom to na bank. I na dodatek smoking. Brrr… będzie wyglądał jak pingwin. Na dodatek Kyle wręcz jest podekscytowany. Cholera wie, czym.
Zresztą ekscytuje się każdą ich randką. Kino, spacer, czy hamburgery w McDonaldzie. Zachowuje się jakby to był za każdym razem pierwszy raz.
I jak on ma ocalić, choć odrobinkę rozsądku przy tym facecie? Przecież chyba już bardziej zakochać się w nim nie może. Jego serce za każdym razem chce wyskoczyć z jego piersi na jego widok. Dłonie mu drżą i kolana miękką. Czuje jak żołądek podchodzi mu do gardła i ma to takie lekko mdląco–duszące uczucie.
Wysoki, barczysty i wysportowany. Cudem jest jak Bryan nie dostaje przy nim ślinotoku. Na pierwszej randce siedział jak idiota i wlepiał w niego oczy jak dureń.
Z jękiem, Bryan poderwał się z krzesełka i spojrzał w lustro, jeszcze dziś wychodziły mu rumieńce, na wspomnienie, jakiego kretyna z siebie zrobił. 
Przy Kylu zwyczajnie zachowuje się jak zakochany małolat, którego hormony zabijają ustawicznym wzwodem, w najmniej sprzyjających okolicznościach i sytuacjach. Ale w końcu miał osiemnaście lat. To jakby postawić przed głodującym bufet i wymagać, aby zachował właściwe maniery przy jedzeniu.
Z kolejnym jękiem poprawił wzwód, który mu nieodmiennie towarzyszył na samą myśl o Kylu.
Bal miał jedną zaletę. Po balu mógł oddać się temu, czemu oddają się wszyscy inni jego uczestnicy. Dzikiemu, gorącemu seksowi… z Kylem…
Klnąc pod nosem dość fantazyjnie, Bryan zrzucił ubranie na środku pokoju i nago, zabierając ze sobą tylko wizerunek ukochanego poszedł pod prysznic. Wcale nie miał zamiaru go brać zimnego.
Ciepłe strugi spływające po jego ciele pomagały mu udawać, że to wielkie lekko szorstkie dłonie Kyle pieszczą go od góry do dołu. Jego własne dużo mniejsze były substytutem języka Kyla. Wolno sunącego po jego szyi i wzdłuż obojczyka. To zawsze sprawiało że gęsia skórka obsypywała jego nadwrażliwą skórę. Jego małe różowe sutki zawsze boleśnie się napinały w oczekiwaniu na swoją kolej pieszczot. Kyle je bardzo lubił. Nieraz drażnił Bryana wsuwając mu dłoń pod koszulkę i dręcząc niewielkie supełki doprowadzał go do szaleństwa. Nieraz zagryzał usta do krwi, aby stłumić jęki. Tym razem umknęły mimo wszystko. Wspomnienie gorących wilgotnych ust na swoim sutku, wzburzyło jego i tak już gęstą krew.
Tak bardzo pragnął swojego mężczyzny, że jego członek pulsował w rytm uderzeń jego serca. Zmuszony był zacisnąć dłoń na własnym ciele, bo dłużej nie potrafił znieść tej tortury. Kyle powinien tu być z nim. Całować go, pieścić. Przytulać i uczynić swoim własnym na zawsze. Wziąć w posiadanie, bo przecież Bryan należał do niego.
Szybkim ruchem rozprowadził trochę żelu pod prysznic na swojej przekrwionej erekcji. Wolnym posuwistym ruchem potarł czubek kciukiem i aż syknął przez zęby. Przyjemność wstrząsnęła jego ciałem. Pod boleśnie zaciśniętymi powiekami Bryana maleńkie plamki pływały, bo światło łazienkowej lampy wydawało się dla niego zbyt raziste. Nawet jego oczy zdawały się nadwrażliwe. Szum wody drażnił jego uszy, szaleńczo bijące mu w uszach tętno nie zagłuszało go. A może to jego krew szumiała na wspomnienie jak dłoń Kyle wślizgnęła się w nogawkę jego spodenek i jak praktycznie uwiódł go w własnym aucie, doprowadzając do orgazmu kilkoma pieszczotami długich palcy. Teraz też jądra Bryana niemal skurczyły się boleśnie w dotkliwiej potrzebie ulgi. Płomień lizał jego uda i brzuch. Mięśnie miał zaciśnięte do bólu. Delikatnie podrażnił czuły punkt pod główką i jego kolana lekko się ugięły. Bryan wsparł czoło o chłodne kafelki wciągając drżący oddech.
Kyle, tak cię kocham, tak cię pragnę… weź mnie
Nie mógł sobie odmówić przyjemności, nie potrafił się powstrzymać nawet gdyby chciał… a nie chciał. Chwycił w jedną dłoń swoje jądra, a w drugą członek i narzucił sobie tempo, od którego w jego głowie wirowało, a jęki zlewały się jeden długi pomruk. Pieszczota była pewna i intensywna. Lekkie potarcie kciukiem na samym czubeczku i dygotał. Mocne ściśnięcie u nasady i jego krew zmieniała się w lawę. Pragnął… chciał… potrzebował… był sfrustrowany… rozpalony… drżał, ale od płomieni ogarniających jego ciało, a nie od zimna.
Zbyt dobrze znał swoje ciało i orgazm przyszedł za szybko. Pozbawił go tchu i czucia w całym ciele. Rozsypał się, miał wrażenie, że spływał wraz z wodą. Oddałby wszystko, aby Kyle właśnie teraz tulił go do swojej wielkiej, gorącej piersi. Aby podtrzymał go, kiedy jego głowa pulsowała w rytm dreszczy przenikających jego członek. Zamraczając go, osłabiając, usuwając grunt z pod nóg.
Wolno zjechał po zimnej ścianie.
Jutro będzie na Kylu, w Kylu czy z Kylem, ale będzie to wliczało twardą powierzchnię płaską. Kilka razy…
 

***

– E! Princess! Książę przyjechał! – Matt wydarł się z holu, zamiast iść do pokoju Bryana żeby go zawołać jak poprosiła go matka. Ojciec dał mu prztyczka w ucho, ale sam nadal czaił się we wejściu do salonu. Bryan zaszył się godzinę wcześniej w swoim pokoju ze smokingiem, który odebrała dla niego mama i nie wychylił stamtąd nosa od tamtej pory. Wszystkich zżerała ciekawość.
– Wejdź Kyle, kochanie. – Mama Bryana zaprosiła nadal stojącego w drzwiach mężczyznę. – Zignoruj tych neandertalczyków. Oh, Kyle! – Klasnęła w dłonie zachwycona na widok niezmiernie przystojnie wyglądającego w smokingu Kyla. – Wspaniale wyglądasz! – wykrzyknęła entuzjastycznie i poleciała po aparat.
– Dziękuję! – Kyle zawołał za nią z śmiechem.
– Taa, super wyglądasz – mruknął Matt szczerząc zęby jak kretyn do przyjaciela. – Jak pingwin.
– Po prostu mu zazdrościsz – padło ciche od drzwi i wszyscy jak jeden się odwrócili.
Bryan wyglądał jak mniejsza, szczuplejsza wersja Kyla. Idealny i przystojny. Nawet jego niesforna wiecznie opadająca grzywka była schludnie zaczesana do tyłu. Stał prosto i dumnie. Mały podbródek miał zadarty do góry. Wyzywał ich, aby powiedzieli coś głupiego.
Kyle siłą woli, którą nie wiedział, że posiada, stłumił nieodpartą potrzebę, aby drapnąć ślicznego chłopaka i rozpakować z tego pięknego, lecz jego zdaniem zbędnego opakowania. Dobrze, że męska część jego rodziny wlepiała w nich oczy, bo pewnie już obaj byliby na podłodze w dość posuniętym stanie rozbioru.
– Oh, Bryan! – W oczach jego mamy zakręciły się łzy. Byli tak do siebie podobni, że aż Kyla to przerażało. – Cudownie wyglądasz, kochanie. Jesteś taki przystojny!
– Mamo… – Bryan zaprotestował słabo, kiedy niewielka kobietka zaczęła ściskać go, co sił w ramionach.  Cierpliwie przeczekał kilka pierwszych cmoknięć, ale kiedy stało się oczywiste, że jego mama nie puści go szybko, Bryan spojrzał z rozpaczą na ojca, błagając go o ratunek. Mężczyzna stłumił uśmieszek, ale ruszył do nich i odlepił ją z niejakim trudem. Sam objął Bryana jednym ramieniem i poklepał po plecach przyjaźnie.
– Kochanie puść chłopaka, bo się dławi. A po za tym spóźnią się.
– Przepraszam – otarła ukradkiem łzę i pocałowała obu Bryana i Kyla, który podszedł żeby go lekko przytulić na przywitanie. Z kieszeni wyciągnął niewielki pakunek i oczy matki, i syna z okrąglały.
– Co to?
– Kwiat do butonierki. Przecież wypada swojej randce kupić podarek, prawda? – Kyle mrugnął do zachwyconej kobiety. Bryan tylko mrugał urzeczony. Szeroki uśmiech wypłynął na jego usta, kiedy Kyle wpiął kwiat w klapę wprawnie.
– Poczekaj aż ty dostaniesz swój…’upominek’.
– Czemu to zabrzmiało jak ‘sex’? – Matt palnął bez zastanowienia i twarze wszystkich zwróciły się na niego zaskoczone.
Dobrze, bo przegapili krwistego rumieńca, który zalał twarz Bryana. Siłą woli życzył sobie opanować się. Przecież nikt nie może wiedzieć, co zrobił, tylko patrząc na niego…, prawda?
– Głodnemu chleb na myśli! – Matka pogroziła palcem starszemu synowi, ale mała iskra nie opuszczała jej oczu.
– A ja udam, że tego nie słyszałem – ojciec zarzekł się, życzył im udanej zabawy, obiecał mieć włączoną komórkę ‘w razie czego’ i znikł w salonie.
– Co? – Matt udał oburzenie. – To oni gadają o seksie, a to ja dostałem burę.
– Wychodzimy – Kyle zdusił głupawy uśmieszek i nie pozwolił się podpuścić przyjacielowi.
– Nie! – Matka Bryana wrzasnęła bliska paniki. – Zdjęcie – dodała tonem wyjaśnienia, jakby gdyby nigdy nic, kiedy wszyscy niemal podskoczyli na jej krzyk.
– Mamo – Bryan jęknął zażenowany, ale bez oporu pozwolił się objąć Kylowi, kiedy pozowali do zdjęcia.
Pięć zdjęć później, Matt musiał odebrać matce aparat i zdecydowanie wziąć za łokieć ciągnąc do kuchni, żeby zrobiła mu kolację.
Inaczej chyba by nie wyszli.


***

           Bryan wszedł na pstro udekorowaną salę i czuł jak wszystkie spojrzenia skierowały się na nich. Wirujące światła i kule zmiękczyły jednak sylwetki i postacie, jak mrowie sunące przez drzwi. Strojne sukienki, wymyślne fryzury. Przepłacone smokingi i ekstrawaganckie makijaże. Teraz w tym stłumionym świetle, w tym niekończącym się tłoku, nie były nawet widoczne. Podniecenie, ekscytacja i gwar rozmów unosiły się w powietrzu jak wielkie girlandy z światełek i balonów.
Zamiast strachu i zażenowania, jak na początku Bryan się obawiał, poczuł jedynie dumę. Miał Kyla którego kochał, u swojego boku. Pięknego, dobrego człowieka, który odwzajemniał jego uczucia i bez którego nie potrafił sobie wyobrazić życia. Nie obchodziły go te rozmazane twarze. Właśnie dziś kończył się jeden rozdział jego życia. Przed nim niezliczona ilość nowych. Przerażających, ale i ekscytujących.
Mieć kogo kochać, być kochanym czyni różnicę w tym jak spoglądamy na niepewną przyszłość. Czy mu się powiedzie, czy nie…
Z całą cholerną pewnością będzie się starał…
– Hej – Kyle szepnął do jego ucha. – Cieszy mnie ten uśmiech.
Bryan po raz któryś uświadomił sobie, że Kyle musi go obserwować bez przerwy. Zawsze dostrzega jego zmiany nastroju, zawsze jest, kiedy Bryan go potrzebuje. Troskliwy i uważny, nigdy nie zapomina o jego obecności, nie skupia się na niczym innym w jego obecności tak, aby wykluczyć go, bez względu na to w obecności ilu ludzi się znajdują i gdzie.
Obdarzył swojego mężczyznę szerokim uśmiechem. Kyle był idealnym przykładem mężczyzny, od jakiego powinien się uczyć, aby jednym zostać samemu.
– Co powiesz na ciepły, bezsmakowy poncz? Myślisz, że jest szansa, że komuś już się udało przemycić do niego alkohol? – Bryan pociągnął ich w stronę bufetów. Kilka nauczycielek służących za przyzwoitki powitały ich powściągliwym uśmiechem, ale i wszystkich innych też. Kto chciałby z entuzjazmem pilnować bandy niewyżytych, napalonych małolatów? O niczym innym niemyślących jak tylko jak je przechytrzyć?
Mijane dziewczyny chichotały, a chłopacy się odsuwali. Bryan jednak parł do przodu. Nalał Kylowi szklaneczkę, a potem sobie. Świat na około nich równie dobrze mógłby nie istnieć. Nawet, jeśli jego serce lekko drgnęło na widok tego jak się od nich odsuwano, to nie miało znaczenia. Głupie serce. Kyle również nie odrywał oczu od jego. Mały psotny uśmieszek pałętał się po jego ponętnych ustach i Bryan musiał bardzo się starać, aby nie rzucić się na niego. Wziął małego łyczka ze szklaneczki i aż się skrzywił.
– Nie. Żadnego alkoholu. W tym roku chyba pomysły im się wyczerpały – stwierdził ironicznie.
– Nie mów hop! Noc jeszcze młoda, na koniec nikt nie będzie chciał nawet wiedzieć, co tam się znajduje – Kyle parsknął śmiechem, prawie rozlewając poncz na siebie. Bryan otrząsnął się z obrzydzeniem.
– Myślisz, że o której możemy się urwać? – zapytał w końcu podekscytowany. Nie dawał po prostu rady dyskutować o bzdetach, skoro w jego głowie już było dawno po imprezie. Kyle wyszczerzył garnitur ząbków jak perełki i poruszał sugestywnie brwiami.
– Po zdjęciach i po jednym tańcu możemy się stąd wynieść.
– Oh! – Bryan jęknął. On chyba się wykończy, cały wieczór przed nimi.  
Kilka par stanęło czy bufecie od czasu do czasu zerkając na nich. Kilkoro przeszło po prostu ich ignorując. Zdążało się jednak, że od czasu do czasu ktoś im pomachał, a ktoś inny zawołał „cześć”. Kyle wszystkich traktował z dystyngowaną uprzejmością, a Bryan starał się naśladować jego opanowanie i spokój.
Sylwetka Kyla była zrelaksowana, jego ramiona proste, ale swobodne. Swoją całą uwagę poświęcał Bryanowi, choć nic tak naprawdę nie umykało jego uwagi. Kilka krótkich przemów nauczycieli i dyrektora szkoły były przez większość zignorowane. Dopiero życzenia dobrej zabawy było przyjęte entuzjastycznie. Coraz to nowe pary przybywały, aby mieć swoje ‘wielkie wejście’. Modnie spóźnieni, udawali, że nie dostrzegają oczu wszystkich na nich skierowanych. Marta przybyła kilka minut wcześniej. Z wysoko uniesionym podbródkiem, ominęła ich wzrokiem, a jej partner wręcz za łokieć odciągnął na drugą stronę Sali. Bryan nie mógł przez kilka minut oderwać od nich spojrzenia. Nie do końca docierało do niego, że jego przyjaciółka potraktowała go w taki sposób. Nie chciał w to wierzyć, bo gdyby uwierzył musiałby przyjąć do wiadomości, jakim człowiekiem Marta naprawdę jest.
Gdzie się kończy linia tolerancji i akceptacji, dla nich oboje?
Jego ponure rozważania przerwał gromki śmiech wysokiego, szczupłego chłopaka, który dość drastycznie poklepał Kyla w geście przywitania.
– Co tu robisz, stary durniu? – mężczyzna ryknął. A głowy kilku najbliższych par odwróciły się w ich stronę z nowym zainteresowaniem.
– Oh, śmiem podejrzewać, że to samo, co ty. – Kyle roześmiał się, szczerze ucieszony. Obrzucił szybkim spojrzeniem swojego towarzysza z młodszych lat. Nie widzieli się dawno, ale nie dość dawno, aby zapomnieć nieokiełznany charakter i jego rudą czuprynę. Wielkie zielone oczy aż odstawały z jego szczupłej, pociągłej twarzy. – Red chciałbym ci przedstawić mojego ukochanego, Bryana Tomsona – powiedział z prawdziwą dumą w głosie, przyciągając lekko oszołomionego Bryana do swojego boku. Uważnie obserwując reakcję swojego kolegi. – Kochanie, poznaj mojego przyjaciela z lat dziecięcych Dona ‘Reda’ Garetta.
Mężczyzna spojrzał na Bryana, rzucił Kylowi aprobujące spojrzenie sugestywnie poruszając brwiami i uśmiechnął się z uznaniem, do obu panów błyskając białymi zębami. Jak gdyby nigdy nic potrząsnął dłonią zaskoczonego Bryana.
Młodszy mężczyzna dając sobie mentalnego klapsa otrząsnął się i przywitał kulturalnie. Jego matka byłaby z niego dumna.
– A komu ty dziś towarzyszysz? – Kyle zapytał ciekawie się rozglądając.
– Ah, nic tak ekscytującego jak twoja randka zapewniam cię – mężczyzna mrugnął na niego. Spojrzał przez ramie na parkiet gdzie mała grupka dziewczyn tańczyła w szybkim rytmie, fantazyjnie podskakując. – Widzisz to fioletowo–różowe coś z blond lokami? – Wskazał kciukiem przez ramię.
Kyle potaknął, kryjąc uśmiech.
– To moja kuzynka Mirabel. Jej matka nie chciała puścić jej na bal z jakimś niewyżytym, napalonym samcem i musiałem się zgodzić ją zabrać. Oczywiście przysięgając najpierw na wszelkie świętości, że będę pilnował jej cnoty – poskarżył się Red z nadąsaną miną. Cała trójka wybuchnęła śmiechem.
– Już zdołała cię namówić żebyś na trochę spuścił ją z oka? – Bryan zapytał ocierając ze śmiechu łzy.
Red udając absolutny szok, złapał się za pierś.
– Ależ absolutnie nie! – wykrzyknął z emfazą. – To porządna młoda dama! …Przekupiła mnie…
Kolejna fala śmiechu rozładowała resztę napięcia, którego Bryan nawet sobie wcześniej nie uświadamiał.
Red okazał się super, zabawnym facetem. Żarty trzymały się go bez przerwy. Parokrotnie nawet sprawił, że twarz Kyla pałała gorącym rumieńcem i za samo to znalazł sobie drogę do serca Bryana. Przerzucali się historyjkami z dzieciństwa, o których Bryan nigdy wcześniej nie miał okazji się dowiedzieć.
– Matt chciałby to usłyszeć – wystękał prawie pokładając się ze śmiechu, kiedy Red, ku zażenowaniu Kyla opowiadał jak w wieku dwunastu lat, ten się upił i nie dość, że został przyłapany na gorącym uczynku to tonem wyjaśnienia zwymiotował swojemu ojcu na buty.
– A kto to Matt? – Żywo zainteresował się Red.
– Mój brat i przyjaciel Kyla.
– Ah…
– Jeśli zostaniesz tu na trochę to chętnie możemy wszyscy się spotkać. Chciałbym dowiedzieć się więcej, co słychać na starych śmieciach? – Kyle zaproponował spontanicznie i jego kolega uśmiechnął się krzywo.
– Oh, barcie. Obawiam się, że w krótce będziesz widywał mnie częściej niż przypuszczasz – rzekł trochę złośliwie. – Moja mama chce zamieszkać z siostrą, mamą Mirabel. Obie są wdowami, na dodatek szczęśliwymi w tym stanie. Doszły do wniosku, że nie opłaca się utrzymywać dwóch domów. Więc jesteśmy w trakcie przeprowadzki tutaj.
– Super! – Kyle na serio się ucieszył. Najwyraźniej tęsknił za przyjacielem z dzieciństwa.
– Przepraszam was na chwilę, wy sobie nie przerywajcie wspominek…
Bryan z lekkim całuskiem na odchodne, wymknął się spod skrzydeł Kyla i wyszedł z Sali.



***

– Zabieraj te łapy ode mnie – Bryan wycedził przez zęby, jednocześnie rozglądając się ukradkiem po bokach. Nikogo jak okiem sięgnąć. Pusta łazienka aż się echo niosło.
Jakim trzeba być idiotom, aby dać się tak przyszpilić? Zbyt łatwo i spokojnie wieczór się toczył. Nie powinien był wychodzić sam. Teraz stało się to, czego przez cały czas podświadomie się obawiał.
– Tsk, tsk… taki hardy nagle jesteś? A już tyle razy kwiliłeś przy mnie. – Tom pochylił się nad Bryanem i zbliżył twarz do niego, jednocześnie przyciskając go całym ciałem do ściany. W jego oddechu najwyraźniej znajdowała się zawartość tego, co powinno znaleźć się w salaterce z ponczem.
– Spadaj Tom. Nie rozumiesz jak się do ciebie normalnie mówi? – Bryan sapnął zapierając się z całych sił, ale wielkie cielsko idioty nie drgnęło nawet. Zimna stróżka potu spłynęła mu po plecach wolno wsiąkając za pasek. Nie chciał okazać strachu, bo takie dranie jak Tom Jerry właśnie na tym żerowały. Z tym, że jego serce łomotało mu chaotycznie w piersi. – Ah, zapomniałem. Nie rozumiesz, bo jesteś idiotom! – wrzasnął.
– Zamknij się, lachociągu! – Silnym szarpnięciem za klapy marynarki Bryana, Tom uderzył jego plecami o ścianę. Całe powietrze utknęło Bryanowi w płucach. – Jesteś taki cwany, bo udało ci się namówić przyjaciela twojego braciszka, na udawanie twojego gacha? Myślisz, że głupi jestem? – Tom potrząsał szczupłym ciałem Bryana coraz mocniej zaciskając na nim pięści.
Tak, tak myślęzachowam to jednak dla siebie. Pozwolę ci mieć niespodziankę, kiedy się wreszcie zorientujesz, pomyślał Bryan drętwo.
– Bredzisz! Zostaw mnie w spokoju. Poszukaj sobie własnego chłopaka. – Bryan zaparł się stopami na podłodze i znów spróbował odepchnąć Toma od siebie. Znów bez powodzenia, czym wcale nie był zaskoczony, tylko bardziej przerażony. Gdzie do cholery podziali się wszyscy ludzie? Już kurwa nikt nie korzysta z toalety?
– Nie jestem jakimś pieprzonym pedziem! – Tom zamachnął się na Bryana, a ten przerażony odwrócił głowę w ostatniej chwili, minimalizując uderzenie. Na tyle w każdym bądź razie, że zamiast paść na miejscu, w jego uszach po prostu zadzwoniło.  Jego kolana ugięły się i dzięki zaskoczeniu Toma udało mu się zjechać po ścianie, na okafelkowaną podłogę. Bardziej instynktownie niż celowano pchnął swojego napastnika ramieniem w brzuch z całej siły i odskoczył jak najdalej się dało.
Co daleko wcale nie było. Drzwi kabin toaletowych znów były za jego plecami. A Tom szybko się pozbierał i to jeszcze bardziej wkurzony.  Bryan modlił się, aby nie było słychać dzwonienia jego zębów w ciszy łazienki. Ale nawet gdyby odbijało się echem o kafelki nie wiedziałby, bo jego serce biło w jego głowie, tłumiąc wszystko inne. Nawet słowa tego wielkiego debila były stłumione. Musiał się porządnie wysilić żeby je usłyszeć.
– Jeszcze mnie popamiętasz mała cioto. Kiedy ja skończę z tobą odechce ci się facetów raz na zawsze! – Tom zrobił krok w jego kierunku. A Bryan przesunął się w bok, rozglądając się za czymś więcej do obrony, niż tylko jego cięty język.
– Jak na kogoś niezainteresowanego facetami, wykazujesz mną strasznie dużo zainteresowania! – Bryan parsknął, zanim zdołał się powstrzymać. Równie dobrze mógł kontynuować. – Może pogódź się z tym, że lecisz na fjuta i wszyscy będziemy szczęśliwsi? Tylko popracuj nad kulturą zanim uderzysz do jakiegoś chłopaka. Bo nie wróżę ci zbyt wielkiego brania.
Tom poczerwieniał po twarzy, widać było jak żyły pulsują mu na szyi. Wyglądało, że jeszcze chwila i rzuci się na Bryana czającego się w koncie, ledwo dającego radę ustać na drżących nogach.
– Zobaczymy czy taki wyszczekany będziesz jak z tobą skończę? Myślisz, że ci twój fagas pomoże? Nie po tym jak mój brat z nim skończy… – Tom w końcu wyszedł z ripostą. Stanął naprzeciwko Bryana, a z jego oczu biła nienawiść z chorą satysfakcją.
Bryan zbladł. Myśl o tym, że Kylowi może coś grozić, może nawet w tym momencie, sprawiła, że jego serce stanęło, a kolana mu się ugięły. Musiał go ostrzec. Przypilnować… cokolwiek. Nikt nie będzie kładł swoich obrzydliwych łapsk na tym, co jest jego!
Nikt!!!
Bez zastanowienia, bez udziału własnej woli, zrobił krok w przód i z całą nienawiścią, całą złością, z całym upokorzeniem, jakie się w nim nazbierało przez ostatni rok z powodu właśnie tego żałosnego palanta. Stojącego teraz przed nim w mały rozkroku z obleśnym uśmieszkiem na ustach. Bryan zamachnął się prawą… nogą i kopnął go w jaja. Tak mocno, że czuł jak jego obuta elegancko stopa spotyka się z kością łonową Toma.
Nie odczuł nawet odrobiny współczucia, kiedy większy mężczyzna zbladł z zaskoczenia, po czym intensywnie poczerwieniał, obiema rękami złapał się za krocze i wolno osunął na kolana pojękując cichutko i bez tchu. Zatrzymał się dopiero, kiedy jego czoło oparło się o zimne kafelki podłogi.
Chwytając całą garść włosów Toma, Bryan podniósł jego głowę do góry, aby zobaczyć jego posiniałą aktualnie twarz. Nie, nadal zero współczucia. Co najwyżej niesmak, spowodowany tym, że został do tego zmuszony.
– Nikt, powtarzam nikt, nie ma prawa położyć choćby małego palca na Kylu. Rozumiemy się? – zapytał lekko szarpiąc, sapiącego z bólu mężczyznę. Jego mina musiała być poważna, bo Tom skwapliwie potaknął głową, znów próbując się zwinąć na zimnej podłodze w kłębek. Bryan puścił go niechętnie, nie chciał jednak zniżać się do jego poziomu, dręcząc go. – Choćbym miał nauczyć się bić, będę go bronił. Zapamiętaj to sobie.
Odwrócił się na pięcie zniesmaczony, wewnętrznie roztrzęsiony i z adrenaliną niemal roznoszącą go od środka. Nie oglądał się za siebie, kiedy z impetem otwarł drzwi łazienki i wpadł na wielką górę mięśni.
– To zaczyna się stawać zwyczajem – Kyle powiedział z uśmiechem, kiedy Bryan odbił się od niego. Odruchowo złapał go i ustabilizował na nogach. Bryan praktycznie rzucił się w jego ramiona. – Hej, spokojnie.
Szybkim spojrzeniem obrzucił łazienkę i zdrętwiał. Z niedowierzaniem przyjrzał się postaci skulonej na podłodze i z obawą obejrzał twarz Bryana. Zimna wściekłość ścięła mu krew. Czerwony ślad na policzku Bryana zburzył jego opanowanie.
– Co się stało? – wymamrotał lekko całując zaczerwienienie. Bryan poklepał go po policzku uspokajająco starając się opanować drżenie, łzy i zalewające go poczucie ulgi.
– Nic się nie stało. Trafił na silniejszego od siebie – powiedział ironicznie ocierając policzek, po którym jedna łezka spłynęła niechciana.  Wziął Kyla za kark i przyciągnął do siebie całując mocno. Starając się zastąpić strach, szczęściem. – Chodź zatańczyć ze mną. A ja opowiem ci o wtyczce analnej… którą dla ciebie mam.
Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, na komicznie zokrąglałe oczy Kyla. Mężczyzna stał jak zamurowany, mrugając gwałtownie. Bryan zachichotał i przycisnął do niego biodra, sugestywnie nimi poruszając.
Oczy Kyla tylko jeszcze bardziej się powiększyły, kiedy dotarło do niego, co Bryan chce mu powiedzieć. Jak wariat roześmiał się, objął go mocno i okręcił. Bez słowa złapał go za rękę i pognał na salę żeby zatańczyć z ukochanym.
Dźwięki muzyki były stłumione, szelest rozmów przeplatał się szelestem zwiewnych sukienek. Tańczyli objęci nie zwracając na nikogo uwagi. Bez znaczenia było, że szerokie koło wokół nich było puste. Nie docierało to do nich, bo nie miało znaczenia. Ich świat znajdował się w ich oczach. Puste komentarze, idiotyczne uśmieszki i ironiczne spojrzenia, nie robiły na nich wrażenia. Ludzie, którzy nie mieli tego, co oni, nie czuli tego co oni, byli tylko żałosnymi zazdrosnymi kreaturami. Bryan właściwie im współczuł. Przytulił się nawet mocniej do wielkiej piersi ukochanego.
Głośne chrząkniecie poderwało ich nagle na miejscu, rozkojarzeni spojrzeli na szczupłą, starszą kobietę stojącą przy ich boku. Nauczycielka angielskiego Ms. Treter, skinęła im głową. Jej twarz była powściągliwa, jej spojrzenie chłodne. Kyle automatycznie zesztywniał zanim jednak zdołał się odezwać, kobieta uniosła dłoń do góry.
– Przepisowa odległość, panowie – stwierdziła spokojnie i dłońmi pokazała około dziesięciocentymetrową przestrzeń. Odeszła zanim ktokolwiek się odezwał. Parę sekund później rozdzielała kolejną parę. Bryan roześmiał się i potrząsnął z niedowierzaniem głową.
– Możemy już iść? Wiem, że na pewno masz względem mnie jakieś plany? Nie wierzę, że nie… – zapytał, z nadzieją patrząc w oczy swojego chłopaka. Kyla lekko pogłaskał jego policzek i z mrugnięciem oka, objął go ręką w pasie, prowadząc do wyjęcia.
– Nie większe niż najwyraźniej ty masz względem mnie – mruknął mu do ucha, lekki dreszcz przebiegł po plecach Bryana. Całkowicie rozmarzony i podniecony, z trudem wyczekał w kolejce do zdjęcia. To miała być pamiątka i chciał ją mieć.
Fotograf rzucił na nich okiem i wyruszył ramionami, ze zmęczonym uśmiechem.
– Uśmiech, proszę! – zawołał. – Gotowe. Następni.
Kyle uśmiechnął się do niego wziął Bryana za rękę i poprowadził do swojego samochodu. Młodszy mężczyzna praktycznie podskakiwał przy każdym kroku z ekscytacji.
Starał się stłumić nadzieję i nie nastawiać na nic szczególnego, ale jednocześnie nie potrafił wytrzymać podekscytowania. Jego mała niespodzianka dla jego ukochanego też nie ułatwiała sprawy. Mały przyrząd miał go przygotować, rozciągnąć na przyjęcie jego mężczyzny, ale jednocześnie torturował go od kilku godzin, pobudzając. Dręcząc obietnicą tego, co miało nadejść. Przez cały wieczór był na w pół twardy. Serce łomotało mu gardle i czuł jakby miał rozpłynąć się z pożądania.
Jeśli Kyle nie miał jakiegoś dobrego planu, to Bryan był gotów zacząć go molestować w jego własnym aucie.
Kiedy wreszcie przedarli się przez gęsto zastawiony parking do auta Kyla, ten zamiast otworzyć drzwi, odwrócił Bryana dość gwałtownie i pchnął na karoserię.
Jakikolwiek protest czy też zaskoczenie uformowało się na ustach Bryana, zostało stłumione przez ognisty pocałunek. Język Kyla był chyba w jego gardle. Potężny wzwód wbił się Bryanowi w brzuch i wszelkie myśli uleciały z jego głowy jakby to był złoty pył.
Pozostał tylko wilgotny język Kyla i dłonie przyciskające go do wielkiego, twardego ciała z całej siły. Kiedy w końcu Bryan osłabł z braku tchu, Kyle poluzował swój drastyczny uścisk, uwalniając jego lśniące, opuchnięte wargi. Wielkie dłonie zsunęły się na pośladki Bryana i jeden palec odszukał przez cienki materiał bielizny, i spodni, małe silikonowe zakończenie wtyczki, i docisnął je palcem. Głuch jęk wyrwał się Bryanowi z gardła, jego kolana poddały się. Kyle przycisnął go mocniej do drzwi, wkładając swoje kolano między jego uda. Znów nacisnął, obserwując jak kolejna fala podniecenia wstrząsa ciałem jego ukochanego.
– Nie ładnie mnie tak dręczyć… – polizał szyję Bryana wolno. Przyłożył wilgotne usta do jego ucha i wyszeptał gorączkowo. – Nawet nie wiesz, jaką torturą było, stać cały wieczór przy twoim boku i nie móc cię rozebrać, rzucić na podłogę i wziąć. Natychmiast i mocno – wyszeptał lekko zdyszany. Po czym polizał krawędź jego ucha dręcząco powoli.
– Kyle… – czy to był protest czy zachęta… dla Kyla to i tak nie miało znaczenia, bo nie zamierzał wypuścić Bryana z ramion, nigdy. No chyba żeby liczyć czas dojazdu do motelu, do którego chciał go zabrać.
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz kochanie, bo nie wiem czy kiedy uda mi się już wyłuskać ciebie z tego ślicznego wdzianka będę miał siłę, aby cię puścić. Musisz się z tym liczyć. – Poważnie spojrzał w zamglone podnieceniem oczy Bryana. Jego źrenice były tak rozszerzone, że tęczówka była tylko niewielką srebrzystą obwódką.
– Nie, nawet o tym nie myśl. Chyba, że chcesz abym zwariował. Nawet nie wiesz jak długo czekałem na ten moment. – Bryan stwierdził stanowczo i spokojnie, bez wahania odpowiadając na ostrożne, badawcze spojrzenie Kyla. – Zapominasz, że fantazjowałem o tobie od lat. Pragnę cię jak niczego na świecie.
Kyle jęknął opierając swoje czoło o Bryana.
– To wiele dla mnie znaczy. Nawet sobie nie wyobrażasz ile, ale co będzie, jeśli się rozczarujesz? Jeśli ci się nie spodoba?
Bryan pocałował go tak, że w głowie Kyla wirowało.
– Cóż, może najpierw się przekonajmy… a później będziemy ćwiczyć aż dojdziemy do perfekcji – powiedział z mrugnięciem. Odepchnął większego mężczyznę i dość jednoznacznie zażądał wejścia do auta.
Na serio, parking szkolny nie był najlepszym miejscem na pierwszy raz. A jego niesforna i uparta erekcja zaczynała wygrywać mentalna walkę z jego rozsądkiem. Kyle trzy sekundy później siedział na miejscu kierowcy i ruszał z parkingu.

          
                                                                         4

           W momencie, kiedy drzwi pokoju w niewielkim motelu zatrzasnęły się za nimi z cichym kliknięciem, serce Bryana stanęło na ułamek sekundy, tylko po to, aby nagle przyśpieszyć ze zdwojona prędkością. Mała lampka przy łóżku stojącym na środku dawała wystarczająco dużo światła, aby mogli patrzeć sobie w oczy i widzieć wszystkie te emocje, które nimi targały.
Jego dłonie drżały, kiedy zdejmował marynarkę i pomagał Kylowi rozpiąć guziki koszuli. Muszek już w aucie się pozbyli, zbyt niecierpliwi żeby czekać.
– Wiesz, że nie musimy robić niczego, czego nie będziemy chcieli? – Kyle uniósł podbródek Bryana palcem do góry i poważnie zajrzał w jego oczy. Lekkim pocałunkiem na ustach obiecując, że wszystko będzie w porządku, obojętnie jaką by nie podjął decyzję.
Bryan parsknął krótkim, powściąganym śmiechem. Jednym szybkim ruchem pchnął Kyla na łóżko tak, że tamten zaskoczony wylądował na plecach. Sekundę później Bryan siedział na jego udach. Kładąc dłonie tuż przy jego głowie po obu stronach, pochylił się i spojrzał mu w oczy nie kryjąc swoich uczuć.
– Nie boję się, nie martwię. Choć właściwie jedna rzecz mnie martwi… że nie wytrzymam zbyt długo. Nie musisz się ze mną cackać. Pragnę cię, kocham… – Dowód jego słów wbił się w brzuch Kyla, kiedy Bryan położył się na jego piersi.
Zdecydowanie wplatając dłonie w blond pasma jego włosów, zaczął obcałowywać całą twarz i szyję. Mężczyzna wił się pod namiętnym atakiem, aż w końcu odwrócił ich i położył się całym ciałem na nim.
– Spokojnie, bo jak na razie ja sam nie jestem pewien jak długo wytrzymam – sapnął przygryzając ucho Bryana. Długi dreszcz był jego nagrodą.
– Nie ma się, czym martwić. Przy tobie cierpię raczej na nadmiar wzwodów, niż ich niedobór.
– Mhm… wiem sam po sobie – Kyle odparł z kpiącym uśmiechem i uklęknął na łóżku. Szybko i sprawnie pozbył się reszty ich ubrań. Z uwielbieniem wpatrując się w szczupłe ciało leżące i czekające na niego żeby je hołubił każdym dotykiem, pieszczotą i pocałunkiem.
Zanim jednak całkiem stracił poczucie rzeczywistości sięgnął po małą torbę, którą wziął z samochodu. Wydobył z niej wielką butelkę lubrykantu i pudełeczko prezerwatyw. Pokazał je Bryanowi.
– Moje okresowe badania lekarskie, były idealne, ale jeśli chcesz, możemy się zabezpieczać dopóki nie zrobimy ponownych testów – powiedział miękko. Nie chciał, aby Bryan sobie pomyślał, że mu nie ufa. Chciał żeby pomyślał, że się o niego troszczy. Bryan lekko zarumieniony wziął pudełko i odłożył na bok.
– Jeśli twoje wyniki są w porządku to ufam ci, bo nie wierzę, że chciałbyś mnie oszukać lub skrzywdzić – stwierdził spokojnie. Z kimkolwiek innym nie zdecydowałby się na to, ale to był Kyle. Nie nikt inny. – Z mojej strony nie masz czego się obawiać… – wyznał cicho, lekko przymykając powieki. – To będzie mój pierwszy raz.
Kyle znieruchomiał i przez moment wydawało się Bryanowi, że chyba nawet nie oddycha. Po czym skoczył na niego nakrywając go własnym nagim ciałem.
– Kochanie… to będzie nasz wspólny pierwszy raz. – Obcałował całą jego twarz i szyję. Dłońmi sunął po całym jego ciele, jakby nie mógł się zdecydować gdzie zacząć najpierw, więc był wszędzie na raz. Dech utknął w piesi Bryana. Gorący deszcz pocałunków nakręcał spiralę jego podniecenia w zastraszającym tempie.
Kiedy Kyle przyssał się do jego różowych, napiętych sutków, głośny jęk wyrwał mu się z ochrypłego gardła. Najwyraźniej jęczał już od dłuższego czasu. Kyle nie ustawał w wynajdowaniu nowych pomysłów na doprowadzenie go do obłędu. Pociągał i przygryzał delikatne ciało, lekko pieszcząc je płaskim językiem to znów ssą mocno. Każda fantazja Bryana stała się rzeczywistością. Bolała go głowa od nadmiaru emocji.
– Kyle…
Mężczyzna od razu poderwał głowę i spojrzał na niego zaniepokojony. Uniósł się do góry i położył między udami Bryana.
– O co chodzi, kochanie? – zapytał łagodnie, lekko dygocząc samemu.
– Możemy trochę zwolnić? – Bryan wyszeptał zażenowany. Jego policzki paliły go i jakieś bezsensowne łzy zapiekły go w oczach. Kyle pocałował go delikatnie.
– Możemy wszystko…
Odwrócił ich tak, że to Bryan znów leżał na nim. Nie chciał, aby młodszy mężczyzna czuł się przytłoczony. To było wielkie i istotne przeżycie dla niego. Nijak się nie miało do tych kilku ukradkowych pieszczot, które dzielili.
Bryan przez moment leżał na piersi Kyla, słuchając miarowego, ale mocnego bicia jego serca. Przesunął dłonią po torsie, delikatnie muskając palcami delikatne jasne włoski. Kciukiem i palcem wskazującym ujął mały brązowy sutek i potarł go na próbę.
Kyle syknął przez zęby, ale się nie poruszył. Dłońmi delikatnie pogłaskał napiętą linię pleców Bryana. Po muśnięciach, przyszły lekkie pocałunki, a następnie wycieczki po wszelkich wypukłościach i wgłębieniach w umięśnionym torsie Kyla i jego cudownie zdefiniowanym kaloryferku na brzuchu.
Szokiem dla zmysłów Kyla był maleńki wilgotny język Bryana sunący po jego wrażliwej skórze. Obwiódł napięte do granic możliwości sutki Kyla, zmieniając je w supełki czystych odsłoniętych nerwów. Pomknął jednak dalej w dół, poświęcając dręcząco długą chwilę na maleńki pępek. Wodził dłońmi po wspaniałym ciele, ciesząc się delikatną skórą pokrywającą sprężyste mięśnie. Mógł oddać się samemu głaskaniu, a i tak by go to podniecało niewymownie. Bez wahania zsunął się niżej i z zachwytem przyjrzał się smukłej, intensywnie czerwonej męskości swojego ukochanego. Jak wiele godzin spędzał fantazjując o tym momencie? Na ile sposobów wyobrażał sobie jak Kyle wygląda? Nic jednak nie przygotowało go na perfekcję. Kiedy dobrał się do niego pierwszym razem, fascynacja i strach nie pozwoliły mu na przyjrzenie się i nacieszenie tym cudem.
Musnął czubkiem palca ociekający czubeczek i biodra Kyla mimowolnie poderwały się z łóżka. Nawet na jego udach sypnęła się gęsia skórka.
– Kochanie? Jeśli zamierzasz się bawić, to twoje igranie może zakończyć się znacznie szybciej niż podejrzewasz – sapną mężczyzna unosząc lekko głowę, aby spojrzeć w dół na leżącego między jego udami Bryana. Ten wyszczerzył zęby w uśmiechu i wolno pochylił się, aby czubek języka wepchnąć w małą szczelinkę na czubku wabiącą go. Nawet na ułamek sekundy nie oderwał spojrzenia od Kyla. Oczy jego ukochanego rozbłysły gorączką.
Bryan zafascynowany smakiem połknął cały czubek i lekko possał jakby to był najcudowniejszy lizak na świecie.  Kyle zredukowany do drżącej i jęczącej masy, był podniecający w swym zapamiętaniu. Bryan czuł jak jego własny puls przyśpiesza z każdym liźnięciem. Miał chęć ssać mocniej, wziąć go głębiej, ale się obawiał. Niedosyt tylko wzmagał jego apetyt. Każdą kropelką nasienia zlizywał natychmiast, a kiedy to było nie dość, szukał w wewnątrz małej dziurki, co doprowadzało Kyla do obłędu.
– Bryan! – Kyle w końcu poderwał się i lekko pociągnął go za włosy. – Moment! – jęknął gorączkowo starając się opanować. Jego wydepilowane schludnie jądra ściśle przylgnęły do jego ciała i Bryan przyjrzał im się z fascynacją. Ujmując delikatnie w dłoń i pieszcząc pomarszczoną skórkę. Były takie delikatne. Wtulił twarz w nie, bo zwyczajnie nie potrafił się oprzeć pokusie. Na jego policzku były cudowne i kuszące. Ujmując pulsujący członek Kyla w dłoń, rozprowadził kolejne lśniące krople na jego całej długości i zadowolony z tego jak niekontrolowanie Kyle rzuca się po poduszce, wrócił do pieszczenia jego jąder.
Na próbę polizał troszeczkę pod spodem, szybko jednak zapragnął czegoś więcej. Mała kulka pasowała idealnie do jego ust i gorący oddech zdawał się podniecać Kyla niesamowicie. Dmuchnął lekko na wrażliwe ciało i Kyla znów poderwał biodra mamrocząc coś o szaleństwie i płomieniach.
Bryan stłumił uśmiech i zaczął lizać jego całą pachwinę, sięgając w każdym kierunku tak daleko jak mógł. Od czubeczka twardego niczym stal członka Kyla. Teraz już opływającego jego nasieniem, po przez całą jego długość i wspaniałość, aż po piękne krągłe jądra, teraz już skurczone i boleśnie napięte, kończąc na małej dziurce tuż za nimi. Gdzie kierowany nieopanowaną ciekawością musiał wepchnąć język.
Kyle z wrzaskiem, praktycznie siadając, wystrzelił w dłoni Bryana, bez ostrzeżenia i gwałtownie, pokrywając jego palce i spryskując swój brzuch pierwszymi srebrzysto–białymi kroplami. Bryan zachwycony poderwał głowę, aby jego zdobycz nie uciekła cała i zamknął swoje gorące usta na pulsującym i drgającym rytmicznie penisa. Kyle jęczał padając, wszystkie jego mięśnie drgały, słabo wplątał palce trzęsącej się dłoni w włosy liżącego ścieżkę w górę jego torsu, Bryana.
– Kochanie… – mruknął biorąc go w ramiona i przytulając z całych sił.
Bryan wkomponował się w jego ciało szczęśliwy i oszołomiony całym doświadczeniem. – Kocham cię – westchnął do ucha, nadal chaotycznie oddychającego ukochanego.
Kyle przekręcił ich, ale nie położył się na Bryanie, tylko przy jego boku. Podpierając głowę na ręce spojrzał nadal lekko nieprzytomnym wzrokiem w szare oczy Bryana.
– Jesteś szalony… nieprzewidywalny… cholernie podniecający…
Szeroki uśmiech na twarzy Bryana był praktycznie oślepiający. Kyle pocałował go długo i namiętnie. Wkładając w to całe serce.
– Cieszę się, że doprowadziłeś mnie do orgazmu – wymamrotał w końcu, kiedy rozdzielili się, aby zaczerpnąć wielce potrzebnego oddechu.
– O?
– Mhm…teraz mogę właściwie zająć się twoim cudownym, seksownym ciałkiem, czyli tak jak na to zasługuje. Będę do tego bardziej zdolny, kiedy wreszcie przerzedziła się w mojej głowie ta czerwona mgła żądzy.
Bryan zachichotał na kwieciste słowa Kyla, ale jego uśmiech szybko umarł, kiedy Kyla chwycił jego męskość w dłoń i zacisnął palce lekko, pozbawiając go tchu.
– Nawet nie wyobrażasz sobie, co działo się w mojej głowie od momentu, kiedy powiedziałeś o wtyczce… – Przesunął dłonią po piersi Bryana lekko szczypiąc jego sutki.
Nagle miał cały czas świata, aby go dręczyć. Polizanym placem obwiódł skurczoną brodawką, a Bryan, co najwyżej mógł wziąć drżący oddech. Kyle nadal szeptał, pochylając się niżej i liżąc policzek Bryana dmuchnął w jego ucho posyłając dreszcz wzdłuż całego jego ciała. – Myśl że zrobiłeś to dla mnie… że mógłbym cię wziąć w każdej chwili, sprawiała że chciałem przerzucić cię przez ramię i wynieść z Sali.
– Oh,…oh…Kyle… – Bryan niemal nie oszalał. Słowa Kyle tylko bardziej zagęszczały jego krew. Kiedy ręka jego kochanka zawędrowała do małego zabezpieczenia sylikonowej wtyczki obaj jęknęli. Ich ciała wstrząsało seksualne napięcie i nieokiełznane pożądanie.
– Kyle błagam… pobawisz się później… ale teraz ja cię tak bardzo potrzebuję – wyjęczał Bryan za włosy przyciągając go do siebie i całując prawie brutalnie. Kyle mruknął aprobująco. Odwrócił Bryana na bok tak, że sam leżał za jego plecami. Obsypał pocałunkami jego ramiona i kark. Bryan tylko dyszał mocniej i coraz szybciej.
– Dla ciebie wszystko, baby. Nie pozwoliłbym ci nigdy cierpieć, nigdy bym ci nie sprawił bólu…
Z pod poduszki wyjął butelkę z przejrzystym żelem. Wycisnął na dłoń niewielka ilość i posmarował palcem niewielkie wejście, w tej chwili nadwrażliwe i drgające, rozciągnięte wokół cielistego koloru zabezpieczenia wtyczki. Bryan drgnął, ale uspokoił się pod słodkimi pieszczotami swojego mężczyzny.
Kyle delikatnie poruszył zabaweczką i jego ukochany oszalał. Jęczał i klął. Jego biodra tańczyły.
– Dalej! Zrób to… – zażądał w końcu, a Kyle roześmiał się na jego ochrypły, ale stanowczy ton.
– Już… momencik… – pociągnął wtyczkę aż wysunęła się do połowy. Biorąc pod uwagę jej rozmiar, Kyle zadrżał cały, zaciskając własne pośladki na najlżejsze wyobrażenie o posiadaniu czegoś takiego w sobie. Ekscytacja wypełniła jego wnętrze.
No, no, jego mały, nieśmiały najdroższy… z całą pewnością nie jest… pruderyjny…
Tylko krótką chwilę udało mu się podręczyć Bryana wsuwając ją i wysuwając. Bryan tak pięknie odpowiadał całym ciałem, jęcząc i szlochając na przemian. Błagając i przeklinając Kyla, że nie dał rady zapanować nad własnym pożądaniem, gwałtownie powracającym do niego ze zdwojoną siłą.
– Masz racje, pobawimy się później… – stwierdził stanowczo, biorąc usta Bryana w posiadanie głodnym pocałunkiem. Miał ochotę zwyczajnie rzucić się na niego, ale zapanował nad sobą w ostatniej chwili, delikatnie wysuwając urządzonko z Bryana.
Używając dużej ilości lubrykantu, palcami delikatnie sprawdził czy Bryan jest gotów przyjąć go w swoim rozpłomienionym wnętrzu. Jego ukochany był rozluźniony i bardziej niż gotów. Co nawet potwierdził werbalnie, głośno i stanowczo.
Kyle czuł jak jego serce tłucze się w jego piersi, kiedy powoli wsuwał się w ciasną i gorącą głębię ciała Bryana. Świat zminimalizował się do tego miejsca gdzie ich ciała się złączyły.
Nigdy nie wyobrażał siebie, że to będzie ‘tak’…
Był zachwycony, był szczęśliwy… był ogłuszony rozkoszą.
Podłożył ramię pod kark Bryana i drugą ręką chwycił go za biodro, przyciskając całym ciałem do siebie. Wolno, ale stanowczo wsuwał się w ciało swojego kochanka, napotykając jedynie gotowość i entuzjazm. Bryan uniósł nogę i przerzucił ją przez biodro Kyla, dając jego dłoni możliwość do eksploracji po jego cudownej, boleśnie wezbranej męskości. Pieszcząc go ustami i dłońmi na zewnątrz, wprawiał całe ciało Bryana w wibracje, a jednocześnie do szaleństwa doprowadzał, pieszcząc we wnętrz. Twardy jak stal członek Kyla idealnie pasował, wypełniał Bryana po brzegi. 
Tempo z każdym pchnięciem stawało się chaotyczniejsze i Kyle z całych sił skoncentrował się, aby doprowadzić Bryana do orgazmu, jako pierwszego. Chciał być tego świadkiem. Chciał tego doświadczyć, będąc po jądra głęboko w mężczyźnie, który zawładną jego sercem, duszą i umysłem.
Lekko pochylając go do przodu, zmienił kont wejścia do jego ciała i Bryan oszalał praktycznie rozpływając mu się w ramionach. Małe muśnięcie dłoni Kyla i po prostu nie zdołał dłużej opierać się rozkoszy, która zmiotła całą jego rzeczywistość i czas.
Drżąc, lśniąc od potu i pojękując leciutko, Bryan wtopił się w muskularne ramiona z miażdżącą siłą obejmującego go Kyla. Orgazm przepływał falami przez jego ciało, wstrząsając całą jego sylwetką. Kyle musiał go trzymać inaczej obawiał się, że prawdopodobnie uleciałby. Więc Kyla trzymał go, urzeczony, zaskoczony, praktycznie uwięziony w jego ciasno zaciśniętym na jego członku ciele. Jego własna rozkosz wstrząsała całym jego ciałem, kiedy zagłębiony po nasadę uległ własnemu zaspokojeniu i rozpłynął się w płomiennym wnętrzu mężczyzny w jego ramionach.
Obaj jak w transie tulili się i szeptali o spalających ich uczuciach. Wiele czasu potrzebowali, aby choć częściowo odzyskać nad sobą opanowanie.
– Kyle, kochanie…?
– Mhm? – Kyle odpowiedział, mimo że właśnie zajęty był układaniem Bryana na swojej wielkiej piersi i obejmowaniu go całym ciałem, nawet udami. Nie chciał, aby dzielił ich, choć milimetr.
– Rano ja wyjdę stąd w moim pingwiniastym wdzianku… – wymamrotał w między czasie ssąc małą malinkę na szyi nieopierającego się Kyla. – A ty z moją wtyczką…
Kyle zesztywniał na chwilę.
– Nie.
– Nie? – Bryan zapytał niepewnie. Chciał, aby ich związek był pod każdym względem ‘równy’. Nie wiedział, co by zrobił gdyby Kyle tego nie chciał. Oczywiście by go nie zmuszał, ale byłoby mu przykro…
– Nie, nie musisz zakładać smokingu. Matt naszykował mi dla ciebie torbę z ubraniami na zmianę – odparł Kyle z przekornym błyskiem w oku. – Mam nawet dla ciebie propozycję…
– Ooo? – oddech utknął Bryanowi w gardle. Podniecenie znów spłynęło wzdłuż jego kręgosłupa. Kyle złapał go za kark i przyciągnął do siebie chwytając zębami jego dolną wargę. Bryan zakwilił lekko, choć na serio nie chciał…
– Ja pomogę ci w ubieraniu, jeśli i ty pomożesz w ‘ubieraniu’ mnie…
Zanim Bryan przeanalizował znaczenie słów Kyla, znów był przyszpilony do łóżka i tylko przelotnie zastanowił się; po co czekać do rana…?

***
           Bryan starał się opanować, nie było to jednak łatwe po kolejnym trafnym acz złośliwym komentarzu Reda. Jego boki już go bolały od śmiechu. Razem opuścili trybuny i ruszyli w poszukiwaniu Kyla i Matta. Ich drużyna wygrała o włos. Tylko dzięki perfekcyjnemu podaniu Matta i Bryan był dumny z wystąpienia brata. Red, choć akurat na ten temat nic nie powiedział, był pod wrażeniem.
Ominęli tłumy ludzi i rodzin, dyskutujących o ostatnim meczu w tym semestrze i ekscytacja jak fala upału unosiła się w powietrzu. Dzieci biegały i krzyczały. Domagały się lodów. Kobiety mamrotały o udarze słonecznym a mężczyźni na nowo przeżywali każdą minutę spotkania.
Bryan pokręcił głową. Jego fascynacja footballem kończyła się na Kylu i to było tyle ile chciał na ten temat wiedzieć. Miał oczywiście zamiar dzielnie wspierać pasję swojego mężczyzny.
Z zbiorowiska gdzie stali członkowie drużyny dobiegała sprzeczka. Trenera nie było w zasięgu wzroku i Bryan lekko się zaniepokoił, Red jednak nie wydawał się przejęty. Spokojnie i chłodno przyglądał się grupce spoconych na wpół porozbieranych zawodników.
Zachary wskazał palcem na Kyle i z złośliwym uśmiechem powiedział jak najgłośniej.
– Dupy dałeś! – szyderczo się roześmiał na ciche parsknięcia śmiechem jego kolegów. – A! Co ja się dziwię? Przecież ty literalnie ‘dupy dajesz’!
Kolejna fala śmiechu przetoczyła się po tłumku, niektórzy jednak niespokojnie spoglądali na Kyla i Matta. Ten ostatni wyglądał jakby robił mentalny spis tortur, specjalnie na użytek dla Zachary’ego.
Kyle za to spocony, ale uśmiechnięty zmierzył pogardliwym spojrzeniem, lekko upasionego zawodnika. Jego wielkość wcale nie polegała na muskulaturze i w sportowym uniformie rzucało się to w oczy.
– Gdybyś wiedział, jakie to jest cholernie przyjemne to być z fjuta nie złaził jak dzień długi! – Kyle odparł leniwie na zaczepkę. Wyszczerzył zęby na widok szoku, który się odbił na twarzach jego kolegów z drużyny.
Dojrzał Bryana i pomachał mu, przepychając się między stojącymi kolegami, olewając ich już całkowicie. Zapomniał o nich w momencie, kiedy dostrzegł ukochanego. Ciche pomruki i złośliwe komentarze całkowicie do nich nie docierały, kiedy Bryan ucztował na ustach Kyla. Intensywnie i namiętnie go całując.
Red podszedł do Matta i skinął głową w kierunki całującej się pary.
– Oni tak często? – zapytał obserwując drugiego mężczyznę z pod rzęs. Tamten tylko przelotnie na niego zerknął i szybko wbił spojrzenie w plecy Kyla.
– Mhm… żeby móc porozmawiać z Kylem, muszę stać miedzy nimi, inaczej Bryan jest praktycznie na stałe przymocowany do jego ust. Na tlenie chyba oszczędzają… – wymamrotał pod nosem z krzywym uśmieszkiem. Red roześmiał się i Matt spojrzał na niego w końcu. Ten skorzystał z okazji i wyciągnął dłoń na powitanie.
– Witaj, mam na imię Donatello. – Mocno ujął dłoń Matta w swoją, oplatając ją swoimi długimi palcami.
Kyle z mlaśnięciem oderwał się od ust Bryana i z niedowierzaniem spojrzał na Reda. O ile było mu wiadome, a Red sam mu to kiedyś powiedział.
Pełnym imieniem przedstawiał się tylko kobietom… które zamierzał uwieść!
Upsss…

                                             AkFa









Mój chłopak jest gejem

AkFa












Wszystkie Prawa Zastrzeżone
Copyright©AkFa2012
Kopiowanie, rozpowszechnianie i sprzedaż tekstu w jakiejkolwiek formie jest surowo zabroniona i będzie traktowana jak przestępstwo. Nie zezwala się na zmiany w tekście i wykorzystywanie ani całości, ani jego fragmentów bez uprzedniej zgody autorki.

Wszystkie osoby i zdarzenia są fikcyjne i ich podobieństwo do wydarzeń przeszłych czy teraźniejszych jest całkowicie przypadkowe.

1



– Możesz w to uwierzyć? – Kyle pociągnął długi łyk ze swojej butelki z piwem. – Czasem już miałem wrażenie, że się nie doczekam. Od poniedziałku zaczynamy pracę!
W zatłoczonym przez byłych i obecnych studentów przy uniwersyteckim barze, zaledwie dało się rozmawiać, ale Matt, jego brat Bryan i Kyle, chcieli po raz ostatni pożegnać się z przyjaciółmi. Większość z nich wyjeżdżała na wakacje, albo do pracy, szukając szczęścia poza ich małym miastem.  Wszyscy mieli świadomość, że z większością pewnie już nigdy się nie zobaczą.
Kyle i Matt jednak mieli zamiar zostać i zdeterminowani byli związać swoja przyszłość z ich miasteczkiem. Szczególnie, że Kyle nigdy w życiu nie zostawiłby Bryana, który nadal miał jeszcze kilka lat nauki przed sobą. Zresztą mieli już swoje plany i wiedzieli czego chcą. Matt mógł tylko się cieszyć, bo i jemu nieśpieszno było wyjeżdżać. Tutaj miał wszystko czego mógłby pragnąć i widział dla siebie możliwości, których nie dostrzegali inni młodzi ludzie. I dobrze. Więcej opcji dla niego.
Kyle rozparł się wygodnie w brązowym skórzanym boksie, przyglądając się ludziom bez przerwy kręcących się po lokalu. Boksy, stoliki i wysoki bar były zatłoczone, ale Matt wcale się nie dziwił. Tak było tutaj zawsze w sobotnie wieczory, wiedzieli, bo byli stałymi bywalcami. Nawet boks, który zajmowali był ich ulubionym. Znajomi podchodzili, aby zamienić kilka słów i szli dalej, za co Matt był im wdzięczny. Chciał spędzić trochę czasu z Kylem i miał lekkie wyrzuty sumienia, że przez ostatni tydzień go unikał. Kyle był zajęty swoim drugim przyjacielem Redem, a Bryan nigdy nie odstępował jego boku, żadnego z nich więc nie widział i miał zamiar to nadrobić.
Bryan jak zwykle siedział wtulony w bok Kyla i parsknął pod nosem cicho.
– Co ja mam powiedzieć? Chciałbym mieć już studia za sobą. Mam wrażenie, że czas w ogóle nie mija. Wierzyć mi się nie chce, że wy już możecie robić co chcecie i żyć jak chcecie.
Matt obrzucił przyjaciela i swojego brata przelotnym spojrzeniem, wzruszając ramionami.
– Ach tam, nie pleć bzdur. Mamuśka z tatą będą cię utrzymywać. Gotować ci i sponsorować. To na serio nie jest wielki powód do narzekania. My z Kylem teraz musimy wziąć się za siebie i zacząć życie na własny rachunek. W końcu ostatnie lata harowaliśmy, żeby wreszcie znaleźć się tu i teraz. Jedyne czego mi będzie brak to sportu, ale za studiami nie będę tęsknił – odparł spokojnie, starając się ukryć podekscytowanie w głosie. Od poniedziałku miał się zacząć początek reszty jego życia i decyzje jakie będzie podejmował od tej pory będą szły na jego własne konto. Szczerze mówiąc był posrany ze strachu. – To nasz ostatni weekend przed rozpoczęciem odpowiedzialnego, dorosłego życia, musimy go więc dobrze wykorzystać! – Z uśmiechem wzniósł niby–toast unosząc własną butelkę piwa w kierunku towarzyszy. Kyle wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i odpowiedział toastem.
– Mówiąc o dorosłości i odpowiedzialności… – Bryan zaczął wolno, rzucając zaniepokojone spojrzenie swojemu mężczyźnie, ten jednak skinął mu głową uspokajająco. – Mamy dla ciebie niespodziankę. Chcieliśmy ci powiedzieć wcześniej, ale po pierwsze nic nie było pewne, a po drugie mógłbyś chcieć nas odwieść od tego pomysłu…
Matt zmrużył oczy ostrzegawczo. Instynkt z miejsca podpowiedział mu, że nie będzie mu się podobało to, co chcą mu powiedzieć. Ich pomysły zazwyczaj były rewolucyjne i miały nie mały impet na jego własne życie. Przyzwyczaił się jednak do tego i zazwyczaj był w stanie dostosować. Zazwyczaj…
– Witam panów! – Ciepły, wesoły głos przebił się przez gwar i stłumiony dźwięk muzyki, wbijając w rozmowę. Wysoka, szczupła postać zjawiła się jak znikąd przy ich boksie, radośnie się witając i wymieniając uściski dłoni z Kylem i Bryanem.
Matt zdrętwiał, bojąc się nawet spojrzeć w kierunku nowo przybyłego. Przez moment miał ochotę zamknąć oczy i znaleźć się gdziekolwiek tylko nie tu. Pobożne życzenia nigdy jednak nie działają, kiedy człowiek ich najbardziej potrzebuje.
Donatello Red Garett był jego przekleństwem i unikanie go sprawiało mu niemało kłopotu, nie żeby się nie starał. Zwłaszcza, że mężczyzna był najlepszym przyjacielem z dzieciństwa Kyla i bez pardonu wwalcował w ich życie. Potrzeba było niemało kreatywności, aby móc uniknąć spotkań z tym człowiekiem. Czasem jednak, żadne kombinacje nie pomagały. Tak jak tego dnia najwyraźniej. Choć pewnie powinien był się domyślić, że Kyle i Bryan, mały zdrajca, zaproszą swojego przyjaciela.
Kyle z Bryanem nie mieli jednak takich oporów witając się z gościem radośnie i zapraszając go do ich boksu. Z trudem zmusił się do podania ręki Donowi. Pod uważnym spojrzeniem i wielkim uśmiechem skierowanym centralnie na niego, czuł jak ciśnienie mu skacze.
– Matty rusz tyłek i posuń się Redowi – zakomenderował Bryan uśmiechając się jak idiota. Matt miał ochotę rzucić się przez mały stolik na niego i poddusić go własną białą podkoszulką.
Nie miał jednak wyboru, bo mężczyzna już przysunął się do niego czekając na jego ruch z tym swoim zaraźliwym, przeraźliwie radosnym uśmiechem. Zielone oczy błysnęły spod ciemnorudych, długich rzęs, kiedy przypatrywał mu się uważnie. Matt odwrócił spojrzenie i przełykając przekleństwa posunął się pod ścianę, praktycznie przyklejając się do niej. Nie mógł i nie chciał reagować w żaden sposób, bo nie chciał dawać braciszkowi i przyjacielowi więcej amunicji do dręczenia go. Już miał za sobą o kilka krępujących rozmów za dużo.
– Wychodzi na to, że właściwie mamy dla ciebie dwie niespodzianki – oświadczył Kyle radośnie, całując Bryana przelotnie w usta i masując jego kark lekko swoją wielką dłonią. Jego długie palce wplotły się w blond włosy jego brata, pewnie usiłując rozluźnić jego napięte z nerwów mięśnie.
Matt wbił w nich na wpół przerażone, na wpół ostrożne spojrzenie. Nie miał pojęcia czym mógłby się stresować Bryan, więc pomysły jakie przychodziły mu do głowy były zatrważające. W duszy już czuł, że będzie musiał skopać tyłek Kylowi.
– Chyba nie chcę wiedzieć – wymamrotał, skinąwszy ręką na mijającą ich kelnerkę. – A przynajmniej możecie poczekać, aż się odpowiednio znieczulę? – zapytał z nadzieją, ignorując cichy śmiech siedzącego przy nim mężczyzny.
– Poczekaj Matty… – Red powstrzymał go, kładąc mu dłoń na nadgarstku na kilka sekund.  Jeśli wyczuł jak ten się wzdrygnął nie dał tego po sobie poznać. Po prostu obdarzył go kolejnym olśniewającym uśmiechem. Matt zagryzł zęby, żeby nic nie palnąć. – Będzie fair jeśli to ja zamówię kolejną kolejkę. – Nie czekał na odpowiedź tylko sam przywołał kelnerkę po raz drugi. – Można powiedzieć, że świętujemy…
– Świętujemy? – Matt nieświadomie potarł nadgarstek, na którym nadal czuł ciepło szczupłej dłoni, dotykającej go przed chwilą.
Miał ochotę wrzeszczeć, zażądać, aby Donatello nie dotykał go więcej, ale wiedział, że nie mógł. Musiał zachowywać się zimno i obojętnie. Nie mógł pozwolić, aby któremuś z towarzyszących mu mężczyzn przyszło do głowy coś głupiego. Wystarczy, że jemu przychodziło. Otrząsnął się, czując zimny dreszcz strachu spływający po jego plecach. Chciał wyjść z baru. Nagle ochota na imprezowanie przeszła mu całkowicie. Kyle jednak nigdy by mu na to nie pozwolił. Nie bez dogłębnych i zawiłych tłumaczeń. A tych nie mógł udzielić.
Nie umiał udzielić.
– Okej, powiem to, bo chyba nie wytrzymam. – Bryan oświadczył dzielnie, przełykając ślinę nerwowo. Złapał Kyle’a za rękę i pochylając się nad stołem, wbił spojrzenie w brata. Widać było jak żyłka pulsuje mu na szyi w dzikim tempie. Matt poczuł jak serce załomotało mu w piersi. Teraz i on był zdenerwowany.
– Dobra gadaj, bo mnie zaczynasz wkurzać! – zażądał, spoglądając to na jednego, to na drugiego mężczyznę. Cokolwiek wykombinowali, nie mogło to być nic dobrego. Wątpił jednak, że oni będą pytać go o pozwolenie. Bardziej prawdopodobne było to, że zwyczajnie mają zamiar oświadczyć mu swoje kolejne szaleństwo. Miał nadzieję, że nie będzie ich musiał za to ukatrupić.
– Zamierzam wprowadzić się do Kyla i Reda, bo zamierzają wynająć wspólne mieszkanie! – Bryan wyrecytował jednym tchem, nie dając szans na odpowiedź Mattowi, którego i tak zatkało całkowicie. – Red został przyjęty do waszej firmy i będzie z wami pracował! Powiedz, czy to nie wspaniale? – zawołał entuzjastycznie, oczekując reakcji brata z zapartym tchem.
Trzy pary oczu przeniosło wyczekujące spojrzenie na Matta.
Nie wiedział kiedy, ale krew pulsująca mu w uszach praktycznie zagłuszyła ostatnie pytanie jego brata. Otoczenie zniknęło nagle i jedyne co mógł zrobić, to wpatrywać się w siedzące przed nim osoby. Bryan szczupły blondyn, kurczowo obejmował swojego przystojnego, barczystego chłopaka. Kyle wykorzystujący swoje długie ręce i szerokie ramiona, przytulał do siebie zarumienionego, zmartwionego ukochanego. Nic nie mówili. Bezapelacyjnie wszystko co mieli do powiedzenia, zostało powiedziane.
Matt nie mógł myśleć logicznie, miał wrażenie, że nawet nie mógł normalnie oddychać. Jego oczy same powędrowały do siedzącego tuż przy nim, zdecydowanie za blisko jak na jego gust, Dona. Błyszczące oczy o niesamowitej barwie, wpatrywały się w niego ze smutkiem i lekkim niepokojem. Ciemno rude włosy opadały mu na blade czoło i wiły się na karku, i uszach w modnej niedbałej fryzurze. Wysokie kości policzkowe i nasadę nosa miał obsypane złocistymi piegami, a pełne różowe usta po raz pierwszy nie były wygięte w uśmiechu.
Matt nie potrafił zmobilizować się, aby się odezwać.
Co ten Bryan sobie myślał? Chciał wyprowadzić się z domu? Tak po prostu? Chciał zamieszkać ze swoim narzeczonym w tak młodym wieku? Jak on to sobie wyobrażał? Było go stać na utrzymanie z dorywczej pracy? A Kyle uznał to za świetny pomysł? I czemu do cholery zaproponował wynajęcie wspólnego mieszkania Donowi, a nie jemu? Donowi ze wszystkich ludzi!
Zazdrość i złość przerzedziły trochę smog w jego głowie i zwolniły natłok pytań buzujących mu w mózgu. Pobudzony do życia, wbił ponownie spojrzenie w swojego najlepszego przyjaciela. Lekki rumieniec pokrywał opaloną twarz Kyle’a, ale mężczyzna nie spuścił spojrzenia. Najwyraźniej miał jakąś setkę dobrych wymówek i usprawiedliwień. Zbyt dobrze Matt go znał, aby tego nie wiedzieć. To tylko pogłębiło w jego duszy uczucie zdrady i gniewu. Bez słowa spojrzał na swojego brata. Bryan siedział wyprostowany i blady czekając w dalszym ciągu na jego reakcję. Matt nie wiedział czego się po nim spodziewali, ale ponad wszelką wątpliwość podejrzewali go o jakiś wybuch czy fochy.
O nieee… ich niedoczekanie.
Z trudem i praktycznie boleśnie, wymusił uśmiech starając się spojrzeć na towarzyszącą mu trójkę jak najniewinniej i najobojętniej. Ocenzurował to, co cisnęło mu się na usta i chwytając butelkę z piwem wzniósł toast.
– Cóż, nie wiem komu pogratulować najpierw. Mieszkanie, przeprowadzka, nowy nabytek dla naszej nowo powstałej firmy… wiele przegapiłem – parsknął ironicznie, starając się zmusić do lżejszego tonu. Mdłości sprawiały jednak, że praktycznie miał ochotę zwymiotować wcześniej wypite piwo. Nagły ból głowy rozsadzał mu czaszkę od środka. Musiał wielokrotnie przełknąć, aby móc kontynuować. Jedyną jego pociechą były zaskoczone miny jego przyjaciół. – Gdzie ja byłem jak mnie nie było? – zapytał z fałszywym uśmieszkiem, mającym zneutralizować jego cierpki ton. Zauważył jednak, że Kyle wzdrygnął się robiąc bolesną minę. W tym momencie miał to jednak głęboko w nosie.
– To moja wina… – wtrącił Don nagle. Z poważną miną odwrócił się do Matta i spojrzał mu w oczy zdecydowanie.
Matt odpowiedział mu twardym, zimnym spojrzeniem. Mógł się założyć, że to właśnie była jego wina i z radością miał zamiar go winić.
– Red potrzebował pracy i miejsca do mieszkania, a my potrzebujemy dobrego speca od reklamy – dodał Kyle, kiedy krepująca i przedłużająca się cisza zaczęła stawać się trudna do zniesienia. Jego głos był opanowany i stanowczy, i Matt wiedział, że najwyraźniej ten temat nie podlega dyskusji. On był zwyczajnie informowany. – Mój ojciec sprawdził go i podjął decyzję, że Red nada się idealnie. Ja będę projektował i budował, ty stworzysz najwspanialsze grafiki i wizualizacje, a Red je rozreklamuje.
– Widziałem jego projekty! Są po prostu genialne! – wtrącił entuzjastycznie Bryan, ale Matt go zignorował milcząc nadal i wpatrując się w swojego przyjaciela. Kyle kontynuował spokojnie, przytulając swojego ukochanego i rzucając Mattowi lekko złe spojrzenie. Don zaczął wiercić się niespokojnie przy jego boku.
– Kiedy okazało się, że ten wielki trzypokojowy dom, zaraz po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko naszej firmy stoi pusty, zaczęliśmy się zastanawiać. Red nie mógłby go wynająć sam, bo był za drogi i za duży. A ja już od dawna myślałem o wyprowadzce z domu…
– Rozmawiałem z mamą i choć nie była zachwycona, to stwierdziła, że wybór należy do mnie – dodał Bryan stanowczo. Najwyraźniej również on zdecydował.
Szkoda tylko, że żaden z nich nie wspomniał o swoich planach nawet słowem. Żaden nie zapytał go o zdanie ani nie pofatygował się uprzedzić o takiej ewentualności. Złość wypalała dziurę w jego mózgu, nie mniej jednak Matt wymusił szeroki uśmiech. Nonszalancko napił się piwa i wzruszył szerokimi ramionami.
– Cóż, wygląda na to, że już wszystko macie zaplanowane i wszystko układa się zgodnie z planem – stwierdził niedbale. Musiał spuścić wzrok na blat sosnowego stolika, bo obawiał się, że Kyle wyczyta prawdę w jego oczach. Zbyt dobrze się znali… choć właściwie już nie był tego tak do końca pewien.
– Nie jesteś zły? – Bryan wyrwał się z pytaniem, najwyraźniej dręczącym ich wszystkich.
Matt parsknął śmiechem, tym razem szczerym. Gorycz i smutek utonęły w barowym barze, a przynajmniej miał taką nadzieję.
– Skąd podobny pomysł? – zapytał niewinnie, wpatrując się w brata. – Nie mam pojęcia dlaczego miałbym być zły? Przecież to wasza sprawa i wasze decyzje. Mnie one nie dotyczą… – Najwyraźniej.
Żaden z mężczyzn nie miał dobrej odpowiedzi, ale Matt wcale nie był zaskoczony. Było mu źle, był wściekły i miał ochotę stamtąd wyjść, ale prędzej dałby sobie jaja na sucho ogolić, niż przyznać się do tego co czuje.
Musiał więc udawać, że cieszy się, iż za jego plecami jego przyjaciel podjął życiową decyzję, że zamieszka z jego bratem i swoim przyjacielem, nawet nie zastanawiając się czy i on chciałby z nimi mieszkać. Będzie musiał udawać ilekroć ich odwiedzi, że nie ma nic przeciwko Redowi, którego już nie będzie mógł unikać. Ani spotykając się z bratem, ani nawet w pracy nie będzie już miał spokoju. Nigdzie już nie będzie bezpieczny i nawet nie ma możliwości, aby wytłumaczyć to wszystko swojemu jedynemu przyjacielowi.
Miał ochotę przywalić komuś. Najlepiej wielokrotnie. Zamiast tego zmusił się do pytania.
– Kiedy przeprowadzka? Potrzebujecie pomocy?
Niechybnie nie tego spodziewali się po nim, bo po raz kolejny po prostu zagapili się na niego. Kiedy jednak pewnie i spokojnie odparł ich spojrzenia, najpierw Bryan, później Kyle spuścił wzrok na stół. Don nerwowo bawił się etykietką na butelce, co rusz spoglądając na niego jakby chciał coś powiedzieć, ale się bał.
I słusznie. Matt nie był w pokojowym nastroju, zbyt był jednak uparty, żeby dać się sprowokować.
– Nie prędzej niż w kolejny weekend jesteśmy w stanie spakować się i zacząć przewozić rzeczy. Twój tata pożyczy nam pickupa. – Matt prawie bezboleśnie przełknął uwagę Kyla. – Od poniedziałku zanim się wdrożymy w pracy, nie będziemy mieli czasu –  dodał tonem wyjaśnienia.
Kyle zdecydował się w końcu przejąć inicjatywę i nadać ich rozmowie jakiś sens. Czuł wściekłość swojego przyjaciela i nawet nie był zaskoczony. Właściwie się tego spodziewał. Nie potrafił jednak tak do końca czuć się winny. Jakiekolwiek animozje miał Matt z Redem, najwyższa pora coś z tym zrobić, bo odbijało się to na ich przyjaźni i Kyle czuł się jak w potrzasku. Wiecznie rozdarty między nimi.
– Umowę o wynajem macie w takim razie podpisaną?
– Tak, dziś ją odebrałem i możemy wprowadzać się w każdej chwili. Dom jest nasz… – odparł Donatello, znów skubiąc naklejkę. Z głębokim westchnieniem spojrzał na Matta opróżniającego kolejne piwo. – Zamieszkaj z nami – palnął, blednąc natychmiast. Nie miał zamiaru powiedzieć tego na głos!
Kyle i Bryan jęknęli.
Matt zachłysnął się, plując z impetem na siedzącego naprzeciwko niego Kyla. Płyn dostał się do jego płuc i intensywny kaszel wstrząsnął całym jego ciałem. Był właściwie wdzięczny, bo mimo łez spływających mu po policzkach i trudności z wzięciem oddechu, to przynajmniej zwolniony był z odpowiedzi. Żałował tylko, że Don zaczął klepać go po plecach. Myśli jak tornado rozszalały się w jego głowie.
Kyle podskoczył z zaskoczenia i popatrzył na swoją piękną niebieską koszulę. Opluty piwem wyglądał bardzo interesująco. Bryan z jakiegoś nie do końca logicznego powodu, uznał to za bardzo śmieszne i rechocząc jak idiota, zaczął wycierać swojego ukochanego, czyniąc więcej spustoszenia niż korzyści. Mężczyzna w końcu odsunął go od siebie i wstając od stolika spojrzał na Matta.
– W porządku? Przeżyjesz?
Matt potaknął uspokajając się w końcu i ocierając zapłakaną od kaszlu twarz. Zasygnalizował też swojemu towarzyszowi, że zdecydowanie może przestać go poklepywać. Donatello, były koszykarz, miał wielkie, silne dłonie i wiedział jak je użyć, praktycznie odbijając mu płuca.
– Chodź, pomożesz mi to wyczyścić. – Uspokojony Kyle pociągnął zaskoczonego Bryana do męskiej łazienki. Mniejszy mężczyzna potykając się o nogę od stolika pośpieszył, żeby dogonić długonogiego partnera.
Matt stłumił przekleństwo. Robił co mógł, żeby uniknąć przebywania z Donem sam na sam. Mężczyzna najwyraźniej chyba musiał to wyczuć, bo powiedział ze smutkiem.
– Przepraszam… – Machnął nieskoordynowanie ręką, jakby miał na myśli wszystko na raz i nie do końca był pewien jak to wyrazić. – Nie chciałem cię zaskoczyć, ale naprawdę wydaje mi się, że to byłby świetny pomysł gdybyś zajął trzecią sypialnię – kontynuował uważnie obserwując nadal zaczerwienionego lekko Matta. – Wiem, że zanim Kyle związał się z twoim bratem myśleliście o tym, żeby razem wynająć dom. Plany trochę się zmieniły, ale nie chcę wchodzić wam w paradę.
Tak, oczywiście, że nie chciał… tyle tylko, że wchodził!
Matt dyskretnie rozejrzał się po sali w poszukiwaniu wymówki, żeby zniknąć i uniknąć tej rozmowy. Niestety każdy był zajęty własnymi sprawami, a Kylowi i Bryanowi najwyraźniej się nie spieszyło. Z ciężkim westchnieniem spojrzał na siedzącego przy nim mężczyznę. Był przystojny, miły i wesoły, i maltretował go psychicznie. Dręczył urokiem i szczerozłotym sercem. Cholerny ideał.
– To było lata temu. Wszystko się zmieniło i nie ma co trzymać się na siłę starych planów – powiedział udając obojętność, nie przerwał też kontaktu wzrokowego z Donem. Małe zielone światełko błysnęło i zniknęło w tych ekspresyjnych oczach i tylko dlatego, że Matt tak uważnie mu się przyglądał udało mu się je dostrzec. Nawet nie chciał się zastanawiać nad tym, co to znaczy.
– Kyle i Bryan uważają, że to świetny pomysł… – Don dodał szybko, starając się zabrzmieć jak najbardziej przekonująco. – Moglibyśmy być wszyscy razem. Mieszkając i pracując.
Matt wściekł się tylko jeszcze bardziej.
– Widzę, że wszystko już przedyskutowaliście… – rzucił sarkastycznie wstając i wyszarpując garść pieniędzy z kieszeni. Nie licząc rzucił je na stół. Don również poderwał się na nogi, nie ośmielił się jednak powstrzymać Matta przed wyjściem z boksu, bo mężczyzna miał minę buldożera i gotów był przejść po nim. Nie mniej wyszedł za nim na ciemny, opustoszały parking.
– Matt zaczekaj! – zawołał. Kiedy jednak został zignorowany, złapał wysokiego mężczyznę za przedramię zatrzymując go w miejscu. Niewiele centymetrów różniło ich jeśli chodziło o wzrost i Red był prawdopodobnie o dwa lub trzy centymetry wyższy, ale Matt był muskularniejszy i silniejszy. Zamiótłby nim chodnik, nawet się nie pocąc.
Zawsze ciepłe brązowe oczy, tym razem mogłyby ciąć stal spojrzeniem.
– Matt, proszę cię, pogadajmy.
– Nie rozumiem skąd ta nagła potrzeba – Matt parsknął ironicznie wyszarpując rękę z uścisku Dona. – Jakoś do tej pory żaden z was się nie kłopotał, żeby zapytać mnie o zdanie. Nie kłopoczcie się i teraz.
– To nie tak! – Don zaprzeczył, nie pozwalając się wyminąć ani zbyć. Stał murem.
– A jak?
– Kyle chciałby żebyśmy mieszkali wszyscy razem. Ostatnio wcale już się z nim nie spotykasz – zawołał Don z wyrzutem.
Matt powstrzymał cisnący mu się na usta komentarz, Don jednak nie był idiotą.
– Wiem, że chodzi o mnie… – powiedział badawczo spoglądając na niego. – Nie wiem dlaczego mnie tak bardzo nie lubisz, ale… – odchrząknął nerwowo – …ale, może jakbyś miał okazję mnie lepiej poznać, to mógłbyś tolerować moją przyjaźń z Kylem i Bryanem…
To wszystko było koszmarne! Nic, co Matt chciałby powiedzieć nie mogło wydobyć się z jego gardła. Miał wrażenie, że go dusi, choć i tak nie pozwoliłby słowom ulecieć. Mógł tylko patrzeć w bladą, lekko piegowatą twarz Donatello i zagryzać zęby do bólu. Musiał się opanować i zachować z rozwagą, inaczej ośmieszy się i wzbudzi podejrzenia.
– Nie pochlebiaj sobie. To nie ma nic wspólnego z tobą. – Wymusił ostatecznie najspokojniejszą odpowiedź na jaką mógł się zdobyć. Złość niemal w nim wrzała, więc był z siebie dumny.
Don jednak zdawał się nie kupować jego aktu. Jego oczy dostrzegały więcej niż Matt chciał zdradzić.
– Więc wprowadź się do nas i udowodnij, że to nie chodzi o mnie – rzucił z wyzwaniem i prowokacją w głosie. Zmniejszył też dystans między nimi, stając z Mattem pierś w pierś.
Stając prosto jak struna mężczyzna roześmiał się udając, że serce nie podeszło mu do gardła.
– To chyba najsłabsza prowokacja jaką mogłeś wymyślić – powiedział sarkastycznie nie ustępując pola. Nawet nie był pewien w którym momencie Don zepchnął go w cień pod boczną ścianę baru. Nie był jednak tchórzem. Nie zamierzał zrejterować. – Niczego nie muszę ci udowadniać. Wynajęliście sobie we troje dom. Super! Wprowadźcie się tam i poudawajcie dom, lub wróćcie do studenckiego trybu życia. Mnie jest wszystko jedno. Ja nie zamierzam brać w tym udziału!
– Proszę cię, Matt! – Don nie zamierzał ustąpić ani się poddać. Chciał mieć swoją szansę z tym wspaniałym, przystojnym mężczyzną i nie było siły na tej ziemi, która by go zniechęciła. – Daj mi… nam szansę. Nikt nie chciał cię wkurzyć. Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Od chwili kiedy wpadliśmy na ten pomysł do jego realizacji był tydzień. Właściwie to wszystko, to był jeden wielki fuks…
– No to super – przerwał mu Matt zimno. Nie był skłonny odpuścić, przynajmniej jeszcze nie teraz. Nie chciał być przegadany i ugłaskany. Zwłaszcza przez Dona. Chciał się trzymać od niego z daleka.
– Dlaczego taki jesteś?
– Nie mam pojęcia o co ci chodzi – Matt odparł sarkastycznie. Kusiło go, aby odepchnąć od siebie zbyt blisko, jak dla jego komfortu psychicznego, stojącego mężczyznę. Nie zrobił tego jednak. Nie umiał się zmusić. Wdzięczny był za otaczającą ich ciemność, bo nie musiał patrzeć w te zbyt mądre oczy.
– Doskonale wiesz o czym mówię… – mruknął Red ze smutkiem. – Wiem też, że zdajesz sobie sprawę z tego, że…
– Matt? Red? – Kyle wypadł z drzwi baru rozglądając się za nimi. Najwyraźniej jednak nie był w stanie dostrzec ich w ciemnościach, bo lampy parkingowe skierowane były w drugą stronę. Matt wykorzystał to, aby minąć Dona i zwiać.
– Kyle, boli mnie głowa. Spadam do domu. – Właściwie nie dał czasu żadnemu z mężczyzn aby zareagował, tylko oświadczył tonem nieznoszącym sprzeciwu i ruszył do swojego samochodu.
W tylnym lusterku jeszcze przez moment, widział dwie stojące blisko siebie na ciemnym parkingu postacie i ten widok na nowo wzbudziły w jego sercu zazdrość, i wściekłość.
Wściekłość, bo już nie był pewien o co był zazdrosny.

***

Matt wpadł do swojego pokoju trzaskając drzwiami i ignorując wołanie swojej matki. Był zbyt wściekły, żeby teraz z nią rozmawiać. Ani ona, ani ojciec nawet się nie zachłysnęli na temat wyprowadzki Bryana. To było nie fair! Miał prawo wiedzieć.
Upokorzony i wściekły rozejrzał się po swoim pokoju. Spędził w nim swoje szczęśliwe dzieciństwo i był jego azylem od zawsze. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że był już dorosłym mężczyzną i czas był najwyższy, aby się wyprowadzić. W jego umyśle kiełkowało kilka planów i pomysłów. W większej lub mniejszej mierze powiązanych z Kylem i Bryanem. Nie wyobrażał sobie jednak zamieszkać pod tym samym dachem co Donatello Garrett.
Po prostu nie mógł!
Ten mężczyzna prześladował jego myśli. Nic właściwie nie robiąc wywierał na jego psychikę presję, której nie chciał i na którą się nie godził.  Przez niego czuł się zagrożony i przyparty do muru.
Kiedy Kyle wyznał mu, że jest biseksualny, i że kocha jego brata, Matt poczuł się jakby świat nagiął się tuż przed jego oczami. Wszystkie pytania, wątpliwości co do własnej seksualności i ciekawość, natychmiast brutalnie i skutecznie zdusił w sobie. Nie godząc się na to, aby bezsensowna chęć poznania czegoś nowego i niespodziewanego spaczyła jego poglądy.
Był hetero i koniec! Nie miał co do tego wątpliwości.
Donatello jednak swoim otwartym zachowaniem, poglądami i pewnością siebie, zachwiał na powrót jego z trudem odzyskaną równowagę. Bryan przez pewien czas borykał się ze świadomością, że jest gejem. Sporo też się z tego powodu wycierpiał. Matt niejednokrotnie żałował, że jego brat jest gejem i tyle musi z tego powodu zaznać bólu i upokorzenia. Gdyby to od niego zależało, sto razy bardziej wolałby, żeby Bryan był hetero.
Don jednak wydawał się czuć świetnie z tym, że jest gejem. Nie ukrywał tego ani nigdy nic nie robił sobie z uwag, wyzwisk czy upokarzających pytań. Szybko i jakby naturalnie wkomponował się w życie miasteczka i ich własne.
Zawsze miły, kulturalny i zabawny świetnie czuł się we własnej skórze i nikomu nie pozwalał zachwiać tej równowagi. Nie ukrywał też, że leci na niego. Od pierwszej chwili przyznał się do atrakcji jaką odczuwał, i że chętnie dowiedziałby się gdzie ich to zaprowadzi. Był uroczy, przyjacielski i flirtował z nim bezczelnie. Nigdy jednak nie dał mu żadnego pretekstu, aby wybić mu te jego śnieżnobiałe ząbki. Zawsze był pieprzonym perfekcyjnym dżentelmenem i Matt nie wiedział co z tym zrobić.
Kiedy Donatello przy ich pierwszym spotkaniu zaprosił go na randkę, Matt był zszokowany do tego stopnia, że właściwie nie pamiętał co odpowiedział. Krew buzowała mu w głowie i jedynie co był w stanie zrobić, to gapić się na śmiałego, bezpośredniego mężczyznę jak idiota.
Bryan głupią uwagą o zdeklarowanym heteryku rozładował napięcie, ale od tamtej pory Matt nie potrafił się zrelaksować w towarzystwie przyjaciela Kyla i już właściwie zaczynało mu brakować pomysłów na wymówki. Wiarygodnych pomysłów, w każdym bądź razie.
Co tylko przyprawiało go o jeszcze większą furię. Miał nadzieję, że pracując wraz z Kylem w nowym dziale firmy jego ojca, będzie miał okazję na nowo odzyskać przyjaciela, i że tam będzie miał szansę spędzać z nim więcej czasu. Samotność powoli zaczynała go dobijać. Nie tylko nie miał już Kyla dla siebie, ale w efekcie stracił i brata.
Donatello Garrett był wszystkiemu winny. Po jaką cholerę się sprowadzał i wszystko niszczył!?
Nie miał odpowiedzi na to dziecinne pytanie i nie miał nawet z kim pogadać o tym. Gorycz na nowo dławiła go, kiedy ze złością wyciszył telefon i w bokserkach wpełzł pod kołdrę. Ten dzień miał się skończyć całkowicie inaczej.


2



– Dobra, gadaj! – Kyle nie zamierzał owijać w bawełnę i patyczkować się z Mattem. Zbyt wiele lat się znali, żeby teraz krążyć wokół tematu na paluszkach. Między innymi dlatego byli takimi dobrymi przyjaciółmi, bo mogli polegać na swojej szczerości.
– Nie ma o czym. – Tym razem nic nie było wstanie zmusić Matta do zdradzenia jego wewnętrznych demonów i myśli. A już szczególnie Kyle nie mógł stać się jego powiernikiem, bo sam był częścią problemu.
– Przestań pieprzyć! – Mężczyzna cisnął w niego piłką do kosza. Już nie trenowali jak kiedyś, nadal jednak lubili sport i kosz na tyłach domu rodziców Kyla był świetnym miejscem do upuszczenia trochę pary. Był też na tyle odosobniony, że nie było obaw, iż ktoś ich podsłucha.
Matt bez problemu złapał piłką, choć uderzenie nie było najdelikatniejsze. Przekozłował ją kilka metrów i rzucił do kosza pudłując. Litania przekleństw popłynęła z jego ust.
– Matt nie odpuszczę ci! To już za długo trwa! Przyjmij to jak facet na klatę i powiedz o co chodzi – Kyle zabrał piłkę i zamiast kontynuować grę zastąpił drogę przyjacielowi. Jego spocona, lekko zaczerwieniona twarz była zdeterminowana i twarda. Matt parsknął ironicznie.
– Nie chcę gadać. Nie wiem o co ci chodzi.
– Wiem, że jesteś wściekły o całą tę sprawę z wynajmem domu…
– Nieee… no co ty! – przerwał mu Matt podchodząc nonszalancko do ławeczki i wycierając się ręcznikiem, odwrócił się do Kyla plecami. Nie mógł nawet na niego patrzeć, żeby nie wywrzeszczeć mu frustracji w twarz. – Ja też wam się nie spowiadałem, kiedy zleciłem agencji nieruchomości znaleźć dla siebie kawalerkę w centrum, czemu wy mielibyście mi się tłumaczyć? – Wymyślił na poczekaniu. Dlaczego tak się zachowywał, sam nie wiedział.
Kyle z wściekłością cisnął piłką, trafiając do kosza za trzy punkty. Żaden z nich jednak nie myślał już o grze. Jak taran ruszył do ławeczki i chwycił butelkę wody mineralnej, zaciskając na niej pięść.
– Matt, czemu to robisz? – zapytał przez zaciśnięte zęby. – Red powiedział ci, że chcemy zamieszkać wszyscy razem!
– Taaa… Red… – wymknęło się Mattowi i przełykając jęk, ruszył, aby położyć się na trawniku. Miał tej rozmowy dość, nie zamierzał jednak uciekać jak wystraszony królik. Kyle sokolim wzrokiem śledził każdy jego krok.
– O niego chodzi prawda? – zapytał bezpośrednio. Matt nie potrafiłby mu skłamać prosto w twarz, więc milczał, doprowadzając go do szewskiej pasji. – Co ci ten człowiek kiedykolwiek zrobił, że nie jesteś w stanie go strawić? Przecież chyba do cholery nie jesteś zazdrosny o naszą przyjaźń? – sondował wściekły.
Matt przewrócił oczyma.
– Przestań. Nie ośmieszaj się – parsknął ironicznie. Podłożył ramiona pod głowę i zapatrzył się w bezchmurne niebo nad głową. Letnie słońce jeszcze nie paliło, ale to była tylko kwestia kilku godzin. – Nie wiem czemu się mnie czepiasz.
Kyle klęknął tuż przy nim obserwując jego twarz uważnie.
– Bo ostatnimi tygodniami zachowujesz się jak palant! Myślisz, że jestem idiotą i nie widzę jaką masz minę ilekroć Red się zjawi? Praktycznie przestałeś się ze mną spotykać. A jeśli już, to upewniasz się, że go nie ma.
Matt zbladł pod opalenizną. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że był tak przewidywalny. Upokorzenie zmieniło się w głaz na jego piersi. Nie potrafił spojrzeć przyjacielowi w oczy. Po raz setny zastanowił się, czy powinien porozmawiać z nim na ten temat. Nie potrafił się jednak zmusić.
– Po prostu nie odpowiada mi jego towarzystwo. Kyle zrozum, że nie musimy lubić tych samych osób! – Zauważył dość kostycznym tonem, siadając. – Ty go lubisz. Spoko. Spędziliście razem dzieciństwo. Znasz jego matkę i tak dalej. Nie mówię, że nie masz się z nim przyjaźnić. Nie znaczy to jednak, że ja muszę z tego powodu się z nim zaprzyjaźniać. – Kyle wybałuszył na niego oczy, jakby pierwszy raz w życiu go widział. Matt drgnął lekko zażenowany, ciągnął jednak. – Ty jesteś moim przyjacielem i to mi wystarczy.

Zerwał się na równe nogi i otrzepał spodenki. Czekał go jeszcze dziesięciominutowy bieg do domu.
– A teraz wybacz, ale jestem umówiony na randkę. – Odwrócił się na pięcie, żeby odejść, ale Kyle najwyraźniej jeszcze z nim nie skończył.
– O tym też chciałem porozmawiać.
– O czym tu gadać? – zapytał Matt coraz bardziej zirytowany.
– Odkąd zacząłem umawiać się z Bryanem, ty zaliczyłeś więcej panienek, niż przez ostatnie dziesięć lat! O co z tym wszystkim chodzi? – Bezpośredniość pytania zaskoczyła Matta tak, że przez moment nie wiedział co odpowiedzieć.
– To już chyba na serio nie twoja sprawa! – oświadczył stanowczo, żałując po raz pierwszy, że spotkał się z przyjacielem. – Naprawdę trochę przeginasz!
– Nie, Matt – Kyle pokręcił głową ze smutkiem. – To ty przeginasz. Jeśli nie jesteś pewien własnej seksualności nie odbijaj swoich obaw na tych dziewczynach! One nie zasługują sobie na to, żebyś traktował je jak zabawki.
Wielkie pięści Matta zacisnęły się, ale nie zrobił z nich użytku, za to z niedowierzaniem patrzył na swojego towarzysza od dziecięcych lat. Jeśli ktoś go znał, to właśnie on. Jeśli ktoś mógł dostrzec co się z nim działo, to właśnie Kyle. I przez to Matt czuł się zdradzony nie tylko przez swój własny umysł, ale i przez przyjaciela, który powinien go wspierać!
– Chyba coś ci się pomyliło. Nie mam cienia wątpliwości, że spotkam tę jedną jedyną kobietę, z którą stworzę rodzinę – powiedział cicho, martwym tonem. Jego twarz była bezemocjonalną maską. – Ty zwłaszcza powinieneś wiedzieć, że o niczym innym nie marzę jak o złożeniu rodziny pewnego dnia. Na razie szukam i chcę sobie poszaleć, zanim zdecyduję się na obowiązki. Nic nikomu nie obiecuję, a żadna z nich jak na razie nie okazała się tym czego szukam.
Kyle skrzywił się na jego słowa, z rezygnacją kręcąc głową.
– Możesz się oszukiwać do woli – oświadczył w końcu. – Nie licz jednak, że ja jako twój przyjaciel, będę cię oszukiwał. Strach to nie jest usprawiedliwienie, żeby ranić ludzi.
Matt wybiegł z domu Kyla nie odwracając się za siebie. Ostanie słowa przyjaciela nie opuszczały go bez względu na to, jak szybko biegł.


***


Donatello zamknął okienko rozmowy w Skypie i westchnął ciężko. Kyle nie powiedział tego otwarcie, ale wyraźnie martwił się o przyjaciela i Don czuł się w pewien sposób za to odpowiedzialny.
Szybko zrozumiał, że Matt trzyma się od nich z daleka przez niego. Nie potrzeba do tego być Einsteinem. Czytał między wierszami wypowiedzi Kyla, uwagi Bryana i spojrzenia jakimi próbował zamordować go mężczyzna. Nie wiedział jednak co zrobić.
Matt to spełnienie jego wszystkich marzeń.
Wysoki, postawny brunet o aksamitnych czekoladowo–brązowych oczach. Jedno spojrzenie i Donatello był załatwiony. Gdyby mógł i gdyby nie setki osób na stadionie, na którym Matt zdobył decydujący punkt w ostatnim meczu w sezonie, to chyba padłby tam na kolana i mu się oświadczył.
Było jak w bajkach. Motylki, spocone dłonie, drżące kolana i zaschnięte usta. Miał ochotę skakać z radości, że wreszcie poznał kogoś takiego i jednocześnie łkać z rozpaczy, kiedy się okazało, że Matt jest hetero.
Załamany zdecydował, że przynajmniej się zaprzyjaźnią. Niestety te piękne oczy o ciepłym spojrzeniu za każdym razem zmieniały się w lód ilekroć były skierowane na niego. Obojętnie jak bardzo się starał i jak poprawnie, i grzecznie się zachowywał. Matt zapałał do niego z miejsca nienawiścią i Don nic nie mógł na to poradzić.
Masując nieświadomie pierś, w której jego serce biło boleśnie na wspomnienie mężczyzny, w którym się zakochał jak szczeniak, Don podszedł do okna, aby wyjrzeć na gród. Jego matka i ciotka siedziały pod wielkim parasolem słuchając muzyki z radia i czytając książki. Z jednej strony cieszył się, że się tutaj sprowadzili, z drugiej żałował tego, że kiedykolwiek spotkał Matta Tomsona.
Nie wiedział już co robić. Nie mógł zrezygnować z mieszkania z Kylem i Bryanem. Dom ciotki był zwyczajnie za mały dla nich wszystkich. Mirabel czuła się skrępowana, a i on nie czuł się komfortowo pod bacznym spojrzeniem cioci. Kobieta w przeciwieństwie do jego matki, która zaakceptowała go bez słowa, miała nadzieję, że Don się jeszcze ‘nawróci’. Musi po prostu spotkać odpowiednią kobietę i dorosnąć do założenia rodziny. Miał już dość tłumaczenia, że to iż zamierza związać się z mężczyzną wcale nie oznacza, że nie będzie miał rodziny. Zamierzał założyć rodzinę, kiedy spotka tego Jedynego.
Jego Jedyny jednak nie chciał go. Właściwie wybierał świadomie nie chcieć go i Don nie miał prawa mieć do niego żalu…
Rozsądek to czasami taki cierń w tyłku i Red nie znosił tego cichego, aczkolwiek upierdliwego głosiku powstrzymującego go przed robieniem wspaniałych, szalonych rzeczy.
Teraz też wiedział, że musi coś zrobić, zanim przyjaźń Matta, Kyla i jego się rozleci, ale masa wątpliwość zalewała jego umysł. Dodatkowo mały, słodki Bryan który bez mrugnięcia okiem podbił jego serce jak brat, którego nigdy nie miał, znajdował się między młotem a kowadłem. Jeśli Matt nie zmieni swojego nastawienia, ktoś będzie musiał odejść…
… i w duszy wiedział, kto by to był.
Wyciągnął komórkę i zadzwonił. Bryan, romantyczna dusza i miękkie serce, z całą pewnością mu pomoże.
Coś musiało się zdarzyć w ich życiu, zanim będzie za późno i Don był zdecydowany, aby w efekcie tego wszyscy „żyli długo i szczęśliwie”. Nawet jeśli musiałby uwieść jednego upartego durnia.

***


Park o dziewiątej wieczorem z założenia miał być opustoszały, ale nigdy nie był. Matt obrał sobie więc taką trasę do biegania, że wiedział jak omijać z daleka obściskujące się po krzakach parki i podejrzanych typków. Nie bał się biegać sam. Wręcz lekki dreszczyk niepokoju sprawiał, że jego krew krążyła mu w żyłach wartko, a jego serce biło szybciej. Ścieżki wiodły wokół dość dużego terenu i w wielu miejscach się przecinały. Wszystkie jednak prowadziły do środka, gdzie znajdowało się stylizowane małe sztuczne jeziorko. Co roku pływały po nim skuszone darmowym dokarmianiem dzikie kaczki. Deptaki i ławki oświetlone były lampami. Dalsze zakamarki parku były zostawione naturze i wielkie krzewy, i drzewa rozrosły się całkiem mocno.
Głuchy tętent stóp odbijający się w wieczornej ciszy był dla Matta uspakajający i lekko hipnotyzujący. Przyzwyczaił się do biegania dwa razy w tygodniu i robił to nawet zimą. Zdecydowanie jednak wolał lato i przyjemne chłodne wieczory. Wsłuchany we własne kroki praktycznie nie zwracał uwagi na otoczenia, a z każdym przebiegniętym kilometrem wydawało mu się, że nabierał rozpędu i rytmiki.
Kiedy jednak samotna postać wyrosła tuż przed nim, z trudem wyhamował piszcząc jak dziewczynka. Impet bezmyślnego biegu sprawił, że odbił się o twardą pierś i upadł na tyłek z jękiem i przekleństwami.
Zły i wystraszony spojrzał w górę długich, pokrytych lekkim rudym włosem nóg. Sportowe spodenki były opuszczone nisko na szczupłych biodrach, w pasie szara bluza zawiązana za rękawy podkreślała jego wąski pas, a ciemny podkoszulek skrywał muskularną choć szczupłą klatkę piersiową. Białe zęby błysnęły w półmroku, kiedy Don pochylił się nad nim z wyciągniętą dłonią, żeby pomóc mu wstać.
– Nie powinieneś biegać sam – mruknął niezrażony, kiedy Matt wściekły odtrącił rękę i zerwał się na równe nogi. – Mogłem być jakimś maniakalnym mordercą, albo łotrem czyhającym na twoją…
– Nie noszę ze sobą wartościowych rzeczy ani pieniędzy!
– …cnotę. – Dokończył Don nieustępliwie. Matt zachłysnął się oddechem i z dłońmi agresywnie wspartymi na biodrach naskoczył na niego.
– Co ty tu do cholery robisz?
– Szukam cię.
– Po jaką cholerę? – zapytał zaskoczony mężczyzna.
– Musimy pogadać – odparł Don spokojnie, wskazując białą altanę na środku jeziorka.
Matt prychnął, omijając go szerokim łukiem i całkowicie lekceważąc go.
– Nie, nie musimy!
Dan błyskawicznie stanął mu na drodze.
– Owszem musimy i porozmawiamy. – Oświadczył tonem nie znoszącym sprzeciwu, niezrażony piorunującym spojrzeniem swojego przeciwnika. – Możesz iść dobrowolnie i poświęcić mi kilka minut swojego cennego czasu, a możemy to zrobić trudniejszym sposobem… – powiedział pochylając się niebezpiecznie blisko twarzy Matta. – …ale wtedy będziesz musiał sobie wywalczyć drogę po moim ciele… Wierz mi. Nie mam nic przeciwko temu.
Praktycznie parsknął śmiechem widząc jak Matt odskoczył jak oparzony. Jego podejrzenia nabierały coraz głębszego sensu. Miał zamiar użyć każdego triku jaki tylko znał, aby wymusić na Matt’cie współpracę.
Wściekły biegacz przeczesał spocone włosy dłonią, krzywiąc się, kiedy otarcia spowodowane upadkiem zapiekły go. Jego ciało gwałtownie stygło i jego rozgrzane biegiem mięśnie protestowały. Zdawał sobie jednak sprawę, że Don był zdeterminowany, i rozmowa której się śmiertelnie obawiał miała odbyć się o jakieś sto lat za wcześnie. Nie był na nią gotów i nigdy nie będzie.
Słowa Kyla buzowały jednak w jego głowie nie opuszczając go ani na krok.
Czy faktycznie chciał być wrednym palantem resztę swojego życia?
Powstrzymał się, aby nie zdzielić przystojnej twarzy rozciągniętej w triumfalnym uśmiechu, kiedy mijał zadowolonego z jego kapitulacji mężczyznę i ruszył do altanki. Nie chciał ryzykować, że ściągną na siebie niepotrzebną uwagę. Ażurowe plecionki boków wcale nie zapewniały prywatności, ale Matt wcale nie był pewien czy chciałby znaleźć się z Donatello sam na sam, odcięty od świata.
Raptownie stał się świadom otaczającego go mroku, zbyt głośnego nagle cykania świerszczy, intensywnego zapachu wody i klaustrofobicznie małej altanki. Ledwie stanął na jej środku, a już miał ochotę z niej wybiec. Don jednak nie dał mu takiej możliwości, bo stanął w wąskim wejściu i zdecydowany był go nie wypuścić dopóki nie porozmawiają. Matt cieszył się, że zaledwie mogą się dostrzec w zapadających ciemnościach. Potarł ramiona w nerwowym geście, ale miał nadzieję, że jego towarzysz pomyśli, że zimno mu po biegu. W pobliżu wody zawsze było chłodniej.
– Masz – Don jednym szybkim ruchem odwiązał bluzę i podał mu ją, wcale nie zdziwiony, że mężczyzna nie chciał jej jednak przyjąć.
– Nie potrzebuję. Wystarczy, że się będziesz streszczał i będę mógł wrócić do domu – stwierdził zimno. Don syknął niezadowolony, robiąc krok w jego stronę.
– Czy choć raz nie możesz się nie sprzeczać i zrobić to, o co cię proszę? – warknął w twarz zaskoczonego Matta. – Zabiłoby cię, gdybyś choć raz zachował się przyjaźnie?
Matt nie był w stanie odpowiedzieć. Wyszarpnął za to bluzę z jego rąk i włożył na siebie dwoma impulsywnymi, wzburzonymi ruchami z głośnym zgrzytem zapinając zamek. Zapach Donatello, świeży i piżmowy, z miejsca uderzył mu do głowy i otulił jak rozgrzana ciepłem ciała właściciela materia.  Musiał zrobić krok wstecz, oblizując nagle suche usta, aby zwiększyć między nimi fizyczny i psychiczny dystans.
Wiedział, po prostu wiedział, że to był zły pomysł.
Donatello uśmiechnął się łagodnie, ale pozwolił mu zachować tą niewielką odległość. Nie chciał go całkiem zniechęcić, tylko oswoić.
– Dobra, o czym chcesz gadać? – zapytał Matt starając się zachować spokój. Obiecał sobie, że zachowa się jak dorosły, rozsądny mężczyzna, którym był. Bo był, prawda?
– O nas. To proste.
Niby prosto brzmiało, ale dla Matta nie było proste nawet w najmniejszym stopniu. Nie chciał słyszeć co Don miał do powiedzenia, a mimo to, czekał na kolejne słowa obserwując przyglądającego mu się mężczyznę.
– Tak dłużej nie może być – Don kontynuował cicho. – Ja nie wyjadę. Nie mogę, nawet gdybym chciał, a nie jestem wcale pewien czy chcę. Moja matka jeszcze przez jakiś czas mnie potrzebuje. Zaledwie kilka miesięcy minęło od śmierci mojego ojca. Nie mogę jej zostawić, mimo że ma teraz przy swoim boku ciotkę. Zresztą co bym jej powiedział? – Matt drgnął słysząc gorycz w głosie swojego towarzysza, ale nie zdołał nic wtrącić, bo Donatello pokręcił głową nadal mówiąc. – Zobowiązałem się do zamieszkania z Kylem i Bryanem, bo żadnego z nas nie stać na wynajem tego domu indywidualnie. W domu ciotki nie ma dla mnie miejsca, więc i tak muszę się wyprowadzić. Kyle rozważał zrezygnowanie z przeprowadzki, ale teraz czuje się zobowiązany w stosunku do mnie. Wszyscy trzej stoimy przed dylematem, nie wiedząc co robić i nie chcąc cię urazić…
– Nie rozumiem, o co to zamieszanie – Matt wtrącił w końcu. Nie podobało mu się to, że wina jakimś cudem spadła na niego, skoro to oni kombinowali za jego plecami. – Czym się przejmujecie? Z tego co się orientuję to wasze plany są już sfinalizowane, a wy macie wszystko ustalone! Co ja mam z tym wspólnego?
– Bo nam zależy na tobie! – zawołał Don z irytacją. Owijanie w bawełnę jeszcze nigdy nie przyniosło nic dobrego, a on nie miał ani ochoty, ani siły się bawić. Okrągłe z zaskoczenia brązowe oczy były komiczne. – Tak właśnie jest. Co tak się na mnie gapisz? Nam wszystkim zależy na tobie, ale ty zachowujesz się jak nadęty palant. Rozumiem, że nie chcesz mieć ze mną nic do czynienia, co też jest bardzo zastanawiające. Nie rozumiem jednak dlaczego traktujesz nagle Kyla jak obcego? Karzesz go za przyjaźń ze mną?
– Bredzisz! – zaprzeczył Matt spinając się wewnętrznie. Może faktycznie swoją frustrację odbijał na swoim przyjacielu i bracie, ale z całą pewnością nie zamierzał się do tego przyznać.
– Rozwalasz swoją przyjaźń, zdajesz sobie z tego sprawę? – Don zignorował go całkowicie i nadal napierał. – I wygląda na to, że robisz to ze strachu przede mną! – oświadczył arogancko. Mógł zgadywać, w końcu trafi.
Nie spodziewał się jednak ataku. Dopiero kiedy poczuł jak jego plecy uderzają o filar altanki, odbierając mu dech, zareagował przytrzymując atakującego go wściekłego mężczyznę.
Matt miał ochotę go zabić. Chciał wepchnąć mu te słowa z powrotem do gardła wraz z tymi ślicznymi ząbkami. Zamiast jednak zdzielić przystojną twarz tuż przed sobą, syknął z trudem nad sobą panując.
– Nie boję się ciebie i nie wiem skąd ten poroniony pomysł zrodził się w twojej głowie.
– I to pewnie dlatego, że nic do mnie nie czujesz, teraz chcesz mi dołożyć? – Don zapytał lekko sapiąc. Niewielka odległość między ich ciałami, prowokowała i jego, i Matta. Chciał się znaleźć jeszcze bliżej.
Matt zamachnął się i chciał uderzyć roześmianą arogancko twarz. Nie zdołał jednak, bo Donatello spodziewając się uderzenia, zablokował cios. Sekundę później zmienił ich pozycję i to on przypierał Matta do filaru. Wiedział doskonale, że jego przewaga polega tylko i wyłącznie na zaskoczeniu, zamierzał je jednak wykorzystać do maksimum.
– Uprawiałem zapasy przez prawie dziesięć lat – mruknął prowokująco w znajdującą się od niego o pięć centymetrów zaczerwienioną z wściekłości twarz. Ich oczy starły się w ostrym spojrzeniu. Praktycznie czuli swój oddech na twarzy. – O niczym innym nie marzę, niż tylko o tym, aby potarzać się z tobą po ziemi.
– Jesteś chory! – Matt odepchnął go z całej siły i obaj się zatoczyli. – Trzymaj się ode mnie z daleka! – Znów pchnął Reda i mężczyzna ponownie uderzył plecami, tym razem o przeciwległą ściankę jęcząc z bólu.
– Możesz udawać, ale ja wiem, że na mnie lecisz… – wydyszał mimo to. Co miał do stracenia? Przynajmniej przestanie być ignorowany.
Brunet zaklął zaciskając pięści i patrząc na niego, jakby na poważnie rozważał bijatykę. Zdrowy rozsądek jednak zwyciężył. Niestety.
– Nie lecę na facetów. Nie jestem tobą zainteresowany, bo nie jestem taki jak Bryan i Kyle.
Don wyprostował się i wyprężył swoją imponującą sylwetkę, jakby oceniając promieniujący przez jego całe ciało ból.
– A co jest z nami nie w porządku? – zapytał z wyzwaniem. – Co jest nie w porządku w pragnięciu innego mężczyzny?
Matt ponownie zacisnął pięści, ale ukrył je krzyżując ramiona na piersi i stając w rozkroku, nie dając się sprowokować.
– Nie to miałem na myśli i dobrze o tym wiesz!
– Nie, nie wiem. Nie znam cię wystarczająco dobrze. I nie dostrzegam też mężczyzny, którego z uwielbieniem opisują Bryan i Kyle.  – Robiąc jeden duży krok znalazł się nos w nos ze swoim oponentem. Matt nawet nie drgnął. – Czy to tylko ja wzbudzam w tobie najgorsze instynkty? – zapytał cicho.
Oczekiwał kolejnego wybuchu czy złości, nie spodziewał się jednak tego, że Matt spuści oczy i nie odpowie. Naiwne serce Dona drgnęło z nadzieją i żadna brutalna perswazja nie pomogła.
– Matt, dlaczego nie zamieszkasz z nami? Podaj mi jeden naprawdę dobry powód i odpuszczę. – Don właściwie zażądał, a nie poprosił. Miał dość gierek. – Jeśli skłamiesz lub wykręcisz się jakąś bzdurą, to zmuszę cię do zamieszkania z nami i wymuszę na tobie prawdę. Zdobądź się choć raz na szczerość. Bądź mężczyzną. Jeśli wolisz kłamać, to będzie oznaczało tylko tyle, że jesteś najgorszym przypadkiem ‘wyparcia’ jaki znam.
W ciszy ciemnej altanki milczenie zawisło między dwoma stojącymi postaciami nieruchomo.
Głowa Matta wirowała od myśli i pytań. Instynkt ostrzegał go przed kolejnym krokiem, bo może okazać się w jego życiu decydującym. Z drugiej jednak strony miał wreszcie możliwość podzielić się z kimś swoimi wątpliwościami. Może to właśnie Donatello był do tego odpowiednią osobą? Faktycznie musiał coś zrobić, zanim jego dotychczasowe, perfekcyjnie poukładane życie przesypie mu się między palcami jak piasek.
Don wyczuwając wahanie i niepewność Matta odezwał się spokojnie i cicho, wkładając w swoje słowa całe swoje serce i duszę.
– Możesz mi zaufać, bo nigdy nie zraniłbym ani ciebie, ani twoich bliskich celowo. Jesteś dla mnie wyjątkową osobą i wcale nie boję się do tego przyznać. Chcę mieć szansę… aby cię poznać… aby… Nie mam zamiaru cię skrzywdzić… Za bardzo mi na tobie zależy…
Matt drgnął wyrwany z letargu. Strach i niepewność zjeżyły mu włoski na karku. Donatello znów go kusił. Oferował nęcące rzeczy i wizje tym swoim hipnotyzującym ciepłym barytonem. Dawał do rozpatrzenia nowe opcje i możliwości. Odkrywał świat inny od tego, w którym do tej pory Matt trzymał się sztywnych przekonań. W jego ustach to brzmiało jakby każdy wybór był dobry.
A on tego nie chciał. Chciał się trzymać swoich przekonań. Chciał wierzyć, że ma rację, że nic nie musi udowadniać ani sobie, ani Donatello.
Z wymuszonym uśmiechem spojrzał na swojego nowego przyjaciela.
– Wiesz co, masz rację.  Byłem idiotą. Wprowadzę się z wami i będę za siebie płacił po równo. – Wzruszył ramionami obojętnie, kiedy szok odbił się na twarzy Reda. – To było małostkowe wściekać się o to, że Kyle najpierw tobie zaproponował wspólne mieszkanie, a nie mnie. Przecież to jest szansa, na którą liczyliśmy.
Ruszył do wyjścia nie oglądając się za siebie.
– Matt! – zawołał zaskoczony i zbity z tropu Don. Nie potrafił rozgryźć tego człowieka i w tym momencie miał na serio ochotę mu przyłożyć. Kiedy zawołany spojrzał na niego przez ramię z niecierpliwą miną, wypalił stawiając wszystko na jedną kartę. – A co z nami?
Matt zrobił wielkie oczy, sarkastycznie się uśmiechając.
– Nie ma czegoś takiego jak MY. Jestem hetero i zamierzam się ożenić. Sorry naprawdę, ale nie interesujesz mnie… – Z większą powagą dodał, nie patrząc w oczy Donowi. – Możemy się jednak przyjaźnić…
Nagle przypomniało mu się o bluzie, więc odwrócił się do wnętrza altanki i przez moment szamotał z zamkiem, traktując to jako wymówkę, aby nie musieć patrzeć w twarz stojącego cicho mężczyzny. Kiedy wreszcie udało mu się pokonać oporne zapinanie i chciał zdjąć bluzę, Don znalazł się przy nim w mgnieniu oka i złapał go za poły. Pchnął go na futrynę drzwi i pocałował, forsując sobie drogę do jego ust językiem, jednym silnym, stanowczym ruchem.
Matt zdrętwiał, zachłystując się powietrzem. Niedowierzanie i szok sparaliżowało go. Jego mózg jedyne na czym mógł się skoncentrować, to gorący język i słodycz wypełniającą jego usta. Don całował go głęboko i mocno właściwie nie dając szans na reakcję. Całym ciałem przypierał go do twardego drewna i Matt mógł myśleć tylko o tym, ile siły w wielkich dłoniach posiadał zniewalający go mężczyzna. Zapach znów wypełniał jego zmysły, a niepowtarzalny smak już na zawsze utożsamiany przez Matta z Donatello, wywoływał u niego ślinotok. Jego usta uległy rozchylając się coraz bardziej, a język żył własnym życiem, odpowiadając na uwodzicielski taniec. Miał ochotę jednocześnie przyciągnąć Dona do siebie jeszcze bardziej i odepchnąć. Nie zrobił nic, pozwalając się całować do utraty tchu i równowagi. Śliski, giętki organ wypełniał nie tylko jego usta, ale i umysł. Każde muśnięcie, każda pieszczota przyprawiała go o zawrót głowy. Nie mógł ani myśleć, ani zaprotestować.  Nie mógł nawet sobie przypomnieć dlaczego miałby się opierać. Całe jego ciało wibrowało od nagromadzonych emocji.
Wielki wzwód wbity w jego brzuch oderwał w końcu jego myśli od maltretujących  jego usta miękkich, ale nieustępliwych warg. Ze stłumionym w gardle jękiem, naparł na twardą muskularną pierś. Podobny dźwięk zawibrował pod jego palcami. Don jeszcze mocniej przycisnął do niego usta i wypchnął biodra wbijając swojego twardego penisa w jego własne pobudzone ciało. Przytulił go z całych sił, unieruchamiając na ułamek sekundy i pogłębiając pocałunek.
Równie szybko i niespodziewanie wypuścił chwiejącego się Matta z uchwytu, i odsunął się od niego. Jego zielone oczy pałały w świetle księżyca, a opuchnięte usta lśniły.
– Teraz możemy się przyjaźnić… – wyszeptał ochrypłym z pożądania głosem. Odwrócił się na pięcie i biegiem rzucił się w stronę brzegu. Parę sekund później zniknął między drzewami, równie niespodziewanie jak się pojawił.
Matt zjechał po futrynie siadając na podłodze. Drżące nogi nie były w stanie go utrzymać. Był rozpalony, napalony i wściekły.
I chciało mu się płakać.


3



– Mathew Tomson, słucham? – rzucił już rutynowo w słuchawkę telefonu stojącego na jego biurku.
Sterty prospektów, projektów i planów przesypywały się na wielkim blacie. Z trudem potrafił się skoncentrować na swojej pracy, przekładając je bez jakiegoś większego planu z miejsca na miejsce. Ustawicznie dzwoniący telefon też nie pomagał. Drugi tydzień mijał odkąd zaczął pracować, a on nadal czuł się jakby tonął. Żaden jego projekt graficzny nie wydawał mu się wystarczająco dobry, a natchnienie go opuściło.
– Hej Matty, to ja Bryan. Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale zbliża się pora lunchu i zastanawialiśmy się z chłopakami, czy wpadłbyś do nas coś zjeść? – Matt skrzywił się słysząc lekko zaniepokojony głos brata, wyrzucającego słowa jak z karabinu maszynowego, jakby obawiał się, że nie dane mu będzie dokończyć zdanie.
Czyżby był ostatnio takim dupkiem nie do życia?
Kyla i Dona nie widywał wbrew temu co im się wydawało, kiedy podejmowali pracę w tej samej firmie. Zadeklarowana przeprowadzka zawisła bez ostatecznych ustaleń i dla Matta na „świętego Nigdy” i tak byłoby za wcześnie. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że nie uda mu się wiecznie unikać spotkania z bratem i jego przyjacielem. Dona również nie może unikać do końca życia, dając mu tylko jakieś głupie wyobrażenia. Musiał stawić czoła rzeczywistości i przestać się ośmieszać.
– Hej, to brzmi świetnie – odparł zbyt pogodnym tonem. Zerknął na wielki stylowy zegar na ścianie i przekalkulował swoje obowiązki. – Daj mi jeszcze dziesięć minut i będę u was. Zamawiacie coś, czy któryś z was pokusił się o gotowanie? – zapytał starając się brzmieć lekko i wesoło. Jego brat najwyraźniej miał problem z kupieniem jego nagle przyjaznego nastawienia, bo milczał zaskoczony. – Halo?
– Eee… my… zamawiamy. Chińszczyzna jest dziś w menu… – wydukał w końcu młodszy mężczyzna. – Masz ochotę na coś szczególnego?
– Nie, to co zwykle będzie dobrze. Może jakieś dodatkowe sajgonki?
Bryan roześmiał się w końcu z zadowoleniem.
– Spoko. Nie ma problemu! Wszyscy je uwielbiamy, więc nie masz się co martwić, że zabraknie.
– Dobrze. Ja tylko dokończę to co robiłem i już jestem u was. – Matt pożegnał się szybko, zanim rozmowa się przeciągnęła, a on zdołał odwieść samego siebie od tej wizyty. Cieszył się też, że jego brat nie przyczepił się do jego przejęzyczenia.
Donatello, ten drań, oczywiście powiedział im o pochopnej decyzji, jaką podjął o wprowadzeniu się do nich. Oficjalnie więc to był również jego dom. Jego gościnne podwoje tylko czekały na niego.
Sfrustrowany i podminowany, opadł na oparcie swojego skórzanego czarnego fotela, wplatając dłonie w swoje niedawno schludnie przycięte brązowe włosy. Kółka pod wpływem jego ciężaru odjechały kawałek, ale Matt nawet tego nie zauważył. Jego wyobraźnie już tworzyła w jego głowie dziesiątki scenariuszy czekającego go spotkania.
Tutaj, zamknięty za drzwiami eleganckiego, schludnego gabinetu czuł się pewnie. Tam jednak czekał na niego jego spostrzegawczy, przenikliwy przyjaciel, wścibski brat i… Donatello doprowadzający go do szewskiej pasji.
Sam nie był pewien jak udawało mu się przez dwa tygodnie spławiać ich przez telefon, ale już dłużej tak nie mógł. Pracowali razem i prędzej czy później będą współpracować nad różnymi projektami wspólnie, będzie więc musiał to jakoś przeżyć. Z Kylem poradzi sobie… jakoś…
Nie był tylko pewien czy poradzi sobie z Donatellem Garettem.
Szybkim kliknięciem w kilka klawiszy zapisał i zabezpieczył projekt swojej grafiki i wstał od zawalonego biurka. Powinien to wszystko powkładać do wielkiego regału stojącego pod białą ścianą, ale doszedł do wniosku, że to da mu jeszcze jeden pretekst, aby skrócić lunch.
Na swoją, w dalszym ciągu perfekcyjnie białą koszulę, wrzucił ciemnoszarą marynarkę i poprawił srebrzysty, modny krawat. Nadal jeszcze nie przyzwyczaił się do swojego zawodowego, poważnego wyglądu. Czasem, tak jak teraz, czuł się jak mały chłopiec przebrany za dorosłego mężczyznę.
Obrzucił gabinet ostatnim spojrzeniem, zadowolony, że wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Tylko ogromne okno sprawiało, że biało–granatowe pomieszczenie nie przytłaczało go. Inaczej w tym dwa na dwa metry pokoiku walczyłby z klaustrofobią. Zamykając za sobą drzwi praktycznie wzdrygnął się widząc swoje nazwisko na wytłaczanej czarnej tabliczce.
GRAFIK MULTIMEDIALNY
Mathew Tomson

***

Dom był piękny. Już przechodząc przez dość ruchliwą ulicę Matt widział furtkę i szeroką bramę na podjazd. Wysoki płot otaczał całą posesję, a dość wysokie drzewa przysłaniały duże okna z przodu. Bladożółta elewacja  komponowała się z wiecznie zielonymi krzewami posadzonymi przed domem w równych rządkach. Żwirowa ścieżka przyjemnie zgrzytała pod jego stopami, kiedy z każdym krokiem zbliżał się coraz bardziej do domu. Brązowe drzwi otwarły się zanim jeszcze zdołał wejść na schodki wąskiego ganku.
– O! – zawołał uradowany widokiem brata Bryan. – Myślałem, że to dostawca jedzenia!
Matt uśmiechnął się lekko.
– Tacy głodni jesteście, że czekasz pod drzwiami? – zapytał trochę złośliwie. Mógł się założyć, że czekał na niego, nie do końca wierząc, że przyjdzie.
Lekkie ukłucie żalu w piersi, sprawiło, że po raz setny przeklął własną głupotę. Jeden pocałunek nie powinien rozdzielić go z najbliższymi.
Wszedł pewnie na niewielki korytarz, z którego rozchodziły się dwie pary drzwi na boki. Wąska drewniana klatka schodowa wiodła na piętro, a kilka metrów dalej na wprost widać było przejście do kuchni.
Bryan z radością zatarł dłonie.
– Chodź, chodź. Może jak się rozejrzysz to w końcu ruszysz tyłek i się wprowadzisz! – zawołał zanim jeszcze zdołali dojść do końca korytarza.
Kyle, który w tym momencie wyszedł z kuchni przewrócił oczami, obejmując swojego ukochanego i przyciągając go lekko do swojego boku, cmoknął w uśmiechnięte usta.
– Ty chcesz go namówić czy przerazić? – zapytał żartobliwie, klepiąc lekko jędrny pośladek swojego mężczyzny. – Wreszcie dotarłeś! – podał Mattowi dłoń na powitanie i wprowadził go do jasnej, przestronnej kuchni.
Białe meble nie były najnowsze, ale czyste i funkcjonalne. Kilka kubków stało na suszarce, a na stojącym po środku pomieszczenia sporym stole walały się gazety. Sześć identycznych krzesełek stało wokół mebla. Szaro–grafitowe kafelki na podłodze atrakcyjnie współgrały z intensywnie, niemal raziście zielonymi ścianami. Szereg małych okien nad blatem ze zlewem wychodziły najwyraźniej na dość duży ogród.
Matt musiał przyznać, że był w stanie wyobrazić sobie picie porannej kawy przy tym stole,  codziennie rano przed wyjściem do pracy, w towarzystwie swoich przyjaciół.
Dzwonek do drzwi przerwał mu kontemplacje i szybkie kroki na schodach niemal go zaskoczyły.
– Ja odbiorę! – wydarł się Red już otwierając drzwi z impetem.
Matt miał nadzieję, że był przygotowany psychicznie na to spotkanie. Wmówił sobie, że zwyczajnie przywita się i zachowa jakby nic nigdy się nie stało. Był całkowicie przekonany, że jest w stanie to zrobić, bo nic takiego się nie stało i nie zamierzał wracać do tego nawet w myślach. Wychodziło jednak na to, że mylił się totalnie.
Praktycznie bez słowa dał się posadzić rozentuzjazmowanemu Bryanowi przy stole i tylko mógł patrzeć na otaczających go mężczyzn. Kyle w drogich modnych jeansach i niebieskiej koszuli wyglądał jednocześnie na luzie i elegancko. W firmie swojego ojca mógł sobie pozwolić na luz, na który Matt nie miał śmiałości.
Bryan wolny od wszelkich obowiązków i korzystający z wakacji, nosił sportowe spodenki, adidasy i podkoszulek z nadrukiem rockowego zespołu. Pomijając nieuczesane blond włosy, wyglądał tak jak zawsze.
Za to Donatello dźwigający rozsiewające przyjemne zapachy pudełka wyglądał wspaniale. Nie miał na sobie marynarki, która najwyraźniej wisiała powieszona na oparciu jednego z krzesełek, ale granatowa koszula w cieniutkie białe paseczki idealnie podkreślała jego smukłą sylwetkę sportowca. Czarne garniturowe spodnie podkreślały długość jego nóg. Ciemno rude włosy miał lekko wzburzone i miękko wiły się wokół jego szczupłej twarzy. Praktycznie nie można było rozpoznać w nim wyluzowanego żartownisia i imprezowicza. Matt zawstydzony oderwał od niego oczy, kiedy mężczyzna uśmiechnął się do niego serdecznie.
Milion pytań wykwitło w jego umyśle w ułamku sekundy i równie szybko je zdusił.
Będzie grzeczny, miły, serdeczny i… obojętny.
– Pomóc wam? – zapytał lekko ochryple, odkaszlując zdziwiony nagłą suchością w gardle.
Kyle krzątający się wraz z Bryanem po kuchni i wchodzący mu bardziej w drogę niż pomagający,  roześmiał się kręcąc głową.
– Wybacz bracie, ale na razie możesz co najwyżej liczyć na szklankę, widelec i serwetkę w tym domu – odparł ze śmiechem Bryan, przyjmując od Reda część pudełek. – Nie udało mi się jeszcze zmusić żadnego z panów do zakupów i coraz poważniej rozpatruję poproszenie, którejś z naszych mam o pomoc, bo tak na dobrą sprawę nie ma na czym w tym domu jeść.
Matt wyszczerzył zęby w uśmiechu. Mógł się tego spodziewać, że ten dom bez kobiecego nadzoru długo nie postoi. Właściwie był w szoku, że jego matka jeszcze nie wparowała tutaj z chęcią pomocy.
Jak dobrze naoliwiona maszyna mężczyźni zakrzątnęli się i pięć minut później wszyscy siedli do jedzenia. Don najwyraźniej miał zamiar zachowywać się jak na kulturalnego człowieka przystało, bo usiadł jak najdalej od Matta się dało. Jeśli Kyle lub Bryan wyczuł napięcie przy stole, to nie dali po sobie tego poznać.
Szybko jęki i pełne zachwytu westchnienia wypełniły ciszę w kuchni. Każdy zabrał się za jedzenie jakby głodowali od tygodni. Jego przyjaciel od czasu do czasu podkradał nawet co pyszniejsze kawałki kurczaka na słodko–kwaśno z pudełka Bryana. Góra sajgonek również znikała w mgnieniu oka. Matt nawet nie zdawał sobie sprawy jaki głodny był. Apetyt nie dopisywał mu ostatnio, ale nie miał ochoty się nad tym zastanawiać. Wolał złożyć to na karb stresu przed podjęciem swojej pierwszej pracy.
Teraz więc mruknął z rozkoszą pochłaniając swój smażony ryż z krewetkami. Po prostu rozpływał mu się w ustach. Aromatyczny, pikantny i gorący. Dokładnie tak jak lubił. Całkowicie oddał się przyjemności jedzenia w towarzystwie swoich bliskich.
Tylko przypadek sprawił, że kontem oka dostrzegł jak Donatello w pewnym momencie znieruchomiał. Zanim zdołał się powstrzymać zerknął w kierunku mężczyzny. Rudzielec zatrzymał się z pałeczkami w pół drogi nad pudełkiem. Rozpromienionym wzrokiem wpatrywał mu się w usta i Matt odczuł to intensywne spojrzenie na własnych wargach jak intymny dotyk. Siłą woli stłumił potrzebę, aby się oblizać. Udało mu się to tylko dlatego, że język przyschnął mu do podniebienia na samo wspomnienie przyjemności, jaką sprawił mu ostatnim razem bliski kontakt z wpatrującym się w niego mężczyzną.
Po drugiej próbie, odchrząknął wreszcie mając nadzieję, że wyrwie siebie i zapatrzonego Dona z transu. Wszystkie małe włoski stały na całym jego ciele jak naelektryzowane, a jedzenie w żołądku zwiększyło objętość dwukrotnie. Nie wierzył, aby był w stanie przełknąć choćby jeszcze jeden kęs. Z niepokojem spojrzał też na swojego przyjaciela i brata, zastanawiając się z niemałą paniką czy cokolwiek zauważyli.
Mężczyźni jednak nadal pakowali jedzenie do ust. Nie wiele już zostało ich przerwy na lunch, więc się właściwie nie dziwił, że Kyle chce się najeść przed powrotem do pracy. Matt zdusił westchnienie ulgi. Stanowczo i z udanym zapałem wrócił do swojego jedzenia ostentacyjnie ignorując Dona.
Bryan z jękiem odepchnął od siebie prawie puste pudełko i odchylił się na oparcie krzesełka, poklepując się po brzuchu.
– Nie dam rady zjeść ani odrobiny więcej – powiedział bekając cicho. Kyle i Don roześmiali się, a Matt miał ochotę trzepnąć go w potylice.
– Nic się nie martw skarbie – powiedział Kyle przysuwając sobie jego pudełko. – Nic się nie zmarnuje.
– Wiesz, że teraz prowadząc siedzący tryb życia musisz uważać na to, żeby nie upaść się jak prosiak? – Matt zdecydował się na przerwanie ciszy, głupim gadaniem, bo zaczynała doprowadzać go do szaleństwa. Krytycznym spojrzeniem zmierzył perfekcyjną sylwetkę swojego przyjaciela, wymownie unosząc brew. Kyle wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
– Spokojnie. Twój brat już się postara o wystarczającą ilość ćwiczeń dla mnie – mruknął wymownie poruszając brwiami. – Właściwie muszę być dokarmiany, aby nadążyć za jego niewyżytym libido.
– Taak, to fakt. – Wtrącił Red złośliwie, ściągając na siebie spojrzenie Matta. Całkiem nieumyślnie… – Wiem coś o tym… – powiedział znów wpatrując się w niego wymownie. – Właściwie ja i połowa sąsiedztwa. Ciesz się, że mój pokój leży między twoim i ich…
Matt poczuł jak gorący, intensywny rumieniec zalewa jego twarz po korzonki włosów. Obrazy nagle wypełniające jego umysł były poplątane, na wpół przerażająca, a na wpół podniecające.
Trójka mężczyzn roześmiała się widząc jego zgorszoną minę. Bryan zaczął się niespokojnie kręcić, bawiąc się swoimi pałeczkami.
– Matt, mam nadzieję, że nie zmieniłeś zdania… – zaczął cicho, a wielka dłoń Kyla powędrowała automatycznie do jego karku w uspokajającym geście. Przełykając widocznie ślinę, Bryan spojrzał na Dona, Kyla i w końcu na niego. – Red powiedział, że się dogadaliście i wprowadzisz się do nas… ale to było już dwa tygodnie temu… – przypomniał mu z wyrzutem, patrząc na niego niemal błagalnie.
Tym razem to Matt musiał przełknąć ślinę nerwowo. Z gulą rosnącą w gardle wymusił uśmiech.
– Nie, nie zmieniłem zdania. Nie wiedziałem tylko, że mam wyznaczony jakiś termin ostateczny… – zażartował sucho. Kyle rzucił mu ironiczne spojrzenie, ale powstrzymał się na szczęście od komentarzy. – Pakowałem się, szykowałem do podjęcia pracy. Musiałem sprawdzić kilka rzeczy… normalka. Nie śpieszyło mi się po prostu – stwierdził tak przekonująco, że praktycznie sam sobie uwierzył.
Kyle i Don parsknęli pod nosem, ale Bryan, dobra dusza, połknął przynętę, haczyk i spławik za pierwszym podejściem.
– Aaa… no to super! Możesz wprowadzić się w weekend! – zawołał zacierając ręce z radością. – Pokój już jest przygotowany. Gdybyś wpadł wieczorem to oprowadziłbym cię po całym domu!
Matt poczuł jak blednie.
– W weekend? – pisnął bardzo niemęsko. – Randkę mam! – palnął pierwszą rzecz, która przyszła mu na myśl.
Donatello zerwał się od stołu z głośnym zgrzytem odsuwając krzesełko. Bez spojrzenia za siebie czy słowa pożegnania, cisnął swoje pudełko do kosza na śmieci pod zlewem i wyszedł.
Matt uznał, że jeśli do tej pory nie miał randki, to teraz się o nią postara. Miny Kyla i zaskoczenia Bryana nawet nie chciał interpretować.


***

Dźwigając kolejny karton z rzeczami na piętro do swojego nowego pokoju, Matt nadal intensywnie się zastanawiał nad tym, co poszło z jego randką poprzedniego wieczoru nie tak.
Rachel była piękna i inteligenta. Z przyjemnością spędzili wieczór na tańcach i parę drinków naprawdę pomogło zacieśnić ich relacje. Śliczne, apetycznie zaokrąglone ciało wiło się w tańcu pod jej cieniutką czarną sukienką, budząc najdalsze zakamarki wyobraźni Matta. Tańczyła jak nimfa. Nuciła jak anioł. Śmiała się perliście i inteligentnie odpowiadała na pytania. Kilka tańców, po których znał właściwie wszystkie tajemnice jej ciała i zastanawiał się, czy nie zaciągnąć jej do jakiegoś ciemnego kąta. Uznał jednak, że taka fantastyczna dziewczyna zasługuje na coś więcej niż szybki numerek. Kilka kolejnych drinków postanowili więc wypić u niej. Mieszkała sama już od roku i umiała o siebie zadbać. Matt zachowywał się jak skończony dżentelmen. Nawet kiedy ich namiętne pocałunki zaczynały nabierać temperatury, nie mógł się zmusić, aby posunąć się dalej. Rach była rozluźniona, chętna i pod wielkim wrażeniem jego szarmanckiego zachowania. W minutę miałby ją rozebraną i gorącą… a jednak nic z tego nie wyszło…
Był napalony. Był podniecony… i jego umysł wypełniało wspomnienie gorących, szerokich ust pewnego rudzielca. Matt był wściekły, kiedy uświadomił sobie, że w myślach porównuje miękkość piersi Rach i twardość mięśni klatki piersiowej Dona. Był zawiedziony, że kobieta była o kilkanaście centymetrów niższa i jej ramiona nie wystarczająco mocno go oplatały…
Uciekł, jak spłoszony szczeniak ze swojej pierwszej randki. Nie miał pojęcia co się z nim działo, ale był przeświadczony, że to wszystko była wina Donatella.
Po bezsennej nocy uznał w końcu, że potrzebuje po prostu trochę więcej czasu, aby zapomnieć ten jeden absolutnie błędny pocałunek. Potem wróci do reszty swojego przewidywalnego, normalnego życia.
Ze zmęczenia jęknął, odstawiając na zagraconej już podłodze w swoim pokoju karton. Rąbkiem czarnej koszulki otarł spoconą twarz. Było upalnie i miał ochotę się rozebrać, stchórzył jednak na widok nagiej piersi pomagającego mu w przeprowadzce Reda. Jak to się stało, że tylko oni dwaj zostali w domu, nie miał pojęcia. Kiedy mężczyzna wszedł do jego pokoju z kolejną torbą i kartonem pod pachą, szybko odwrócił się do niego plecami, udając że przygląda się wnętrzu.
Szczerze mówiąc nie było na co patrzeć. Wielkie łóżko stało na środku pokoju, jedyne okno znajdowało się za wezgłowiem. Ściany o bezosobowym beżowym kolorze komponowały się z brązowym dywanem i białymi wbudowanymi półkami na książki po lewej stronie. Na prawo znajdowały się drzwi do łazienki, którą najwyraźniej miał dzielić z Donem i zasuwana szafa na ubrania. Wystrój całego pokoju ograniczał się do granatowych żaluzji i białych zasłon u dołu przyozdobionych kilkoma pasami granatu o różnych grubościach. No i teraz oczywiście wszędzie walały się jego rzeczy. Na niepościelonym łóżku spoczywały jego ubrania ‘robocze’ zabezpieczone pokrowcami. Na niewielkim stoliku nocnym leżał jego telefon i laptop. Reszta była porozstawiana gdzie popadnie.
– Gdzie to chcesz? – Don zapytał wskazując na rzeczy pod pachą.
Na boku pudła widniał napis „ostrożnie”. Matt od razu poznał pismo matki i skrzywił się lekko. Był bardzo ciekaw co tam zapakowała. Nie chcąc się przyglądać półnagiemu, spoconemu mężczyźnie stojącemu z szerokim, zadowolonym uśmiechem na twarzy, wzruszył ramionami obojętnie i odwracając się wskazał na łóżko.
– Połóż to gdzieś tam.
– To już wszystko – oświadczył mężczyzna odkładając swój ładunek i znów stając w polu widzenia Matta.
Cholera to nieprawda, że rudzi się nie opalają!
Smukłe mięśnie prężyły się pod złocistą skórą, wprawiając w taniec maleńkie piegi, kiedy Donatello się poruszał. Matt wziął głęboki uspokajający oddech.
– Mówiłeś, że kiedy Kyle z Bryanem wracają? – zapytał. Don roześmiał się.
– To, że zapytasz piąty raz nie zmieni faktu, że będą w domu dopiero za kilka godzin – stwierdził kpiąco, zaplatając ramiona na piersi i tylko przyciągając spojrzenie Matta. – Tłumaczyłem ci. W pierwszą niedzielę miesiąca idą na obiad do rodziców Kyla. W drugą do twoich rodziców. Trzecią spędzamy razem, a ostatnią jak kto chce.
– Mogli sobie darować i pomóc mi w rozpakowywaniu – oburzył się Matt. Perspektywa kilku godzin spędzonych z Donem sam na sam, przerażała go i nawet już nie miał siły udawać przed sobą, że tak nie jest. – Przecież sami mnie poganiali.
Don znów wyszczerzył zęby w kpiącym uśmiechu wyraźnie bawiąc się jego skrępowaniem.
– Gdybyś wprowadził się wczoraj zamiast iść na randkę… – powiedział z naciskiem. – To pomagalibyśmy ci we czterech. A tak to masz tylko mnie…
Mathew już nie był pewien czy to jego wyobraźnia czy ton Dona sprawił, że ciche stwierdzenie zabrzmiało dwuznacznie. Wiedział jednak, że coraz trudniej było mu oddychać w towarzystwie swojego pomocnika.
– W takim razie nie stój tylko zabieraj się za wieszanie ubrań, albo rozpakowywanie książek – zakomenderował chłodno, twardo patrząc w błyszczące jak szmaragdy oczy. Nie miał zamiaru dać się zmanipulować! Kiedy Don zrobił krok w jego stronę, on zrobił automatycznie krok wstecz potykając się o pudło. – Ja idę przynieść nam piwo – wyjąkał praktycznie uciekając.
Upokarzający, bo przyjemny śmiech jego nowego przyjaciela spłynął mu w raz z dreszczem po plecach.


***

Donatello stłumił uśmiech na widok wracającego ze zdeterminowaną miną Matta. Facet musiał w kuchni ochłonąć, bo mierzył go teraz spokojnym, opanowanym spojrzeniem, podając mu oszronioną butelkę jego ulubionego belgijskiego piwa.
– Za twoją przeprowadzkę! – Zaproponował spontanicznie toast, wyciągając butelkę w stronę stojącego obok niego mężczyzny.
Matt przyjrzał mu się podejrzliwie, ale stuknął lekko szkłem o szkło.
– Dzięki – odmruknął, jakby szukając co jeszcze dodać, jednak nic nie przychodziło mu do głowy. W końcu odchylił głowę do tyłu i pociągnął długi łyk chłodnego piwa. Skroplony szron z butelki przepłynął między jego długimi palcami i jedna samotna kropelka spłynęła w dół po jego wyraźnie zarysowanym podbródku i długiej szyi.
Donatello tylko jakimś nieludzkim wysiłkiem powstrzymał się przed wylizaniem drogi jaką sobie znalazła na lekko zarośniętej piersi. Sam musiał wziąć kilka orzeźwiających łyków, aby uspokoić swój gwałtownie przyśpieszający puls.
Gdyby Matt wiedział, podejrzewał choćby jakie pomysły i jakie pragnienia wykiełkowały w głowie Dona, to wiałby gdzie pieprz rośnie. Sama świadomość, że byli razem sprawiała, że przez cały czas chodził w pół wzwodzie. Teraz też niezbyt dyskretnie poprawił swój niereformowalny organ w luźnych spodenkach. Matt spuścił wzrok śledząc ruch jego ręki, równie szybko jednak go poderwał i odwracając się na pięcie wpadł na stojący za nim karton.
Działając na czystym instynkcie Don oplótł wąski pas Matta wolnym ramieniem i przyciągnął klnącego mężczyznę do piersi. Był wielki, był muskularny, a i tak pasował w jego ramionach idealnie. Matt spiął się łapiąc równowagę. Donatello praktycznie mógł wyczuć jak bicie jego szaleńczo walącego serce odbija się w jego brzuchu.  Skorzystał z okazji i przybliżając usta do ucha swojego ukochanego szepnął.
– Spokojnie… jeśli się połamiesz, będę musiał sam rozpakować wszystkie twoje rzeczy. – Delikatnie musnął ustami jego zgrabne ucho. – A wtedy chciałbym nagrodę…
Matt jak oparzony odskoczył od niego praktycznie przeskakując karton, o który się wcześniej potknął.
– Nic się nie martw. Nic mi nie grozi – rzucił cierpko, patrząc na niego jak na wroga publicznego numer jeden. Don roześmiał się. Szybko opadająca klatka piersiowa Matta i gorące rumieńce widoczne nawet pod jego opalenizną mówiły całkiem inną historię niż jego ponętne usta.
– Jak uważasz – wzruszył ramieniem. Nie chcąc drażnić bardziej poddenerwowanego przyjaciela, schylił się i podniósł sprawcę całego zamieszania. – Widzisz, na znak dobrej woli rozpakuję tego zawalidrogę.
Matt parsknął pod nosem coś niecenzuralnego i zabrał się za chowanie swoich ubrań. Nie miał ich wcale tak wiele jak mu się wydawało, kiedy je w pośpiechu pakował poprzedniego dnia z rana. Przecież powiedział Bryanowi, że już się spakował. Nie chciał, aby się wydało jego niewinne kłamstewko. Skończył szybko i niechętnie musiał przejść na drugą stronę pokoju, aby pomóc rozpakowującemu jego książki, płyty i inne klamoty Donowi. Nie uśmiechało mu się to, ale nie miał wyboru.
Don jak zwykle nie mógł powstrzymać cisnącego się na jego usta uśmiechu ilekroć Matt znajdował się od niego na wyciągnięcie ręki. Ten facet po prostu wyzwalał w nim wszystkie najlepsze instynkty. Chciał się o niego troszczyć, budzić przy jego boku i sprawiać mu przyjemność.
Miał też zamiar przekonać tego uparciucha, że to naprawdę był dobry pomysł. Jak w tańcu zaczęli poruszać się przy wielkiej do sufitu półce. Matt starał trzymać się jak najdalej od niego, a Don starał się wykorzystać każdą sposobność, żeby się o niego otrzeć czy dotknąć.
Wściekle pulsująca żyłka na jego pokrytym niewielkim zarostem podbródku świadczyła o tym, że jeszcze trochę i jego mężczyzna wybuchnie. Red bardzo przyjemnie wspominał poprzedni wybuch. To z zimnym, opanowanym Mattem miał problem.
Nie spodziewał się jednak tego, że zirytowany brunet podejdzie do niego niespodziewanie i pchnie go z całych sił.
– Don, wiem co robisz! – krzyknął Matt zaskakując go jeszcze bardziej. Jak bóg zemsty stanął przed nim i dłońmi opartymi na biodrach wbił w niego spojrzenie brązowych oczu tak ostre, że śmiało mogło rywalizować z samurajską kataną. – Przestań! Nie rozumiesz, że ja tego nie chcę?!
Don wyprostował się, pokonując swoje pierwsze zaskoczenia.
– To nie prawda! Chcesz i dlatego jesteś taki wściekły – stwierdził spokojnie, choć nie czuł go ani trochę. Czuł za to, że to była bardzo ważna, może i decydująca rozmowa.
– Nic nie rozumiesz! Ja nie chcę CHCIEĆ! – wydarł się. Donatello zdębiał parząc na niego z niedowierzaniem. Matt jednym ruchem zdarł z siebie ciasną koszulkę i wytarł nią zaczerwienioną twarz. Nie pozwolił pozbierać myśli swojemu przyjacielowi. – Nie rozumiesz, że jeśli pójdę z tobą do łóżka, to zrobię to z wyrachowania? Z czystej ciekawości? Kiedy pojmiesz, że ja chcę normalnego domu i rodziny. To między nami skończy się tylko źle!
Garett po raz pierwszy w życiu czuł jak złość i rozpacz dławią go jednocześnie. Sam pchnął w szeroką pierś postawnego mężczyzny obiema rękami, aż ten potknął  się robiąc krok do tyłu.
– Czemu do jasnej cholery myślisz, że ja nadaję się tylko do seksu? – zapytał z goryczą, praktycznie stając nos w nos z Mattem. – Dlaczego nie przyszło ci do głowy, że możesz kiedyś założyć rodzinę z kimś takim jak ja! – wskazał na siebie kciukiem. – W czym do cholery jestem gorszy? – dodał ze zgorzknieniem.
Matt zbladł, w jego oczach odbiło się całe mnóstwo emocji. Jego usta otwierały się i zamykały zanim udało mu się sformułować jakieś zdanie. W końcu ogarnął się patrząc na Dona jakby widział go po raz pierwszy w życiu.
– Nigdy nie myślałem, że jest realne założenie prawdziwej rodziny między dwoma mężczyznami – przyznał, krzywiąc się na własne słowa.
Don pokręcił głową ze smutkiem.
– No właśnie… nie myślałeś… – szepnął głosem przepełnionym bólem. Odwrócił się na pięcie chcąc jak najszybciej odejść, zanim zrobi lub powie coś jeszcze bardziej upokarzającego.
Tym  razem to Matt jednak zatrzymał go, mocno chwytając za przedramię i siłą przytrzymując w miejscu. Wszystkie mięśnie napięły się w ich spoconych ciałach. Przez pełną napięcia chwilę patrzyli na siebie jakby rozważając między bójką, a namiętnym seksem. W końcu Matt opuścił powieki przysłaniając swoje pociemniałe, może z emocji, może z pragnienia oczy.
– Myślałem i to bardzie wiele – powiedział twardo. – Nic innego nie robiłem jak tylko myślałem od momentu, kiedy cię spotkałem. I dlatego wiem, że między nami się to nie uda. Owszem poszedłbym z tobą do łóżka. Nie będę dłużej oszukiwał, że nie. Zrobiłbym to jednak ze złych pobudek. Chciałbym sprawdzić, jak to jest mieć pod sobą dorównującego mi siłą mężczyznę. Chciałbym przekonać się czy obrazy, które podsuwa mi wyobraźnia są realne i jak to jest posmakować ciebie… – Wymieniał żarliwie, lustrując z pożądaniem półnagą sylwetkę Donatella. – Nie mógłbym ci jednak obiecać… że po wszystkim nie odszedłbym ze słowami „sorry, to jednak nie dla mnie”…
Don sapnął zszokowany. Wszystkiego się spodziewał, ale nie tego. Matt był twardym bezkompromisowym człowiekiem. Rozszyfrowanie go wydawało się po prostu nierealne.
– Tego nie wiesz! – zaprotestował myśląc intensywnie. Nie wiedział już sam, czy jest gotów narazić swoje serce na kolejny cios. Z drugiej strony, czy wybaczy sobie, że nigdy nie dali sobie szansy?
– Wiem za to, że wiele wysiłku kosztowałoby mnie podjęcie decyzji o tak poważnym związku jak Kyla i Bryana. Nie wiem czy byłbym w stanie zadeklarować się na stałe. – Oświadczył Matt stanowczo. Nie chciał żadnych niedomówień ani domysłów. Wytrzymał badawcze spojrzenie jakim obdarzył go Don. Mężczyzna oszacował go, ocenił i przekalkulował ryzyko i korzyści. W końcu chwytając Matta za ramiona zaczął pchać go w stronę łóżka.
– Masz rację! – stwierdził zimno. – Wypieprzmy tę niezdrową fascynację z siebie wraz z potem i spermą, i każdy będzie układał sobie życie według pragnień i potrzeb.
Matt padł na łóżko bez protestu
– A co jak to nie pomoże? – zapytał obserwując idącego do ich wspólnej łazienki Reda.
– Będziemy próbowali aż pomoże – odparł znikając w drugim pomieszczeniu na moment.


4


Donatello nie mógł uwierzyć, że zamierzał to zrobić. Kierowany goryczą i złością.
Brak protestu Matta przeważył jednak szalę w jego zranionym sercu. Bezmyślnie, unikając patrzenia na siebie w lustrze, chwycił z szuflady pudełko prezerwatyw i nową tubkę żelu. Biorąc pod uwagę fakt jak często masturbował się myśląc o leżącym i czekającym na niego mężczyźnie, ta w jego nocnej szafce była już prawie pusta.
Wrócił i dech zaparło mu w piersi. Matt wyciągnięty z rękami pod głową wpatrywał się w każdy jego krok. Jego naga pierś lśniła lekko, a brązowe włosy na jego brzuchu i piersi lekko zmatowiały zmieniając się w drobne kędziorki. Miał ochotę zlizać z niego każdą kropelkę słonego potu.
Z krzywym uśmiechem rzucił na umięśniony, płaski brzuch swego przyszłego kochanka swoje znaleziska. Mężczyzna wzdrygnął się w pierwszym momencie, ale po chwili wziął tubkę z żelem do ręki i obrzucił ją pobieżnym spojrzeniem, unosząc pytająco brew.
– Och, możesz mieć pewność skarbie, że całkiem szybko się przekonasz o jego zastosowaniu – powiedział Don ściągając buty i spodenki. Sam widok jego ukochanego rozciągniętego na łóżku sprawił, że jego członek już był w pół drogi do radosnego zasalutowania w sufit. Matt odrzucił tubkę i spojrzał na jego nagie ciało, wolno sunąc od dołu do góry tymi swoimi pięknymi oczami. Don pozwolił dreszczowi spłynąć po jego ciele.
Z drapieżnym uśmiechem uwinął się ze zdjęciem adidasów Matta, a za nimi poleciały jego obcięte na wysokości łydki stare jeansy. Ciasne czarne bokserki tylko pobudziły jego wyobraźnię, pięknie podkreślając sporych rozmiarów wzgórek między silnymi, obsypanymi drobnymi włoskami udami.
Nie mogąc już dłużej wytrzymać napięcia, Don wpełzł na gorące, seksowne ciało. Z ulgą wplótł dłonie w chłodne, jedwabiste pasma brązowych włosów Matta. W mgnieniu oka  przygniótł go całym swoim ciałem, przypił się do doprowadzających go już od tak dawna do szaleństwa ust.
Nie, nie było inaczej niż poprzednim razem. Jego nadzieja, że może się oszukiwał, albo jego nadpobudliwa wyobraźnia wyidealizowała ich pierwszy pocałunek, prysła jak mydlana bańka. Wojna języków rozpaliła jego krew i poczyniła spustoszenie w głowie. Ssał i lizał na przemian z pomrukami wymykającymi się z jego ust. Im głębiej zanurzał się w odurzające usta Matta tym bardziej pragnął. Silne mocne dłonie sunące po jego plecach, barkach i szyi tylko jeszcze bardziej podniecały go. Nawet nie zauważył, jak Matt przetoczył ich splecione w namiętnym uścisku ciała i oplótł jego nogi własnymi. Lekko szorstkie włoski zmieniły jego skórę w jeden wrażliwy nerw. Ich jęki i pomruki zlały się w jedną nieustającą prośbę o więcej.
Dłonie błądziły w poszukiwaniu najdelikatniejszych i najwrażliwszych miejsc. Tam gdzie nie mogły dotrzeć, wędrowały ich głodne usta. Biodra same prężyły się, aby wezbrane erekcje znalazły więcej rozkosznego tarcia. Mokre ślady znaczyły ich skórę w tajemnicze wzory.
Matt nie czekał biernie na instrukcje. Jego zęby, jego usta znaczyły rozpalone szlaki na szyi, karku i szczęce Dona. Jedną dłonią uchwycił szczupłe biodro swojego partnera i praktycznie sprasował ich ciała. Tańcząc i wijąc się na łóżku jak w erotycznym transie.
Don czuł jak jego serce próbuje wybić sobie drogę na zewnątrz przez jego pulsujący członek. Jeśli nie zwolnią będzie po zabawie znacznie szybciej niż by chciał.
– Mam więcej doświadczenia, więc pozwolę ci dobrać się do mojego tyłka jako pierwszemu – wysapał odrywając na chwile usta Matta od siebie. Źrenice mężczyzny były tak rozszerzone, że jego lekko nieprzytomne oczy wyglądały jakby były czarne. Donatello uśmiechał się z zadowoleniem i dumą. – Licz się jednak z tym, że potem moja kolej – oświadczył kategorycznie, całując Matta prawie brutalnie.
Mężczyzna nie był chyba w stanie odmówić sobie przyjemności pocałunku, bo tylko mruknął na znak zgody i wrócił do bezlitośnie przerwanego, przyjemnego zajęcia. Don wycałował sobie drogę do ciemnych napiętych sutków swojego kochanka i zaczął je lekko ssać. Ciało Matta wyprężyło się jak porażone prądem, a zachęcający pomruk tylko zmotywował go do działania.
– Dobrze? – zapytał przygryzając jeden z nabrzmiałych supełków. Matt potaknął entuzjastycznie wplatając dłoń w włosy Dona i kierując jego usta do drugiego, zaniedbanego jego zdaniem sutka. Mężczyzna był bardzo szczęśliwy mogąc spełnić jego żądanie.
Jego dłonie również nie próżnowały. Z niecierpliwością i entuzjazmem uchwycił słusznych rozmiarów członek Matta i zaczął go mierzyć i ważyć w dłoni. Sunął po napiętej atłasowej skórze i kciukiem masował przekrwiony czubek. Śliskie krople traktował jak nagrodę i zachętę. Z zachwytem zważył w dłoni masywne jądra ukryte w opiętej ściśle kędzierzawej mosznie wijącego się pod jego dotykiem ukochanego.
– Donny! – jęknął rozkładając uda szerzej. – Zabijasz mnie!
Błyskawicznym ruchem Donatello zsunął się w dół łapiąc w rozpalone usta przekrwiony prawie bordowy penis Matta, odbierając mu dech i rozum. Zassał się lekko, delektując się smakiem ukochanego, nie zdołał się jednak nacieszyć, bo jego dłoń natrafiła na to czego szukała. Z żalem wypuścił zdobycz z ust, składając jeszcze czuły pocałunek na koniec. Miał założoną na niego prezerwatywę w rekordowym tempie, zanim Matt zdołał w jakikolwiek sposób zareagować. Chciałby móc sobie je odpuścić, ale statystyki AIDS i HIV jak neon świeciły w jego umyśle.
Może jeśli kiedyś… może…
– Donny! – Matt zniecierpliwiony i napalony podciągnął go do góry, porywając w kolejny oszałamiający pocałunek. Tylko brak tlenu zdołał ich rozdzielić. – Słuchaj seksi, ty mi daj teraz przyśpieszony kurs z seksu analnego, bo nie wytrzymam zbyt długo. Zawsze chciałem to zrobić, ale nie było chętnych…
Był więcej niż entuzjastycznym nauczycielem. Wycisnął trochę żelu na palce Matta i skierował we właściwe miejsce. Przy pierwszym kontakcie z zimną substancją jego mięśnie napięły się, ale jego kochanek był bardzo pojętny. Delikatnie i stanowczo zaczął wmasowywać nawilżacz w jego odbyt. Przy każdym kolejnym muśnięciu dociskając trochę mocniej. Wśród pocałunków, szeptów i pieszczot Dan nawet nie był pewien, kiedy czubek palca Matta znalazł się w jego wnętrzu. Niedosyt i pożądanie popędzały go, ale ostrożność zwyciężyła.
– Dodaj trochę żelu i spróbuj delikatnie wsunąć kolejny palec – wysapał, lekko się prężąc i instynktownie poruszając biodrami. Matt, mimo iż zafascynowany torturowaniem jego sutków ustami, mruknął sygnalizując, że słucha. – …poruszaj nimi, aż poczujesz, że bez problemu możesz dodać kolejny palec…ooo…och…tak…
– Mmmm… dobrze seksi. – Jak ekspert wypieścił swoją drogę do wnętrza Dana, praktycznie drżącego niekontrolowanie i mamroczącego z rozkoszy. Kiedy już z nim skończył, trzy dość grube palce znalazły swoje miejsce. Przypadkowe potarcie jego prostaty sprawiło, że zobaczył gwiazdy.
– Matt, kochanie! Już… już błagam cię… jestem gotów…
Matt nie potrzebował dodatkowej zachęty. Instynktownie wpasował swoje szczupłe biodra między uda Dona i uniósł jego kolana jak najwyżej. Wspaniały ciężar ciała, spoconego rozpalonego mężczyzny na nim, wzmógł i tak jego wyśrubowane podniecenie. Kiedy Matt zdołał pokryć prezerwatywę dodatkową ilością żelu, to lekko nieprzytomny mężczyzna nie wiedział, ale był mu wdzięczny. Dla niego to był już ponad rok od ostatniego razu. Zaufał jednak ukochanemu i poddał się jego osądowi całując każdy nagi skrawek skóry, który mógł dosięgnąć ustami i obejmując barczyste ramiona kochanka. Miał kotwicę której mógł się trzymać w umykającej mu rzeczywistości. Matt wolno, ale stanowczo wsunął się do jego wnętrza.
– Boże! – jęknął Don, lekko spinając się w obronnym odruchu. Pieczenie i przyjemność walczyły o lepsze miejsce w jego głowie. Znajome mu już uczucie rozpierania było tylko interludium przed ogłuszającą rozkoszą.
– Wszystko ok? – Matt znieruchomiał na wpół przerażony. Gdyby teraz miał przerwać chyba by się zabił. Nie miał zamiaru jednak skrzywdzić swojego kochanka. Obsypał zaczerwienione policzki lekkimi pocałunkami, czekając aż mężczyzna pod nim złapie oddech.
– Daj mi moment – poprosił zduszonym głosem,  przyciągając jego głowę i kradnąc dla siebie pocałunek. Kiedy zakończyli pieszczotę języków, a ich smaki zmieszały się i obaj nie byli już oddzielnymi bytami,  ich ciała same złapały rytm i wolno poruszały się. Instynkt zawsze zwycięża. Pożądanie kieruje się własnymi prawami.
Matt jedną ręką uniósł wyżej nogę Dona trzymając ją pod kolanem i pchnął chcąc się znaleźć jak najgłębiej, napawając się ciasnotą i gorączką wijącego się pod nim mężczyzny. Zmiana kąta wyrwała ochrypły okrzyk zachwytu z gardła Donatello. Wzdłuż kręgosłupa popłynął mu prąd, rezonując w jego pulsującej żądzą czaszce. Obaj z każdą sekundą pragnęli mocniej i szybciej. Matt w rozgorączkowanym zapale przyszczypnął małe, blade sutki Dana wyrywając mu kolejny jęk z gardła. Nie zatrzymał się jednak, tylko badał dalej jego nadwrażliwe ciało, cały czas przyśpieszając pchnięcia bioder i mamrocząc z zachwytu. Pragnienie wypełniło im mózgi czerwoną mgłą. Każde kolejne pchnięcie było głębsze od poprzedniego i tylko jeszcze perfekcyjniej pieściło jego prostatę. Nawet na moment dłoń Matta się nie zawahała, chwytając śliski, twardy niczym stal członek swojego partnera, zaciskając na niej palce. Obaj jęknęli, bo Don z przyjemności naprężył całe ciało i zacisnął pośladki.
– Jesteś jak wypełniona aksamitnym płomieniem pięść – wymamrotał w ucho Donatella. Coraz bardziej i szybciej przybliżał się do orgazmu, i chciał go zabrać ze sobą. Zacisnął więc zęby na delikatnym płatku, a dłoń na pulsującym penisie. Zgrał pieszczotę wewnątrz z dotykiem na zewnątrz, narzucając im prawie karne tępo.
To było dla Dana jak ostatnie przeważające pchnięcie poza krawędź. Orgazm zmienił jego ciało w odsłonięty nerw ekstazy. Żar wypełnił jego brzuch i jądra, a w głowie wybuchła mu feeria barw. Puls za pulsem wstążki srebrzystego nasienia wymalowały ich napięte brzuchy. Konwulsyjna pieszczota na uwięzionym w jego wnętrzu członku, pociągnęła Matta w jego własny ekstatyczny klimaks. Z drżeniem i jękiem spletli swoja ciała w ciasny kokon wypełniony przyjemnością. Wśród pocałunków i z trudem łapanych oddechów nie było miejsca na rzeczywistość.
Przynajmniej dopóki nie wrócili na ziemię. Ich stygnące ciała zaczęły się kleić od parującego potu i schnącej spermy, więc oderwali się od siebie padając na chłodną pościel z głośnym westchnieniem. Matt szybko i bez ceregieli pozbył się zawiązanej prezerwatywy wrzucając ją do małego kosza przy łóżku.
– Twój tyłek nadal jest mój – wymamrotał Don z trudem łapiąc oddech. Matt jęknął, ale ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył słowom swojego kochanka. Zapytał w zamian na to:
– Często to robiłeś?
Don zerknął w jego kierunku, próbując wywnioskować co miał na myśli. W końcu z westchnieniem odpowiedział, nie widząc sensu w ukrywaniu swojej przeszłości.
– Poszalałem będąc nastolatkiem. Kiedy okazało się, że większość gejów w moim wieku zachowuje się jak umierający z głodu przy stole jedz–ile–możesz–i– jeszcze–trochę–więcej– na–zapas – rzucił ironicznie, dodając na widok zdziwionej i lekko zafascynowanej miny swojego kochanka. – To się nudzi wbrew pozorom po jakimś czasie. Jak książka telefoniczna: dużo numerów i żadnej prawdziwej akcji.
– Czemu mam wrażenie, że to nie cała historia? – Matt odwrócił się w jego stronę i zaczął chyba nieświadomie wodzić mu palcem po mapie piegów na piersi. Don niepewnie schylił się, żeby skraść pocałunek. A może trzy? W końcu jego spokojnie leżący na udzie członek zaczął się interesować możliwościami na rundę drugą i Matt się wycofał.
– Robiłem dwa podejścia do prawdziwego związku z nadzieją na happy end – przyznał patrząc ukochanemu w oczy. – Za pierwszym razem mój partner jeszcze nie wyrósł ze stołowania się w bufecie, a ja kiepsko się dzielę, a za drugim… – zaczął i zamilkł zbierając się w sobie, aby kontynuować. Teraz to bardziej wściekłość niż ból buzowała w jego ciele. Palce Matta delikatnie głaskające jego policzek, wcale jakoś nie pomagały. Kontynuował jednak z uporem. – Za drugim razem mój partner chciał mieć wszystko. Życie perfekcyjne. Dom, idealną drugą połówkę, dzieci, dobrą pracę, świetną reputację i… romans ze mną. Szkoda, że poinformował mnie o tym jak już oświadczył się swojej pięknej narzeczonej. Przeliczył się jednak z jednym. Ja przy moim wzroście i ego nie nadaję się na czyjś Dirty Little Secret.
Brązowe oczy Matta rozszerzyły się lekko z zaskoczenia i przez moment mrugał nie wiedząc co powiedzieć lub jak zareagować. Zrobił więc coś w zamian. Przyszpilił Dona do łóżka i pocałował go z wszystkim tym co nie chciało przejść przez jego usta.
Dysząc i sapiąc oderwali się od siebie. Gorączka osłabiała ich i zaschnięty pot sprawiał, że ich skóra była podrażniona i swędziała. Donatello uśmiechnął się z niebezpiecznym błyskiem w oku.
– Idę wziąć prysznic. Zaczekasz? Czy zamierzasz uciec? – zapytał żartobliwie, ale oddech utkwił mu w gardle w oczekiwaniu na odpowiedź. Matt zagryzł wargi i chowając oczy pod na wpół opuszczonymi powiekami odparł:
– Obawiam się, że dla mnie nie istnieje już żadna droga ucieczki…
Don ukrył radosny uśmiech otwierając dla ukochanego okno w pokoju, w nadziei na choć lekki podmuch chłodnego powietrza i zaszył się w łazience nucąc.


***

– To nie tak jak myślicie! – zawołał Matt bezmyślnie. – Donny miał sprawdzić czy nie zasnąłem czekając na prysznic.
Donatello zdrętwiał z ręką na klamce od drzwi łazienki. Trzy pary oczu skierowały się na niego, lustrując jego ociekającą wodą pierś i mokre włosy. Dwie pary brwi podjechały prawie do połowy czoła, kiedy Kyle i Bryan spojrzeli na jego owinięte ręcznikiem biodra.
On patrzył tylko na krwiście zaczerwionego Matta, nadal leżącego w łóżku z prześcieradłem przerzuconym przez jego nagie biodra. Nie mógł znieś winy i wstydu, które się odbiły w jeszcze nie dawno wypełnionych namiętnością oczach.
Odrywając z trudem oczy przeniósł martwe spojenie na swojego przyjaciela i jego partnera.
– Tak… to nie tak jak myślicie.
Wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi przeraźliwie cicho.
Kyle spojrzał na Matta z wyrzutem i rozczarowaniem, ten jednak nie zamierzał ugiąć się. Już miał przerąbane. Jego mózg odmawiał współpracy, a on nie potrafił zmobilizować się do jakiegokolwiek inteligentnego działania. Z nerwów miał ochotę zwymiotować.
Leżał nagi, spocony po intensywnej rundzie najlepszego seksu w jego życiu, przesłonięty rąbkiem prześcieradła. Po mimo uchylonego okna, o które stukała poluzowana żaluzja, jego sypialnia przesiąknięta była gęstymi oparami seksu i podniecenia. On nadal jednak gotów był upierać się, że Kyle i Bryan, którzy przyszli pomóc w rozpakowywaniu nie widzą tego, co ich oczy im podpowiadają.
Brat Matta podrapał się po karku z podejrzanym błyskiem w oku.
– Skończyłeś się rozpakowywać i postanowiłeś uciąć sobie popołudniową drzemkę? – zapytał tonem takiego niedowierzania, że Matt poczuł rumieńce pokrywające jego twarz, szyję i pierś. – … nago?
Mężczyzna podniósł się z łóżka z wściekłością, szczelnie owijając się prześcieradłem. Z ostrzegawczym błyskiem w oku wyminął stojących w jego drzwiach przyjaciół.
– A ty to w taki upał, to kładziesz się do łóżka najpewniej w czapce i szaliku? – warknął zamykając za sobą drzwi do łazienki.
Miał nadzieję, jak jasna cholera, że zimny prysznic zmyje z niego upokorzenie i wstyd zżerający go z powodu bólu jaki sprawił Donatello jednym nieprzemyślanym zdaniem.


***


Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak zagubiony i bezradny. Jego plany, wyobrażenia i marzenia zmieniały się w jego głowie jak w kalejdoskopie. Niczym stop klatki z filmu, który nie powstał, przesuwały się przed jego oczami obrazy.
 Zamiast pięknej jak Rachel kobiety, u swego boku widział huśtającego ich syna w parku szczupłego rudzielca. Śmiech i szczekanie odbijało się echem, kiedy razem wyprowadzali na spacer psa. Czuł wielką ciepłą dłoń Donatello oplatającą jego palce. Widział siebie zmywającego naczynia i zerkającego do salonu w poszukiwaniu powodu wybuchów radości i śmiechów. To długie, umięśnione ciało wyciągnięte na dywanie było polem zabawy dla ich dziecka. Oczami wyobraźni widział ich leżących na kanapie i oglądających telewizję. Koleżeńskie żarty i docinki w restauracji, kiedy spotykać będą przyjaciół. I silne ramiona podtrzymujące go ilekroć życie stawałoby się zbyt trudne, aby udźwignąć je samemu…
Miał ochotę wyć z bólu, kiedy obrazy rozmyły się pod jego powiekami, przez szczypiące łzy, na które sobie nie zasłużył.
Matt nawet nie wiedział, że można wymyślić tak wiele kreatywnych sposobów na unikanie drugiej osoby mieszkając w tym samym domu. Donatello jednak opanował to do perfekcji. Miły, grzeczny i serdeczny dla nich wszystkich, był w ciągłym biegu. Ilekroć Matt chciał przyszpilić go i porozmawiać, Don miał tysiąc wiarygodnych usprawiedliwień i wymówek.
Właśnie wchodził się przebrać przed wyjściem na siłownie, właśnie wychodził do pracy, do mamy, z wizytą do kolegi. Odebrać pranie z pralni, pomóc znajomym w malowaniu… O każdej porze dnia, każdego dnia ostatniego tygodnia musiał być gdzieś…
Gdzieś z dala od Matta.
Nigdy w życiu nie podejrzewałby, że to będzie takie przykre i bolesne. Skończyły się żarty i zaraźliwa wesołość Donatella. Kyle i Bryan nie mówili nic, ale ich oczy coraz częściej przenosiły się z jednego na drugiego z wyczekiwaniem i niezadowoleniem. Matt jednak nie potrafił się zmusić do usprawiedliwień. Nawet nie był pewien co powiedziałby Donny’emu gdyby tamten dał mu szansę.
– Gotowy? – Bryan zapukał w futrynę drzwi wsuwając głowę do jego pokoju i patrząc na niego z wyczekiwaniem. Matt chwycił portfel i komórkę z nocnej szafki i skinął mu głową.
Właściwie się cieszył, że idą do ich rodziców na niedzielny obiad. Musiał z kimś porozmawiać o tym co się działo z nim i tym jednym razem nie sądził, aby Kyle się do tego nadawał.
Don oczywiście grzecznie, acz stanowczo się wykręcił. Ruszyli więc samochodem Kyla w absolutnej ciszy.
Matce Matta, Soni, wystarczył tylko jeden rzut oka na jego twarz. Z szerokim uśmiechem i powitalnymi uściskami zagoniła wszystkich do jadalni, gdzie pan domu właśnie nakrywał do stołu.
– Dobrze moi mili – Sonia klasnęła w dłonie. – Bryan i Kyle pomagają nosić jedzenie i sprzątać ze stołu, ty Matt pomożesz mi zmywać. – Prośba w jej głosie tak naprawdę była poleceniem pokrytym stalą. Żaden z nich nie śmiał zaprotestować, nawet Matt, który zdawał sobie sprawę z tego, że to oznacza przesłuchanie trzeciego stopnia. 
– Tato, ty to masz dobrze – zawołał Bryan żartobliwie kierując się do kuchni. – Tobie uchodzi na sucho samo nakrywanie do stołu!
Mężczyzna roześmiał się parząc na niego z błyskiem w oku.
– Ktoś musi w tym domu rządzić, prawda?
– Słyszałam! – doleciał ich z kuchni wrzask gospodyni.
– No przecież mówię o tobie! – odkrzyknął jej mąż mrugając okiem do swoich gości.
– Przestań! Wiem co robisz! – Sonia krzyknęła ponownie ze śmiechem.
Wszyscy roześmiali się i Matt poczuł ulgę po raz pierwszy od wielu dni.
Dania znikały ze stołu w zastraszającym tempie. Puree ziemniaczane, słodki groszek, sałatka, pieczeń i ciemny sos były docenione głośnymi pomrukami uwielbienia i cichymi komentarzami. Stukot sztućców o talerze był komfortujący, a przekomarzania przy stole relaksujące.
– Mamo, czy mnie się wydaje, czy to szarlotka tak pachnie? – zapytał Bryan odpychając od siebie talerz z lekkim westchnieniem i rozglądając się za czymś jeszcze do jedzenia.
Kobieta uśmiechnęła się aprobująco.
– Tak, twój ojciec mnie namówił – przyznała. – Im szybciej się uwiniecie ze sprzątaniem ze stołu, tym szybciej dostaniecie deser!
Kyle i Bryan wręcz zerwali się z krzesełek. Pięć minut później Matt musiał odgonić ich łapska, żeby nie zwinęli i jego talerza z niedokończonym jedzeniem.
– Dalej Matt! – popędził go ojciec z uśmiechem, ale stanowczym spojrzeniem. Może nie był tak spostrzegawczy jak jego matka, ale nie był głupcem i znał swoich synów. Nawet kiedy się nie wtrącał, to mogli mieć pewność, że stał za nimi murem. – Idź pomóc matce, a Kyle w tym czasie opowie mi o projekcie mostu, który robi dla sąsiedniego miasta.
Trudno było polemizować z tym łagodnym, ale stanowczym poleceniem. Matt wymusił uśmiech na pożytek trzech towarzyszących mu mężczyzn i zabierając swoje naczynia zniknął za drzwiami kuchni.
Matka Matta obdarzyła go uśmiechem i wskazując wielkim nożem zmywarkę zakomenderowała:
– Włóż to kochanie od razu do mycia, dobrze?
– Tak. Znam dryl mamo – Matt przewrócił oczami.
Niepokój sprawiał, że wręcz czuł wyczekiwanie w powietrzu. Zawsze ciepła, przytulna kuchnia matki tym razem nie pomagała na gulę lodu w jego gardle.
Sonia Tomson była cierpliwa. Pokroiła szarlotkę, naszykowała kubki do kawy i włączyła ekspres, cały czas podśmiechując się pod nosem i nucąc.
– Nie chcę o tym gadać! – palnął w końcu Matt nie wytrzymując. Z złością zaczął zeskrobywać odpadki z talerzy i wciskać je dość brutalnie do zmywarki.  Jego matka tylko rzuciła mu karcące spojrzenie.
– Tym bardziej powinieneś – oświadczyła sucho. – Zabicie mojej zastawy stołowej na pewno nie pomoże.
Matt wykrzywił twarz niezadowolony, czując się jak skarcone dziecko.
– To nie takie proste…
– A kiedy jest? – prowokowała go z niewinną miną.
– Zakochałem się…
– I dlaczego to brzmi jakby to była najgorsza rzecz jaka mogła cię spotkać w życiu? – zapytała szczerze zaskoczona. – Ta osoba nie odwzajemnia twoich uczuć?
– Nie – zaprzeczył automatycznie Matt czerwieniąc się po korzonki włosów. – To nie o to chodzi!
– A więc o co?
Wściekły i rozkojarzony wytarł dłonie w kuchenną ściereczkę ciskając ją na blat. Z złością spojrzał na swoja piękną matkę.
– O to, że ja nie chce być w nim zakochany! – warknął.
Jeśli spodziewał się szoku czy zaskoczenia ze strony swojej matki, to srodze się zawiódł. Wściekłość w jej ekspresyjnych szarych oczach zszokowała go jednak niepomiernie.
Stanęła wyprostowana na całą swoją niewielką długość i z rękami wspartymi na krągłych biodrach zgromiła go wzrokiem.
– Co z tobą jest nie tak? – zapytała. – Nie sądziłam, że wychowałam głupich synów!
– Mamo! Ja chcę tego co masz ty i tata. Normalności i rodziny.
– Do tego trzeba być normalnym, ty idioto – palnęła go w muskularne ramię. – Odrzucając uczucia, w pogoni za jakąś wydumaną mrzonką, kiedy szczęście masz pod nosem, to szczyt debilizmu.
– Ale to jest mężczyzna – odparował nie chcąc ustąpić, ale też nie potrafiąc wyartykułować swoich prawdziwych obaw i wątpliwości. – To nie miało być tak!
Kobieta uniosła swoje perfekcyjnie wydepilowane jasne brwi ze zdziwieniem.
– A ja myślałam cały czas, że ty chciałeś po prostu być szczęśliwy z kimś, kto będzie cię kochał – powiedziała ze smutkiem. – Najwyraźniej się myliłam.
Matt usiadł ciężko przy kuchennym stole. Dławiło go w gardle i trzęsły mu się dłonie. Wszystko co zjadł ciążyło mu w żołądku niczym ołów. Spojrzał na patrzącą na niego wyczekująco matkę.
– Nie spodziewałem się… nie wiedziałem… nawet miłość Kyla i Bryana nie przygotowała mnie na to… to wszystko – przyznał z zamyśleniem. – Miało być całkiem inaczej.
Z ciężkim westchnieniem jego matka podeszła do niego, przeczesując jego gęste, ciemne włosy w pocieszającym, pełnym uczuć geście.
Inaczej przekłada się u ciebie na gorzej?
Matt potrząsnął głową w zaprzeczeniu i obejmując ją ramieniem w pasie w tulił się w jej brzuch.
– Nie ufam sobie. Boję się, że stchórzę i skrzywdzę go jeszcze bardziej…
– Każdy się boi z tego czy innego powodu, ale tylko tchórze nie próbują.
– Nawet nie wiem czy mi wybaczy to, jak go potraktowałem.
– Jeśli mu zależy to wybaczy, jeśli nie wybaczy, twój problem sam się rozwiąże – stwierdziła twardo i bezkompromisowo. Matt uśmiechnął się pod nosem. – Dobre, pomysłowe czołganie i całowanie po tyłku, też nie może zaszkodzić – dodała ze śmiechem.
Matt zaczerwienił się. Jego własna wyobraźnia była jego największym wrogiem. Matka ujęła jego twarz w dłonie i spojrzała mu w oczy.
– My mówimy o Redzie, prawda? – zapytała stanowczo. Rumieńce na twarzy jej syna tylko jeszcze się pogłębiły, dzielnie jednak potaknął.
– Taak. Uwierzysz? Zakochałem się w Donatello…
Sonia Tomson ucałowała go w czoło z uczuciem i szerokim uśmiechem.
– Wiem! Tylko ty jeden zwracasz się do niego po imieniu.
Tanecznym krokiem znów nucąc podeszła do ekspresu nalewając aromatycznej kawy do kubków. Matt nabrał powietrza do płuc.
– Mamo? – zapytał, czekając aż na niego spojrzy. – Co ludzie powiedzą? Dwóch twoich synów związało się z mężczyznami.
– Dwóch moich synów wybrało szczęście – oświadczyła twardo. – Mogą mi tylko zazdrościć.
Posyłając mu pocałunek w powietrzu, chwyciła talerz z ciastem i ruszyła do jadalni.
– Panowie! – wrzasnęła. – Jesteście mi winni po piątce!
Matt zdębiał. Poderwał się od stołu gapiąc się na stojącą w progu kobietę.
– Plotkowaliście o mnie za moimi plecami? – zapytał z niedowierzaniem.
– No ba! – Zniknęła za drzwiami mrugając do niego łobuzersko.


***

– Dobra! Jaki masz plan? – Bryan nawet nie czekał aż zamkną się za nimi drzwi ich domu i już przystąpił do ataku, wpychając opierającego się brata do kuchni.
Matt zbladł. Nie był jeszcze gotów na jakikolwiek krok ani nie wiedział co robić, żeby stworzyć sobie choć maleńką szansę u Donatello. Po minach swoich współlokatorów wnioskował jednak, że wyboru nie ma.
– Nie mam planu – przyznał niemrawo.
– To lepiej jakiś szybko wymyśl albo ci dokopię – obwieścił Kyle śmiertelnie poważnie.
– Ale co mam zrobić? Donny mi nie daruje!
– Donny? – zapytał podchwytliwie Bryan, szczerząc zęby jak kretyn. Matt miał ochotę trzepnąć samego siebie.
– Daruj sobie, proszę cię! Ja tu mam naprawdę poważny problem. Ten facet nawet nie daje mi szans, abym go przeprosił. Jak mam przekonać go, że traktuję go poważnie i chcę, aby dał mi szansę żeby to udowodnić!?
– Zaproś go na randkę – stwierdził Kyle ze wzruszeniem ramion, jakby to miało być oczywiste. W końcu sam tak zdobył serce Bryana.
Matt wybałuszył na niego oczy. Tysiąc opcji i myśli przeleciały mu przez umysł jak błyskawica. Z trudem przełknął dławiącą go gule w gardle i parząc na nich bezradnie zwerbalizował swoją największą obawę.
– A co jak się nie zgodzi?
– Nie dowiesz się jeśli nie zapytasz – padło chrapliwe stwierdzenie od drzwi. Donatello zaspany, rozczochrany i seksowny stał wsparty o framugę drzwi kuchennych, z ramionami ciasno zaplecionymi na piersi. Bez koszulki, w bokserkach wyglądał jak grzech na dwóch nogach.
Cała trójka podskoczyła zaskoczona.
Matt chciwie i ze strachem spijał jego widok jak uzależniony idiota, którym był. Na drżących nogach podszedł do nieruchomo czekającego mężczyzny.
– Czy zgodzisz się, abym wziął cię na randkę? – zapytał ochryple gwałtownie przełykając. Don wbił w niego swoje krystalicznie zielone oczy.
– Tak – odparł po prostu.
Matt zachwycony i praktycznie na rauszu od zalewającej go ulgi, chwycił szczupłą twarz w dłonie i obsypał ją drobnymi pocałunkami. Chichot za plecami ochłodził go trochę, ale i tak musiał skraść siarczystego całusa z tych kuszących ust.
– Czekaj na mnie o dziewiątej, dobrze? – spytał entuzjastycznie, z zapartym tchem.
Don skinął tylko poważnie głową nie komentując później pory.
Matt nie czekał już dłużej, tylko wypadł z domu planując gorączkowo ich randkę.


***



Donatello nie nastawiał się absolutnie na nic decydując się na randkę z Mattem. Po prostu chciał dać sobie jeszcze jedną szansę. Jak zakochany idiota nie przestawał się łudzić, że może jeszcze coś z tego będzie. Że może Matt obdarzy go szczerym uczuciem i pokocha, bo dostrzeże jakim wartościowym człowiekiem jest.
Randka, którą zorganizował dla nich Matt wprawiła jego umysł w całkowity szok.
Gruby koc wyścielał podłogę altanki na jeziorku w parku, w którym pocałował go pierwszy raz. Jedna samotna, gruba świeca stała na wąskiej ławeczce przymocowanej wewnątrz, rozpraszając gęstniejący mrok. Obok stał sześciopak piwa i taca przekąsek kupionych w delikatesach.
Zamiast słów, przeprosin i rozmów były głodne pocałunki i zachłanne pieszczoty. Matt zamierzał chyba doprowadzić go do szaleństwa i wybłagać przebaczenie wielbiąc jego ciało. Jego dłonie były chciwie i niecierpliwe. Koszulka już dawno leżała gdzieś w kącie, a teraz praktycznie zdzierał z niego jeansy.
– Ktoś nas może przyłapać – zaprotestował niezbyt przekonująco Don, zachłystując się powietrzem kiedy wilgotne gorące usta znalazły jego wrażliwy sutek.
– To co? – odmruknął Matt, zdejmując swoje ubranie w kilku zdecydowanych ruchach. – Najwyżej uciekną z krzykiem.
– Zwariowałeś… – stwierdził patrząc z fascynacją jak blask świecy malował na pięknym ciele jego kochanka kuszące cienie.
– Na twoim punkcie – przyznał prostolinijnie Matt liżąc wilgotną ścieżkę w dół jego piersi i brzucha. Zatrzymał się dopiero kiedy jego język dosięgnął czubka jego przekrwionego, twardego członka i zaczął go lizać jak lizaka. Głośny, głuchy jęk wyrwał się Donatello z gardła. Jak w transie wplótł palce w czekoladowe, gęste włosy i patrzył zahipnotyzowany na sprytny język torturujący go niewprawnymi, ale entuzjastycznymi pieszczotami.
– To nie potraw długo – ostrzegł lojalnie. Matt spojrzał na niego rozpalonym wzrokiem.
– O nie, jestem ci winien mój dziewiczy tyłek – zaprotestował stanowczo, choć z sercem walącym mu niespokojnie w gardle.
– Matt – Donatello klęknął tuż przy nim. – Nie musisz…
– Wiem, że nie muszę. Problem z tym, że chcę tego tak cholernie bardzo, że będę błagał jeśli sobie zażyczysz.
Zszokowany Don nie umiał przetworzyć w pierwszym momencie jego słów. Dopiero chłód naciąganej na jego rozpalonego do czerwoności penisa prezerwatywy przywrócił go do rzeczywistości.
– Jak to zrobimy? – zapytał Matt ochrypłym głosem wręczając mu tubkę z żelem. Don nie potrafił zaprotestować ponownie, choć pewnie powinien.
– Klęknij przede mną – zakomenderował obejmując Matta w pasie i przyciągając jego plecy do swojej piersi. Kolanami rozszerzył mu nogi przyciągając jeszcze bliżej do siebie. Jego członek łkając radośnie grubymi kroplami, otarł się między pośladkami jego partnera. Obaj mężczyźni mruknęli z aprobatą.
Od tego momentu już nie było drogi powrotu. Każda pieszczota jaką kiedykolwiek pragnął użyć na swoim mężczyźnie zmieniła się w rzeczywistość. Masował, lizał, ssał i pieścił potężne ciało swego kochanka. Jego usta znalazły czuły punkt Matta na karku i zadręczały go podniecającymi pocałunkami. Jego dłonie ugniatały prężne mięśnie jego piersi, brzucha i pośladków. W końcu rozpalony tak bardzo, że obawiał się, że straci panowanie nad sobą, ujął piękny członek, jęczącego Matta w jedną dłoń, a palcami drugiej zaczął podstępnie wkradać się do jego wnętrza.
– O Jezu! – wymamrotał nieprzytomnie Matt, poruszając biodrami i nabijając się na dręczący go palec. – Nie możemy tego przyspieszyć? – zapytał z nadzieją, sięgając do tyłu i przyciągając go do siebie za szczupłe biodra.
– Nie, kochanie – Don używając więcej żelu wślizgnął drugi palec w jego drgający i zaciskający się odbyt. – Bolałoby jak jasna cholera!
– Oooch! – Matt odrzucił głowę do tyłu kładąc ją na ramieniu Dona. – Donny? Czy to źle, że ja lubię jak tak trochę piecze?
Don chwycił opuchnięte usta w gorący, namiętny pocałunek, przyprawiając ich obu o zawrót głowy. Wystarczyło, aby rozkojarzyć Matta i wsunąć trzeci palec do jego rozpłomienionego, ciasnego wnętrza.
– Nie kochanie… absolutnie nie.
Nie mogąc czekać już ani sekundy dłużej, popchnął Matta lekko do przodu i przyłożył czubek penisa do lśniącego, drgającego niecierpliwie otworu.
– Jesteś tego pewien kochanie? – zapytał dając jeszcze jedną szansę Mattowi na ucieczkę. Jego przyjaciel parsknął tylko, wyraźnie zniecierpliwiony i oburzony opóźnieniem.
– Rusz tyłek, bo jak będzie moja kolej, to też będę cię tak szczuł – zażądał ochryple, wypychając biodra do tyłu próbując się nabić na jego pulsujący organ.
Obaj syknęli, kiedy cała żołądź minęła pierwszy okrąg mięśni. Dla Donatello to był od tego momentu szum, rozkosz w czystej postaci i krew  buzująca w jego lędźwiach. Jak w transie patrzył na piękne muskularne pośladki pracujące przy każdym jego pchnięciu. Nie wyobrażał sobie piękniejszego widoku, niż swój członek znikający w pięknym ciele swojego ukochanego.
Orgazm pełznął wzdłuż jego kręgosłupa, kurcząc jego jądra w zastraszającym tempie.
Mocno i intensywnie zaczął pieścić śliski członek Matta. Obejmował go z całych sił, chyba nawet odbierając mu oddech. Matt jednak nie protestował. Jak mantrę za to powtarzał.
– Tak, tak, tak, tak, tak…
– Już! – zażądał wbijając się po jądra w swojego mężczyznę. Gorąca sperma wypełniła jego garść w tym samym momencie co on wypełnił swojego kochanka.
Z głośnym krzykiem ich ciała naprężyły się, a ich umysły odpłynęły z nadwrażliwych od przeżywanej rozkoszy ciał.
Dopiero po chwili Don otrząsnął się na tyle, by zorientować się, że praktycznie miażdżył Matta w swoich ramionach. Serce mężczyzny waliło tak mocno w jego piersi, że czuł je pod dłońmi. Fale rozkoszy przepływały nadal przez ich ciała, a chłód wody studził ich spoconą skórę. Matt położył mu głowę na ramieniu i z cichym jękiem pocałował jego policzek.
– Donny… – wyszeptał ochryple.  – Daj mi szansę, abym był twoim Happy Endem…
Przez moment paraliż unieruchomił ciało Dona, a jego serce zgubiło rytm. Wiedział jednak, że mogła być tylko jedna odpowiedź.
– Bez ciebie kochanie, nie będę miał żadnego Happy Endu.
Matt wypuścił z sykiem wstrzymywane powietrze. Rzucił ich na koc i obcałował swojego mężczyznę śmiejąc się radośnie.
– Dziękuję – szeptał między pocałunkami.

9 komentarzy:

  1. Bardzo fajne.Super!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Moje ulubione! A przy tym "– Donny? Czy to źle, że ja lubię jak tak trochę piecze? " miałam ciarki na całym ciele! Pytanie brzmi, czy to opowiadanie jest już zakończone? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Póki co tak, choć nie jest przesądzone jednak, że to definitywny koniec opowiadania. Czy jednak ich dalsze losy będą się tyczyły już naszych znanych par, czy kogoś nowego z ich otoczenia, to się jeszcze okaże. Jak na razie mam taki natłok prac, że sama nie wiem co pierwsze robić.

      Cieszę się jednak, że tak bardzo ci się spodobało.Mam nadzieje, że będziesz wracać do moich prac i komentować.
      Pozdrawiam cieplutko ♥

      Usuń
  3. ogólnie mi sie podobało ale głupio że matt jest bi lepsza dla nieego rola była jako hetero tolerancja ale pokochałem pierwszą parę :P

    OdpowiedzUsuń
  4. wolałem ja Matt był hetero głupio że był bi ale pokochałem pierwszą parę są świetni dona i matta nie lubię wybacz

    OdpowiedzUsuń
  5. Jezu to było piękne! Naprawdę nie mogłam się oderwać od opowiadania :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Naprawdę to było genialne cały czas czytając miałam ciarki, a też się pośmiałam! Uwielbiam to opowiadanie ♥

    OdpowiedzUsuń
  7. słabo na tle Kyla i Bryana wypadła historia Matta i Reda, pomysł realizacja super :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Super swietnie piszesz

    OdpowiedzUsuń

I co sądzisz?